Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01.04.2020, 01:14   #53
zz44
 
zz44's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2015
Posty: 297
Motocykl: nie mam AT jeszcze
zz44 jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 tygodni 2 dni 4 godz 42 min 0
Domyślnie

(Masz rację, dałem się ponieść wikipedii. I 750 i 850 to były rzędowe twiny.)

Paweł ostrzegał również przed tym odcinkiem.
Z ulgą stwierdzamy, że nawierzchnia jest twarda. To stary asfalt. Bardzo stary. Wylany pewnie bezpośrednio na nieutwardzony piach.
Dzisiaj rozjeżdżony jak plastelina, mnóstwo dziur, kolein, pęknięć, to wszystko podsypane piachem. Ale jedziemy.

dojazd asfalt.png

GPS pokazuje 40 km do granicy…
I faktycznie, telepiemy się po tych dziurach. Ciągłe kluczenie, omijasz jedną dziurę, wjeżdżasz w kolejną. Może i stary asfalt jest wciąż twardy, ale jest dziurawy nie do wyobrażenia.
Jedynka, dwójka i koniec. 30, 35 to już luksus, zaraz hamulec i znowu jedynka i półsprzęgło.

diuurrr.png

Męka. Ruch tutaj znikomy, trafiamy jakiegoś lokalsa na skuterku, ciśnie drugą drogą poniżej.

lokals.png

Też tam zjeżdżamy, chwilę jest lepiej, ale po chwili zaczyna się piach i wracamy na górę.

dojazd diama.png

Nie widać znaku „uwaga krokodyle”, przy którym chcieliśmy zrobić zdjęcie, ale teraz mamy to gdzieś.
Za to tu i ówdzie pałętają się guźce, te afrykańskie świnie.

guziec.png

guziecc.png

Mijamy kilka wiosek rybackich. Chociaż to nazwa bardzo na wyrost, raptem kilka szałasów i mat rozłożonych na ziemi.

dojazd wiosdka ryb.png

Jedziemy teraz przez jakiś park narodowy (Diawling), ptaki, bagna, ryby. Ale ludziom zezwolono dalej łowić na tych wodach. Nie wiem czy tam mieszkają czy tylko koczują. Generalnie smród zgniłych ryb, śmieci, ubabrani w błocie ludzie obrabiający ryby, inni leżący na matach w łachmanach machający nam.
Nooo, cześć cześć, ładny kraj, ludzie przyjaźni ale wolimy jechać dalej!

Ciężarówka lekko zboczyła z drogi i już zapadła się w błoto.

doj diama ciezarówka.png

Mijamy budynek siedziby władz parku. Stoi niemiecki kamper na MANie. Niemiec na krzesełku pozdrawia nas ale na coś czeka. My jedziemy. Jest tam jakiś szlaban, przejeżdżamy. Potem Michał mówił, że jakiś żołnierzyk biegł za nami i machał, ale dobrze że się nie zatrzymaliśmy, pewnie chciał opłatę.

Opłatę i tak uiszczamy ok. 5 km przed granicą. Zatrzymuje nas ubrany w wyświechtany mundur i klapki, kulawy żołdak.

mandat oplata.png

Czytałem, że wyłudzają mandat za wjazd do parku.
Ale nie ma udawanego oburzenia, żołdak wyciąga oficjalny blankiecik z logo parku i pieczątką, kulturalnie tłumaczy że opłata za przejazd przez park wynosi 2000 oguya. Niemało, ale nawet na druczku jest wydrukowane 2000.

park opłata.jpg

Nic nie poradzimy, płacimy, pan życzy nam bon route i jedziemy dalej.
I gwoli wyjaśnienia, tylko u nas słowo „mandat” jest synonimem kary.
Jest przecież też mandat poselski, i po francusku „mandat” to właśnie „upoważnienie”. Więc nie należy tego mylić z karą za wjazd, a raczej uznawać jako obligatoryjną opłatę, jak za autostradę.

bydło rogate.png

drzewa.png

Granica pracuje do 16.00.
GPS pokazuje, że o ile dojedziemy, to będziemy NA STYK.
Chociaż i tak uważam, że wiedząc, że jadą dwa bankomaty, pogranicznicy będą siedzieć do wieczora i na nas czekać.
Ostatnie metry. Wtedy upragniony widok, dzisiaj wiem, że już nigdy nie chciałbym ujrzeć przejścia granicznego Diama.
Jesteśmy za pięć szesnasta.
Nic nowego, kilka ogrodzonych szop i baraków, szlaban z patyka, wokół bagna.

8granica.jpg

gran2.JPG

8szlaban.jpg

Podchodzi Bebea. Pierwsze wrażenie – bezwzględny cwaniak, ale nikogo lepszego tu nie znajdziemy.
No to zaczyna się. Paszporty i Bebea bez ogródek mówi ile ojro mamy szykować.
Na teraz:
- 35 za przejazd przez granicę / anulowanie wizy – zwał jak zwał, trzeba zapłacić
- 10 za opłaty celne
- 10 za przejazd przez most
- 20 za ubezpieczenie na Senegal
- 10 opłata dla Bebea, „comission”
W sumie: tadaaam 85 euro

To jeszcze nic.
Bebea mówi od razu, ile wybulimy na powrocie.
Otóż:
- znowu 35 za przejazd przez granicę
- 10 za most
- 10 dla Bebea
- i….znowu 55 za wizę!

- Hola hola, look, mamy wizę na 30 dni.
- tak, ale ona jest na jednorazowy wjazd. Patrz:
„Nombre d’entrees: UNIQUE” (to ta czerwona strzałka na wizie).
A jeszcze naciskaliśmy Hamidę, aby na pewno wyrobił nam wizę na 30 dni, a nie np na 7.

Szlag. 110 euro.
Możemy wracać, ale Bebea dobrze wie, że nie mamy dokąd, bo ostatnim bezpiecznym miejscem był Nawakszut, i przecież nie mamy paliwa, bo nigdzie nie było stacji z benzyną.

No to szukam giftów.
Wyciągamy jakieś błyskotki, ale Bebea nie bierze byle czego.
Poza tym broni się, że on coś może zejść z „commision”, ale tamci w okienkach są nieprzekupni (no oczywiście) i im trzeba zapłacić tyle ile wynosi oficjalna opłata.
Całe szczęście chińskie noże, scyzoryki, latarki, pamiątkowe monety z mistrzostw w piłce nożnej załatwiają sprawę i płacimy JEDYNE 70 euro od głowy zamiast 85. Dobre i to.
Mam nadzieję że na powrocie też nam się uda coś mu wcisnąć i zmniejszyć wysokość opłat.

Dokumenty robią się błyskawicznie, strażnik otwiera szlaban z patyków i Bebea przez most przeprowadza nas na senegalską stronę.

granica jedziemy.png

granica smieci.png

szlaban sen.png

Tam również wchodzi do biur jak do siebie.
Pobierają odciski palców (podobnie jak w Mauretanii), ale gruby Murzyn ze złotymi sygnetami na palcach i zegarku na grubej złotej bransolecie nie bardzo ogarnia co się dzieje wokół niego, i ode mnie ściąga odciski dwa razy, a od Michała ani razu. Może dla nich wszystkie białasy wyglądają tak samo?

granica sene.png

granica sen.png

Czekamy jeszcze chwilę, przychodzi jakiś szczerbaty natręt w okularach.
- Mister, zapraszam do mnie na stoisko z pamiątkami!
- Nie dzięki, no money.
- Mister, ale chociaż chodź i zobacz!
- Nie, dzięki, no money i musimy zaraz jechać.
- Mister, to zapraszam do obejrzenia jak będziecie wracać, ok? obiecujesz?
- Tak, tak.

Kręcą się jakieś dziewczyny. Niosą jakieś baniaczki, coś załatwiają.
Niby w Senegalu dominuje islam, ale kobiety chodzą ubrane bardziej luźno, kolorowe sukienki z odkrytymi ramionami, czasem nawet z dekoltem. Jest na czym zawiesić oko, chociaż i niby w tak restrykcyjnie przestrzegającej zasad islamu Mauretanii, zdarzały się kobiety z odkrytymi włosami i w luźniejszych sukienkach.

Podchodzi dziewczyna w kurtce.
- Hey, chcecie wymienić pieniądze? – pyta czystym angielskim.
- Nie, dzięki.
- Ok.
I odchodzi. Nie jest nachalna. Siada w grupie podobnych naganiaczy.
Widać po niej, że to nie jej świat, nie jest głupia, ale miała pecha urodzić się w akurat tutaj i na tej zafajdanej granicy spędzi resztę życia.

Jedźmy, jedźmy.
No i jest.
Dokumenty zrobione, Bebea mówi aby dzwonić za nim, jak będziemy wracać. Jasne. Żegna się z nami na misia.
Kurde ile tam jest obłudy i fałszu.

Ruszamy.
Syf, brud, smród, tony śmieci w rowach, ooogromne progi zwalniające, jak zapory przeciwczołgowe w Berlinie, wręcz ulane asfaltowe wzgórza, na których wybija nas w niebo. Oczywiście przeszorowane podwoziami tysięcy samochodów, ale są wszędzie, w miastach, na trasie.
To pierwsze wrażenie.
Jedziemy do St. Louis, zamarzyło nam się zobaczyć postkolonialne zabudowania i kolorowe łodzie.
No ale też nie ma bardziej rozsądnej alternatywy na nocleg w drodze do Dakaru.
Zbliżamy się do miasta i ruch gęstnieje, wręcz wlecze się jak smoła. Do tego niespodziewane progi zwalniające i spaliny….

st luois.png

Mnóstwo, mnóstwo ludzi. Chyba Senegal poszedł śladem Polski i postanowił wprowadzić w szkołach nauczanie wieczorne, bo już po 18ej, słońce zachodzi, a masy dzieciaków wychodzą ze szkół i z plecakami maszerują po chodnikach.
Każda szkoła ma swój wzór mundurka, chociaż to umowne określenie, bo widziałem grupkę dzieci ubranych w jednakowe brązowe dresy adidasa z czarnymi paskami.

St. Louis to ląd, most, wyspa, most i końcówka półwyspu.

Zrzut ekranu (137).png

Musimy przedostać się na ten półwysep, przez dwa mosty i zatłoczone miasto.
GPS coś znalazł, ale nagle ulica jest zablokowana blaszanym płotem i koniec. Szukamy objazdu, ale zjazd w boczną uliczkę oznacza koniec asfaltu, kopny piach i powitanie slumsów.
Zawrotka. Jakimś cudem, pod prąd, po chodniku, udaje nam się przedostać na półwysep.
Zakręt w lewo i jedziemy wzdłuż wybrzeża, gdzie stoją owe kolorowe łodzie rybackie. Akurat wrócili z połowu i na ulicy gwarno jak w ulu.
Ludzie coś noszą, samochody nagle wjeżdżają albo zjeżdżają, ładują się, wozy zaprzężone w konie i osły, dzieciaki biegające z prętem i metalowym kółkiem, kozy.
I do tego smród.
Jest kolorowo, owszem, głównie za sprawą hałd śmieci wokół łodzi.
Znajdujemy naszą Auberge Pelican, przed budynkiem oczywiście piach. Negocjujemy wprowadzenie motocykli do środka, ale zgadzają się jedynie na postawienie jednego bliżej drzwi, a drugiego pod palmą, też bliżej okna.

zst louis.jpg

Niby strażnik pilnuje cała noc, ale i tak zapinamy blokady.

Przyjmuje nas Aziz i to z nim wszystko ustalamy. Ale Aziz ma tez swojego Big Chefa, który siedzi wypachniony w środku a jakaś murzynka zaplata mu waroczyki.
W oberży i wokół kręcą się biali, pewnie Francuzi, ale ani Hey, ani Bonjour, ani kij ci w oko.
Słaby klimat.

Mamy jakąś komórkę z moskitierą, bo komarów sporo. Kibel bez drzwi, z przewieszoną szmatą. Ale jest woda i prysznic.
Tam już walutą jest frank zachodnioafrykański, CHF, będący w obiegu kilku krajów Zachodniej Afryki.
Bierzemy do razu dwa noclegi, bo na jutro plan jest taki, aby jechać na lekko do Dakaru i nad jezioro Lac Rose, gdzie kończyły się ostatnie odcinki rajdów, i wrócić znowu do St. Louis.
A, mają zimne afrykańskie piwo!!!

z powo.jpg

Ze spraw serwisowych: regulacja linki sprzęgła, po dojeździe do granicy nie chciał mi wysprzęglać.
zz44 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem