Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19.07.2017, 20:59   #26
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 16 godz 49 min 28 s
Domyślnie



8-my dzień.

Zachłanność leży w naturze człowieka. Jest nieodłącznym, elementarnym stanem pragnienia, czerpania korzyści, dążenia do Naj. Rodzi się nieoczekiwanie w różnych okolicznościach. Ledwo wykiełkowawszy, po niedługim czasie zmienia się w pożądanie.
Jestem we wschodniej części Rodopów. Myślę o drodze, jej zakrętach, ekskluzywnym byciu w samotności, radości podróżowania i o wręcz nachalnej swobodzie jaką dysponuję.
Nic nie trzyma mnie w jednym miejscu. Jednocześnie nie muszę nigdzie jechać. Mogę też jechać dokąd chcę lub zawrócić jeśli zechcę zawrócić. Nie mam precyzyjnego planu, jem kiedy jestem głodny, śpię kiedy jestem śpiący. Wszystko jest proste, logicznie wytłumaczalne i niewyobrażalnie spontaniczne. I ta lekkość decydowania bez poważnych konsekwencji.
Samowystarczalny choć blisko cywilizacji. Zazdrosny o własną niezależność. Ograniczony tylko wyobraźnią. JESTEM SWOJĄ WŁASNĄ MOŻLIWOŚCIĄ.
Właśnie zachłanność mnie tu doprowadziła. To ona pcha coraz dalej i pozwoli jeszcze przez jakiś czas wieść proste życie motocyklisty w podróży. Zastanawiające, jak wiele warunków trzeba spełnić, żeby uzyskać podobny efekt będąc pogrążonym w codzienności.
Jednak jadę na południe. Rodopy zachodnie odkładam na nieokreślone później i jadę na południe. Pożądam Grecji.
Jest około dziesiątej. Górzysta Bułgaria. Tutaj to taka pora, kiedy rozgrzane słońcem powietrze unosi z lasu chłodną wilgoć wczorajszej ulewy. Suchy na odsłoniętych odcinkach asfalt zaskakuje kałużami w cieniu tuż za zakrętem. Igły, liście albo gałązki, siłą wczorajszego wiatru zerwane z drzew, leżą porozrzucane chaotycznie, jeszcze nie uporządkowane kołami samochodów. Pędzę zaburzając niewidzialną granicę między chłodem a ciepłem. W nozdrza wpada woń runa a za chwilę asfalt roztacza swój ciężki zapach wdzierając się pod kask. Razem z dźwiękiem silnika słyszę świst przecinanego powietrza i opon. Czuję wszystko na raz.
Oszałamiające. Pokonując grawitację na zakrętach wpada się w swoisty szał. Wciąż mało i mało. Znaki ograniczenia prędkości stają się tylko sugestią. Wzrok wbity w szczyt nadciągającego łuku wyszukuje odpowiedniej trajektorii, piachu, przeszkód. Ciało odruchowo układa się po odpowiedniej stronie a kolana chwytają mocniej zbiornik. Czas mija, pokonane zakręty zostają w pamięci jak dyplomy na ścianie. Każda prosta staje się wytchnieniem ale zbyt długa zanudza swoją przewidywalnością. Tym bardziej czeka się na następny, następny i następny łuk. Redukcja o dwa biegi wyrywa tylne koło z przyjaznego uścisku z asfaltem. Opona w panice szuka przyczepności. Przez sekundę w zapamiętaniu wodzi tył motocykla na prawo i lewo. Próbuje pokonać opór hamowania silnikiem aż w końcu znów przywiera z ulgą, ku mojej uciesze oddając się z powrotem przyczepności.
Wpadam zbyt szybko w ślepy zakręt. Motocykl przepada na zewnętrzny pas przecinając linię ciągłą. Broniąc się przed wyjechaniem w barierkę, zacieśniam zakręt czując że niewiele brakuje do przywitania się z asfaltem. Mam wrażenie że cały motocykl prześlizguje się do zewnętrznej. Znów szczęście. Droga wieje pustką. Jestem sam. Nic się nie stało. Zwalniam nieco. Czekam aż mrożący dreszcz przeminie i ustanie mrowienie na języku zmieszane z metalicznym posmakiem adrenaliny. Tak kończy się zbytnia zachłanność. Z ulgą wciągam w płuca wilgotne powietrze późnego poranka. Teraz JESTEM KONSEKWENCJĄ SWOICH MOŻLIWOŚCI...



Od około trzynastej jak co dzień czas deszczu. Miejscową burzę suszy ze mnie słońce, tylko po to żebym za chwilę mógł znowu poczuć na sobie inną miejscową chmurę. Dziesięć razy moknę i tyle samo razy schnę.



Jestem cztery kilometry przed granicą z Grecją. Tankuję benzynę. Zaczyna padać i tutaj. Deszcz znaczy kroplami okolicę. Nie sądzę żebym miał tu spędzić więcej czasu niż muszę, więc nie przejmuję się tym. Zakładam tylko przeciwdeszczową górę a spodnie zostają w bagażu. Mój odjazd ze stacji benzynowej pieczętuje grom. Uderzył tak blisko że dzwoni w uszach jeszcze przez chwilę. Deszcz zmienia się w ulewę a ulewa w regularny prysznic. Leje tak że na drodze powstają potoki niosące ze sobą piach z pobocza. Myliłem się co do ubioru. Woda wdziera się pod ubranie zimnymi strumieniami. Cieknie po udach, zalewa buty, moczy rękawice.
Dojeżdżam do granicy. Mijam bezczelnie kolejkę samochodów i... Na samej granicy stoi kilkanaście maszyn z greckimi numerami. Wykorzystuję to i razem z nimi oddaję paszport do kontroli. Motocykliści zapraszają mnie do swojego konwoju. Dalej jadę z nimi. Znów na zmianę deszcz suszony jest słońcem i sucha droga zalewana deszczem.



Jedziemy razem wzbudzając sensację w mijanych wioskach, zwalniając na niemal 180 stopniowych zakrętach i goniąc na łeb na szyję kiedy jest to możliwe. Rozstajemy się dopiero po kilkudziesięciu kilometrach.
Znów jestem sam. Tęskniłem już do tego stanu. Jazda z innymi motocyklistami jest pełna wrażeń ale trzeba mieć się na baczności.



Znów z każdym zakrętem ziemia zbliża się do mnie a siła odśrodkowa przyjemnie wciska w kanapę. Za chwilę wynurzam się z pochyłu ale tylko po to żeby wpaść w drugi, przeciwny wiraż. Muszę posłusznie podążać śladem drogi. Nie ma samochodów. Nie ma nikogo. Droga pnie się serpentynami żeby za chwilę opaść w dolinę gdzie swoje wody toczy rzeka obrośnięta bujną zielenią. Krajobraz zmienia się na typowo śródziemnomorski.
Wtem, zupełnie niespodziewanie góry kończą się ucięte jak nożem. W dół do poziomu morza prowadzi ostatnia serpentyna.



Palmy, deptak, sklepiki z akcesoriami do pływania, bankomaty, stylowe domy do wynajęcia z kolektorami słonecznymi na dachu. Markizy dające latem życiodajny cień, knajpki, bary, kawiarnie i lodziarnie.


Teraz wszystko to czeka na turystów. Jest niemal pusto. Mijam szybko miasteczko i wjeżdżam w góry Cholomontas na półwyspie Halkidiki.



Pamiętam motocyklowy raj środkowego palca tego półwyspu sprzed kilku lat.
Wszystko co napisane wyżej o świetnych odcinkach dla motocyklisty szukającego wrażeń jest tutaj. Nie powielam więc achów, ochów i zachwytów. Dość napisać że do kempingu dojeżdżam spełniony, nasycony i zmęczony.




Widoki zapierają tu dech w piersi. Tajemniczy, zamglony chmurą las przeszywany igłami słońca przypomina książki fantasy Roberta E.Howarda czytane w młodości.











Maszyna stop.
Mapa:

__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem