Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26.03.2020, 02:43   #6
zz44
 
zz44's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2015
Posty: 297
Motocykl: nie mam AT jeszcze
zz44 jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 tygodni 2 dni 4 godz 49 min 32 s
Domyślnie

10.01

Rano koło motorków kręci się gość w grubej narzucie, ale ni w ząb w ludzkim języku. Trochę z nim na migi gadamy, rozumiemy tyle, że jest tu strażnikiem terenu. Cykamy zdjęcia z tą jego sukienką i jedziemy obok na stację tankować.

rano.jpg

ochrona.jpg

Tam gostek pyta, czy coś zostawimy temu strażnikowi, bo całą noc pilnował motocykli.
Jasne, kurcze, nie zczailiśmy od razu, że ten gość nieśmiało próbował dać nam znać, że całą noc pilnował sprzętów. Dajemy mu jakieś euro i dirhemy, cały szczęśliwy.

Jazda na autostradę. Wokół drogi dojazdowej bieda aż piszczy.
Zimno, 2 stopnie. Grzane manetki nie mają lekko.
Nudna, ale spokojna i bezpieczna jazda i nagle wjeżdżamy w góry. Co za widoki.
Gdzieś tam w oddali majaczy jakiś ośnieżony szczyt, ale nie on robi największe wrażenie.
Góry wokół nas otaczają chmury i mgła, a że akurat słońce wschodzi na pomarańczowo-różowo, jedziemy w tej mglistej poświacie. Pięknie.

Zimno!
Zjazd z gór – samochody ciężarowe, oczywiście przeładowane ponad normę, na potęgę zjeżdżają na hamulcu nożnym. Wszędzie zapach pieczonych hamulców, mimo znaków co kilka kilometrów przypominających o hamowaniu silnikiem (kto nie wie, to już tłumaczę: w ciężarówkach z góry hamuje się retarderem, takim elektromagnetycznym systemem, który bez tarcia spowalnia obroty na wale i oszczędza system hamulcowy) ale do nich to nie trafia.

w drodze.JPG

W okolicy Agadiru koniec autostrady, zaczynają się kontrole policji i żandarmerii.
Jest zwolnienie ruchu, aż do stopu, a potem się podjeżdża pojedynczo i tłumaczy.
My mieliśmy fory, wiadomo, turyści, to wszystko zawsze grzecznie. Tutaj też, tylko zapytali o cel podróży, wzięli fiszkę (kserówkę paszportów i dowodów rejestracyjnych) i bon route.

Agadir objeżdżamy obwodnicą, spore miasto, ale i tak widzimy, że tam ładnie i czysto. Ale my ciśniemy dalej.
Jedzie się wolno, bo dziwnie, ale każdy jedzie przepisowo.
Chociaż może nie do końca. Czasem jest tak, że gość nie może zdecydować się którym pasem mu lepiej jechać, i jedzie środkiem.
Kierunkowskazów oczywiście nie używają.
Na rondach wolna amerykanka, czyli na czuja.

Znowu w góry, przerwa na fotki.

przerwa.jpg

Dalej nudna droga na Guelmin, widok jak z USA z tą drogą po horyzont i pustynią naokoło. Nie da się objechać tego miasta jadąc z północy na południe Maroka, nie ma obwodnicy, trzeba telepać się zatłoczone centrum.
Wjeżdżamy akurat gdy w meczecie trwają modły, wyją na całe miasto.
Szukamy jakiegoś obiadu, gość z knajpy mówi że za 5 minut. Ok., pewnie po modlitwie.
Faktycznie.
Zamawiamy jakiś tam tadżin, nie jest zły.
Ale kelner podrzuca to sałatkę warzywna, to wodę, to chlebki do zagryzienia, których nie było w pakiecie.
Ale jemy bośmy głodni, a żarcie smaczne..
No i na rachunku jest potem dużo więcej niż wynosiła cena bazowa.
Trudno, ale trzeba się pilnować na przyszłość, bo oni we krwi mają kantowanie, zwłaszcza białych.

Szukam jeszcze sklepu spożywczego. Nie ma tam czegoś takiego jak żabka. Jest cała ulica ze straganami, ale tu miski i wiadra, tu nasiona, tu orzechy, tu marchew, ale żadnych konkretów.
W końcu jakiś miejscowy chłopaczek prowadzi mnie do jakiegoś sklepiku, na półkach same napoje gazowane i zagryzki, ale w lodówce stoi kilka jogurtów.

Na ulicy żebrze stara kobieta, rzucam jej jakieś drobniaki, ona bardzo wdzięczna. Mają tam chory system jeśli chodzi o kobiety. Gdy mąż umrze albo coś innego się wydarzy, kobietą (i dziećmi) ma obowiązek zająć się rodzina męża. Ale to tylko w teorii tak ładnie wygląda, jak wszystko w tym pieprzonym islamie. Kobiety dostają kopa w dupe i na ulicy żebrzą albo sprzedają chusteczki. Z dzieciakiem na ręku.
Nikt takiej nie weźmie „bo przecież już jest nieczysta”, wszyscy mają wywalone „bo sama jest sobie winna”. Nie może iść do pracy bo poza prowadzeniem domu i wychowywaniem dzieci nic nie umie. Do końca życia skazana i naznaczona. Ciekawe co potem z takim dzieciakiem.

Ale zaraz też podchodzi gość z kartką, że dostał wypis ze szpitala i potrzebuje na lekarstwa.
Już wcześniej czytałem o takich cwaniakach, co albo świadectwa ze szpitala przedstawiają, albo z więzienia, że niby są prześladowanymi Sahrawi (o tym później).
Więc tego gościa zlewamy, niech idzie do roboty bo nie wygląda na chorego.

W tym całym Guelmin światła za światłami, oczywiście nieskoordynowane, silnik się grzeje.
Ale już po wyjeździe z miasta znowu „powietrze i otwarta przestrzeń”, jedzie się wyśmienicie.
Kilkadziesiąt kilometrów od oceanu już czuć przyjemny chłód, a było tak gorąco.
Jedziemy pod słońce. Bardzo blisko oceanu i klifu, o który rozbijają się fale, a wiatr od oceanu podnosi słoną mgłę i niesie ją w głąb lądu.
Czytaj: na nas.
Szyba kasku robi się cała mętna, jadę na samej blendzie.
Po chwili blenda tak samo. Okulary korekcyjne również się zalepiają, tak jak szyba motocykla i deflektor.
Strój lepi się od tej soli.
Ale widok jazdy pod słońce, w takiej mglistej otoczce, iście magiczny.
Tak samo magicznie nie wiadomo skąd wyjeżdżają na nas ciężarówki bez świateł zza tego słońca.
Ryzykownie jest też wyprzedzać, ale tam hektometry prostych przez pustynię zachęcają do tego.

trasa pustynia.jpg

No i ciach.
Kontrolne spojrzenie w lusterko, nie mam kamerki na kasku.
Zjeżdżamy na pobocze.
Jest 10% szansy, że na poprzednim postoju zamiast na kask, schowałem ją do kufra. Otwieram kufer, a tam na naklejce uśmiechnięta gęba
Micha. „To nie problem, to część przygody”.
Szkoda kamerki. No ale żyjemy, jedziemy dalej.
Poza tym mamy drugą kamerkę, starego Drifta Ghost S, ale już bez stabilizacji.

szuka kam.jpg

Robi się ciemno, ale mamy na mapie pokazane, że w najbliższej wiosce są noclegi.

zachod sl.jpg

Wjeżdżamy w wioskę, po obu stronach jakieś stragany, załadowane land rovery, harmider. Na czuja zjeżdżamy w kierunku plaży.

wios.jpg

No i jest hotelik w starym kolonialnym domu z widokiem na ocean, na plaży dzieciaki kopią piłkę.

wio hot.jpg

wio plaza.jpg

Właścicielkami są dwie uśmiechnięte siostry w średnim wieku. Niestety wolnych miejsc brak.
Szukamy dalej, ktoś mówi o hotelu, ale nie chcemy, więc pokazuje że kemping jest tam, jedziemy, nie ma, potem znowu gdzieś. W końcu i tak lądujemy w hotelu Sahara Beach. 23 euro ze śniadaniem, no dobra. Ale motorki musza zostać przed hotelem, przy ulicy, bo nie mają innego parkingu ale ponoć jest monitoring. No dobra.
Trochę dziwna sytuacja, każdy w mieście od razu poleca ten hotel. W środku poza nami kompletnie pusto. W recepcji na zmianę dwie bardzo ładne młode dziewczyny, kucharz to też młody bystry chłopak, wszyscy świetnie mówią po angielsku.

Wykończenie pokoi znowu po afrykańsku. Najpierw okafelkowali a potem się zastanawiali, którędy pociągnąć wodę.

wyk.jpg
Załączone Grafiki
Typ pliku: jpg wio hotelik.jpg (390.5 KB, 33 wyświetleń)
zz44 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem