Dzień 2.
Ciepły poranek. Sniadanie na ławeczkach na kempingu. Zbieranie gratów.
Na recepcji pojawia się pracownik to mogę zapłacić. No to na południe!
W planie jest przeciąć całe Węgry na południe. W dół. Ale, bez autostrad, tylko same krajówki. Budapeszt zrobić przedmieściami od wschodu. A później drogą numer 6.
Z racji tego ze wyprawa nie była super przemyślana - motocykl nie ma uchwytu na nawigacje. Za nawigacje robi stary telefon Motoroli. Telefon wsunięty w mapnik na tankbagu błyskawicznie się nagrzewa pod folią i nawigacja nie jest mozliwa. No o ile na głownych drogach to nie problem bo jadę po znakach, to na przedmiesciach Budapesztu co chwilę postój i sprawdzanie drogi.
No to nie wyszło mi.
Po dotarciu do drogi nr 6 to juz tylko 200km do granicy Chorwackiej.
Droga idzie. Przelotowa 70 km/h. I lecimy. SIlnik idzie równo.
Granica Chorwacka. Spokojnie i pusto. Przestrzelić ten wąski pas i Bośnia i Hercegowina.
Upał. Ale kilometry lecą. Granica Bośniacka tez sprawnie. Wiec zegnamy UE i witamy w swiecie bez internetu ;-)
Jedząc obiad jeszcze na Węgrzech znalazlem kemping n Bosni za Doboj. I taki jest plan. Kemping Eko Farm to raczej taka agroturystyka. 10 euro - czyli drogo, w sumie nie oferuje nic - ot zwykłe pole obok domu w centrum wioski. To miejsce rajczej na tranzyt kamperów. Stało ich dwie sztuki. Jacyś niemcy. Dobrze ze sa niemcy bo na bank maja wszytsko w kamperze a ja potrzebuje tasmy grubej dwustronnej. Obudowa telefonu zostanie przyklejona tasma do tankbaga. O ile nie bedzie deszczów to telefon bedzie robił dalej za nawigacje.
Niemcy ratują mnie taśmą.
Jako ze zrobiłem prawie 1000 km w dwa dni - to pierwsza prewencja na zapłon. Taki urok sprzętu z demoludów. Trzeba obowiązkowo sprawdzić kąt wyprzedzenia zapłonu. No to grzebiemy przed snem...
IMG_20230701_205332.jpg