Wątek: 1/2 tet ro 2023
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12.01.2024, 22:15   #19
Danny
Moderator
 
Danny's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Jul 2019
Miasto: Trójmiasto
Posty: 1,213
Motocykl: CRF1000D, CRF300L
Przebieg: 60k+20k
Danny jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 3 dni 4 godz 23 min 9 s
Domyślnie

Atak szczytowy był szybki, kilka km kamienistej dojazdówki i stromy podjazd na finiszu, szast prast i jesteśmy na 1500-metrowej górce Viscolul. Na szczycie jest indiański totem, ślady zwiniętego niedawno obozowiska, drewniany stół i zamknięty na głucho jakiś budynek mieszkalny - wygląda jak chata łowiecka albo jakieś sezonowe mini schronisko ale nie podchodzimy na przeszpiegi bo czas nagli. Robimy kilka fotek, dosiadamy motocykle i ruszamy w dół. Zjazd jest magiczny, najpierw stromy singiel w dół, wśród falujących wysokich traw, z pięknym widokiem na okoliczne szczyty i resztę krajobrazu, aż po horyzont. Potem prosty odcinek przez połoniny, poniżej kilka krętych singli z zanurzaniem się w iglaste zagajniki gdzie o tej porze (okolice 20-tej) na przemian ktoś gasi i zapala światło w goglach. Zakończenie jest równie epickie bo u podnóża, na wypłaszczeniu, przez kilkanaście kilometrów ciągną się szybkie szuterki wiodące wśród uprawnych pól. Odkręcamy manety i fruniemy przy zachodzącym słońcu pomiędzy polami z których tu i ówdzie zjeżdża jakiś rolniczy pojazd albo zwierzęcy zaprzęg. Ja chyba odkręciłem najbardziej bo mi chłopaki zniknęli w lusterku (nie żebym ze swoją lichą CRF300 stanowił wyzwanie dla rajdowca Kefira czy młodego gniewnego Bonczka na szarżującym dziku, po prostu standardowo przez 90% wyjazdu wpieprzałem się na prowadzącego bo nie lubię jak mi się kurz przykleja do soczewek czy innych filtrów powietrza) ale chwile uniesienia szybko się kończą - ledwie się na chwilę zdekoncentrowałem a tu ścieżka odchodzi ostro w lewo a przede mną wyrasta jakieś czarne bagno. Dopiero co sobie radośnie esowałem przy 100km/h a tu trzeba awaryjnie hamować. Jestem w dynamicznym prawym złożeniu więc dociskam do powerslide’a ale że prawy wychodzi mi gorzej plus droga na zakręcie jest wyboista to całość kończy się równie dynamicznym prawym lowsidem. Trzasnąłem trochę goglami w handbar, dobrze że już na sam koniec figury to i impet był jakiś niespecjalny, leżę jeszcze kontrolnie przez kilka sekund, szybki reboot mózgu i system check, wygląda na to że jest ok więc wstaję.otrzepuję się i zabieram się za robienie fotek, czyli normalnie w takiej sytuacji. Chłopaki po kilku chwilach dojeżdżają, dźwigamy wspólnie motka i każdy korzysta z pauzy żeby sobie coś odpalić - Kefir efajka bo go ssie a ja telefon bo właśnie pojawił.się zasięg GSM i można poszukać jakiegoś kimania. Po kilku zaciągnięciach mamy już klepnięty nocleg w okolicznej miejscowości Miercurea-Ciuc, przełączamy nawigacje z OsmAnda na Google Maps a nadgarstki z god mode na old mode i dostojnie pyrkamy w kierunku bazy. Na miejsce trafiamy chwilę po zmroku i chwilę przed opadem. Właściciel miał już na nas czekać ale gdzieś zamula z rodziną, obdarzamy go zrozumieniem bo jest końcówka długiego weekendu wtorek, dzień wolny od pracy w związku ze świętem Wniebowzięcia NMP (Adormirea Maicii Domnului). Po kilku kolejnych „będę za 5 minut” na WhatsAppie pod domek wreszcie podjeżdża auto, wychodzi z niego elegancko ubrany właściciel którego imienia nie pamiętam (pewnie Bogdan) i jego piękna żona ze śpiącym śniadym pacholęciem w ramionach. Zaczynamy smalltalka, wchodzimy na posesję (bramę już sobie wcześniej otworzyliśmy i sprzęty już tam na nas czekają), pytamy piękną żonę Bogdana czy w mieszkaniu jest pralka, piękna żona Bogdana odpowiada że tak, natomiast Bogdan kątem oka obcina nasze ubłocone ciuchy i wystosowuje sprostowanie że jednak pralki nie ma Po kilku minutach rozmowy Bogdan mięknie, przyznaje że sam jest motocyklistą i że w jednym z apartamentów ma lśniącą pralkę automatyczną i detergenty, wymieniamy jeszcze kurtuazyjne uprzejmości o pięknym kraju i pięknej żonie i kwaterujemy się. Dzisiaj może być moja kolej na wycieczkę po zakupy Deszcz i ciemno ale przynajmniej blisko więc zajeżdżam do najbliższego Lidla i wracam z kilkoma kilogramami wieczornego niezbędnika na plecach. W międzyczasie chłopaki ogarnęły już pranko więc pozostaje tylko umyć dupę (ciepły prysznic!) i można się zająć konsumpcją, wspominkami i krótkim rzutem oka co tam może nas czekać następnego dnia.

A’propos następnego dnia to właśnie mi się przypomniało że dnia poprzedniego przejeżdżaliśmy przez wąwóz Bicaz. Miejscówka faktycznie robi jakieś tam wrażenie ale że był długi weekend z piękną pogodą to wrażenie to zostało skutecznie zniwelowane przez nieskończone sznury wlokących się z nadzieją na znalezienie miejsca parkingowego aut. Nie zatrzymaliśmy się ani razu i nie zrobiliśmy żadnej foty, jest chyba tylko kawałek video z kasku klnącego na to wszystko Bonczka.

Wygody noclegu w kwaterze całkiem nas rozbestwiły, poza tym prognoza wskazywała na zakończenie przejścia frontu w godzinach południowych więc śpimy długo, wstajemy niespiesznie, przeżuwamy pieczołowicie i chwilę po jedenastej zaczynamy grzać sprzęty. Odpalamy jakoś w południe tuż po ustąpieniu opadów i ruszamy z powrotem w kierunku TET. Kilometry mijają szybko bo początkowe odcinki są podobne do tych jakimi zakończyliśmy wczorajszy dzień - szerokie szutry wzdłuż upraw. Raz na jakiś czas polują na nas wesołe pasterskie burki ale za każdym razem zostają w tyle bo już dawno opracowaliśmy do perfekcji odkręcanie manetki w takim momencie żeby psiejskie obliczenia kąta natarcia poszły w pizdu. Teren przechodzi w malowniczą dolinę, po obu stronach zalesione zbocza a my przecinamy kolejne zahibernowane wioski z pięknymi domkami z ciemnego drewna. Jedno zgrupowanie takich domków zwraca naszą uwagę, są identyczne, jakby ktoś postawił pieczątkę kilkanaście razy, całość otoczona drucianym płotem z zakrzywionymi słupkami, brama wjazdowa przystrojona jakimiś sztandarami - czort wie czy to jakaś jednostka wojskowa czy zakład karny, brak tam żywej duszy jak wszędzie dokoła, specyficzne klimaty. Po południu droga przechodzi w wyboisty i kamienisty trakt wśród strumienia. Na początku witamy to z jakimś tam entuzjazmem bo zawsze to urozmaicenie po kilku godzinach wijących się szutrów ale po kolejnej godzinie entuzjazm zaczyna ustępować - no kurde, trochę jednak nuda. Po dwóch godzinach wreszcie wjeżdżamy do jakiejś miejscowości, no i dobrze, trzeba ogarnąć jakąś paszę bo trochę nas to wszystko zgłodniało. Przejeżdżamy przez jakiś drewniany mostek a drewniane mostki jak to drewniane mostki przeważnie zbudowane są przy użyciu m.in. gwoździ. Zwycięzcą loterii jest Kefir, ma trochę puste oczy ale ja nie daję się rozpanoszyć zwątpieniu, wysyłam Bonczka do pobliskiego GS’u po piwo, znajduję ładny trawiasty rów z małą ilością krowich placków, kładziemy sprzęta na bok, witamy się z Bogdanem który wyrósł spod ziemi, zamieniam z nim kilka zdań po niemiecku (tak, panowie „a na niemieckim forum AT to to, tamto i owamto…”, swobodnie rozumiem i mówię w tym języku), pokazuję mu że też mamy kompresor i zabieramy się do wymiany dętki. Po chwili pojawia się Bonczek z zakupami więc mamy akceleratory i cała akcja pójdzie sprawnie ale tak czy inaczej z godzinę nam to wszystko zajęło. Bogdan pojawił się jeszcze na montaż koła, upewnił się trzykrotnie że nie potrzebujemy pomocy po czym rzucił krótko po niemiecku coś w rodzaju „no to Wam pomogę” i padł razem z nami na kolana przy tylnej osi. Międzynarodowe siły sprawnie osadziły koło z powrotem na miejscu, wysłałem jeszcze Bonczka do pobliskich zabudowań żeby oddał drewniany klocek który wcześniej pożyczyłem (niech też sobie pogada z młodą Rumunką, a co) i ruszyliśmy do najbliższej knajpy na szybką szamę. Jedzonko jak zwykle smaczne, tanie i podane przez ładną młodą Rumunkę, zregenerowaliśmy się, i bardzo dobrze bo chwilę później TET znienacka piznął nam pod koła przejazd przez mały bród zakończony stromym gliniastym podjazdem. Rzucam kilka razy okiem przed siebie, zoomuję OsmAnda w te i wewte, osadzam się w czasoprzestrzeni i ruszam. Robię podjazd na jedynce, dwa razy muszę odruchowo zrzucać gicze z podnóżków po tym jak mi tył odjeżdża na jakimś korzeniu wystającym z błota, w myślach poklepuję Kefira krzepiąco po plecach (jedzie na stockowych IRC i od czasu jak wczoraj dałem mu się przejechać na swoich MC360 to na każdej fajce zaczął im się podejrzliwie przyglądać a do tego ta guma sprzed chwili) i wygrzebuję.się na szczyt podjazdu który kończy się wesołym trawiastym rowem. Objeżdżam to i staję nieco dalej na podwyższeniu, gaszę sprzęta i nasłuchuję jakiegoś łutututu albo pyrpyrpyr. Nie dochodzi ani jedno ani drugie, na komórce brak zasięgu, podjazd zbyt długi i śliski żeby tam wracać pieszo, chłopaki mają quorum do targania swoich sprzętów więc robię szybki rekonesans - okazuje się że jestem na jakimś cmentarzu. Po kilku długich minutach pojawiają się bohaterzy, pierwszy z nich oczywiście wpada prosto w ten trawiasty rów i prawie upuszcza motka, pauza na fajka, beka z podjazdu zakończonego cmentarzem, trochę nas te okoliczności zmęczyli więc będziemy powoli szukać jakiegoś noclegu. Tak się sprawy potoczyli że ni ch*** nie ma szansy na nocleg w plenerze więc niestety będzie druga z rzędu kwatera. Mi i Kefirowi jest to w sumie obojętne natomiast w młodych oczach Bonczka widać tlącą się iskierkę rozczarowania. Trudno, znajduję nocleg w miejscowości o dźwięcznej i nota bene zgrabnie wieńczącej ten dzień nazwie Nehoiu, zajeżdżamy po zmroku pod kwaterę, okazuje się nią mieszkanko w centrum miasteczka, na parterze dziesięciopiętrowego bloku z wielkiej płyty wciśniętego pomiędzy dwa spożywczaki, atmosfera trochę gęsta ale po pięciu minutach się z nią oswajamy, rozsiodłujemy konie, robimy szybkie zakupy w jednym ze spożywczaków, zagadujemy ładne Rumunki czy tu bezpiecznie i jak wygląda nocne życie w miasteczku, chichoczemy się przez chwilę z tego pierwszorzędnego dowcipu, wracamy na kwaterę, toaleta, piwki, używki, po godzinie zarządzam nocny spacer po mieście. Idziemy kilkaset metrów na drugi koniec, spoglądamy z wysokiego mostu (musi być niezły widok za dnia), wracając siadamy jeszcze na murku przy lokalnej młodzieży, gadamy chwilę ale po kilku minutach chłopaki z powrotem kierują swoją uwagę na dziewczyny, rozmowa się przestaje kleić więc odpuszczamy. Wracamy na kwaterę, podsumowujemy dzień, ja spoglądam na telefon i odczytuję wiadomość od Michała i Agaty, są kawał za nami, piszą że nie wjechali na ten szczyt który im wczoraj zachwalaliśmy bo to park narodowy i kary sięgające kilkudziesięciu tysięcy złotych. Aha, czyli ci Litwini na skrzyżowaniu to wcale nie po to tak energicznie nam wymachiwali ręcami żeby nas pozdrowić. No cóż, trudno, po raz kolejny się udało.

W ramach mentalnej rekompensaty za nadużywanie wygód, następnego dnia wstajemy chwilę po 7 i odpalamy przed 9. Tym razem od początku jest genialnie, mocno pofałdowany teren, kręte szutrowe i kamieniste ścieżki, piękna pogoda, malownicze widoczki, skansenowe wioski z pięknymi rzeźbionymi bramami jakby każde domostwo chciało wygrać konkurs na bramę miesiąca (te bramy to chyba też wyznacznik statusu społecznego gospodarza), co rusz mijamy idące swobodnie konie i zaprzęgi wyładowane sianem aż pod niebo. Miodzio. Pierwsze dwie godziny wskazują na to że to będzie świetny dzień. Czy następny odcinek opowieści to potwierdzi - sami ocenicie już za kilka miesięcy
Załączone Grafiki
Typ pliku: jpg 21_resize.jpg (344.6 KB, 6 wyświetleń)
Typ pliku: jpg 22_resize.jpg (272.0 KB, 6 wyświetleń)
Typ pliku: jpg 23_resize.jpg (235.1 KB, 6 wyświetleń)
Typ pliku: jpg 24_resize.jpg (375.9 KB, 7 wyświetleń)
Typ pliku: jpg 25_resize.jpg (341.7 KB, 7 wyświetleń)
Typ pliku: jpg 26_resize.jpg (481.8 KB, 11 wyświetleń)
Typ pliku: jpg 27_resize.jpg (380.1 KB, 9 wyświetleń)
Typ pliku: jpg 28_resize.jpg (406.0 KB, 7 wyświetleń)
Typ pliku: jpg 29_resize.jpg (440.9 KB, 4 wyświetleń)
Typ pliku: jpg 30_resize.jpg (447.7 KB, 7 wyświetleń)
__________________
"Jeżeli ktoś ci mówi że jesteś koniem to za pierwszym razem możesz się obrazić, za drugim razem dać w gębę, ale za trzecim razem już kup sobie siodło."
Danny jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem