Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04.08.2023, 18:34   #53
luk2asz
 
luk2asz's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Apr 2010
Miasto: KrK
Posty: 1,262
Motocykl: CRF1100
luk2asz jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 1 tydzień 2 dni 5 godz 32 min 4 s
Domyślnie

Samo Val d’Isere to nic ładnego, dużo apartamentowców i turystów. Dużo lepsze wrażenie na mnie robiło w zimie – jednak śnieżny klimat robił swoje . No i pomimo 1800 m.n.p.m robiło się już gorąco. Dlatego polecieliśmy dalej, niestety jeszcze niżej, a to oznaczało temperaturę powyżej 30. Mijamy po drodze Tignes i jezioro Lac du Chevril, a mi przychodzą na myśl wspomnienia z wyjazdu snowboardowego w to miejsce. Byłem tam tylko raz na desce ale dalej twierdzę, że to jedna z najlepszych zimowych miejscówek w Alpach – całkowicie inna niż austriackie Alpy czy Dolomity. Olbrzymie przestrzenie, ilości tras, wysokości na jakich się jeździ, to gwarantuje fun. O ile ma się pogodę jak ja miałem 😊.
No dobra ale schodzę na ziemię, a raczej na gorące siedzenie. Pozostaje nam do podjechania przedostatnia przełęcz w tym dniu – Petit Saint Bernard. I tu mnie Ropuch ma – drugi raz w tym wyjeździe musiałem mu odpowiedzieć : nie, nie byłem tu 😊. Tak naprawdę to jak Ropuch rzucił hasło Stelvio, to tak popatrzyłem na mapę i stwierdziłem, że to bez sensu jechać z Bardonecchi znowu autostradą na Turyn i Milan, trzeba coś urozmaicić. To wymyśliłem sobie, że mu pokażę L’Isoard, a sam zaliczę Małego Bernarda i doliną Aosty dojedziemy do Milano.
Ale zanim Mały Bernard został zdobyty to po drodze zaliczyliśmy uroczę miasteczko La Rosiere, która tworzy niewielki ( raptem 150 km tras) rejon narciarski wraz z włoską częścią przełeczy.


La Rosiere to po francusku chyba różyczka – no więc jak nas może witać ta miejscowość. Oczywiście piękne francuskie hostessy rzucają nam pod koła naszych lśniących motocykli tysiące płatków róż, w lśniących zębach trzymają dorodne róże, a swym skąpym strojem mówią – zapraszamy, zostań u nas 😊 .
_98cf2c12-1935-4c7f-b8f0-c1e538c1d935.jpg


Kurde, chyba 30 stopni na 1600 m.n.p.m. przegrzało mi mózg w tym kasku 😊 , oni tylko i aż tylko położyli różowy asfalt i to wystarczyło żeby zrobić na nas wrażenie jakby stały tu właśnie te hostessy. Asfalt ten jest tylko z jednej strony i to od mało popularnego podjazdu od Le Mousselard. Trzeba przyznać że robi wrażenie.

IMG_4685.JPEG

20230709_133413.jpg




Po drodze do "Różyczki"
20230709_134306.jpg

IMG_4688.jpg

20230709_134320.jpg



No dobra dość tych marzeń o hostessach. Szybki posiłek w postaci naleśników na przełęczy Petit Bernard, kilka fotek i zjeżdżamy do doliny Aosty.
20230709_135319.jpg

IMG_4690.JPEG

IMG_4692.jpg





Zaraz za przełęczą daje się zauważyć bardzo szpiczasta „dymiąca” góra. Zauważamy ją razem z Ropuchem i wg. mnie to Mt Blanc. Ropuch był na nim i twierdzi, ze to całkiem inny kształt. No ale my zjeżdżamy do doliny Aosty, a to przecież stamtąd biegnie tulem pod Mt Blanc, więc nic dookoła wyższego nie ma. Po powrocie do domu nie dawało mi to spokoju, sprawdziłem i rzeczywiście z Małego Benarda widać Mt Blanc, inna perspektywa mogła mylić.

Jak już pisałem, zjechaliśmy do doliny Aosty i tu zaczęło się piekło. Pojechaliśmy w kierunku Aosty i Milanu, a że było już po południu, kilometrów jeszcze dużo przed nami, to cyk na autostradę i tranzyt w kierunku Mediolanu. Do momentu jazdy w tunelach, a jest ich tam sporo, było znośnie, nawet przyjemnie 25 stopni. No ale kiedyś tunele się musiały skończyć. Zaczęły się upały. 39 stopni Celsjusza, do tego potwornie gorący wiatr z każdej strony – masakra. Nie wiedziałem czy zasuwać wszystkie otwory wentylacyjne, czy zdejmować co miałem. Nawet nie wiedziałem, że spadek temperatury do 37 stopni spowoduje we mnie wrażenie ochłodzenia 😊. No trudno, jak to śpiewa Kazik, „inni mają jeszcze gorzej”. W tej części monotonnej wycieczki nic się nie dzieje, tylko upał, autostrada, wyprzedzające nas po drodze Pendolino, które przelatywało obok nas, tak jakbyśmy w miejscu stali. Dojeżdżamy pod Mediolan i znowu stosujemy metodę pokonania autostradowych bramek „na Ropucha” , czyli „boczkiem , boczkiem, żeby się nie ubrudzić”. Ciekawe czy przyjdzie jakiś bilecik za to od Włochów 😊. Na razie to mi bilecik od ALP przyszedł po wyjedzie na zlot TCP na Kaszubach 😊, to może już wyczerpałem limit kar na ten rok.
Na wysokości Mediolanu odbiliśmy w kierunku Mozy i jeziora Como i drogą wzdłuż jeziora pojechaliśmy w kierunku Bormio i ostatniej przełęczy tego dnia – Stelvio. Droga wzdłuż jeziora, pomimo że na mapie wygląda obiecująco, w rzeczywistości to rozczarowanie: tunel, tunel i jeszcze raz tunel. Tylko pomiędzy tunelami dostaję się do źrenicy ułamek widoku jeziora i wzgórz jakie je okalają. Niestety szybko zostają te widoki prześwietlone następnym tunelem i w pamięci nic nie zostaje. Dalej droga do Bormio to praktycznie sznur samochodów, które ciężko wyprzedzić, ponieważ z drugiej strony to samo, a wąsko jest bardzo.

Wczesnym wieczorem docieramy do Bormio, krótko szukaliśmy noclegu przez Booking ale zdecydowaliśmy, że gonimy na Stelvio. W bookingu był jakiś pokój w hotelu na samej przełęczy, więc stwierdziliśmy, że to fajna opcja.
Tu rozpoczyna się krótki epizod związany poniekąd ze Stella Alpina, jak już wspominałem Ropuch chciał zaliczyć ta przełęcz, ja nie protestowałem, a przy okazji podczas naszego wyjazdu na zlot, zaliczyliśmy miejsce pierwszego spotkania Stella Alpina – Passo Stelvio 2757 m.n.p.m.

Decyzja o wyjeździe na górę po godzinie 19 była strzałem w 10. Byłem na Stelvio kilka razy i zawsze zostawał mi w pamięci widok takich „Krupówek” albo Sukiennic. Mnóstwo ludzi, samochody, które wyglądały jak kramy – dużo obrazków, które kazały o tym miejscu mówić „przereklamowane”. Nie , nie jest ono przereklamowane, tak samo zresztą jak Grossglockner. One po prostu są łatwo dostępne i ludzi jest dużo. Ale nie o 20.00, bo o tej godzinie wyjechaliśmy na górę. Pusto, dosłownie pusto. Podjazd od Bormio, może ze trzy samochody , dwa motocykle. Na przełęczy cisza, tylko wiaterek. No i może Subaru Impreza WRX STI mocno po tuningu, w którym paliły się hamulce kiedy totarł na górę – ale w środku za pasażera siedziała atrakcyjna dziewczyna to nie ma się co dziwić, że się paliło.


W drodze na Stelvio od Bormio
IMG_4693.jpg

20230709_194405.jpg

20230709_194811.jpg

20230709_194823.jpg


A tu już klasyka. Naklejki zdzierają, bo już nie było by sensu tej tablicy.
IMG_4695.jpg
20230709_195811.jpg



No i na dół - pusto jak nigdy.
20230709_200656.jpg

20230709_200711.jpg




Okazuje się, że w hotelu który na bookingu miał wolne miejsca, w recepcji powiedziano, że OCUPATO , nic nie ma. Nie lubię takich akcji i nie chciałem klikać przez Booking pokoju – znaleźliśmy mały hotel na dole w miejscowości Sulda. Tym sposobem zjechaliśmy pustą drogą ze Stelvio w kierunku Merano.
Przed 21 byliśmy w Suldzie. Szybkie piwko na start, prysznic po 600 km w siodle i jedzenie. No właśnie, o tej porze ledwo co znajdujemy ostatnią czynną kuchnie - wskakuje włoska pizza i piwko.
W hotelu jeszcze wybłagaliśmy ostatnie piwko i lulu do łóżeczka.
Dzień był długi, rano jeszcze Coll de Sommeiller, po drodze Col de L’Iseran , a na koniec jeszcze Stelvio. Tylko te trzy przełęcze to 4000 metrów przewyższenia licząc Coll de Sommeiller od biwaku, bo gdyby dołożyć z Bardardonecchi to jeszcze tysiąc by doszedł. Dzień długi, upalny ale jakby mnie Ropuch zapytał czy bym to powtórzył, bez wahania bym odparł : spoko 😊


Piwko na start albo jak kto woli na koniec
IMG_4702.jpg
IMG_4705.JPEG

20230709_205939.jpg

Wybłagane piwko w hotelu na koniec
20230709_222729.jpg


I Sulda nocą
20230709_222122.jpg
20230709_222213.jpg
20230709_222433.jpg


Cały męczący , gorący dzień
mapa przed.JPG
luk2asz jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem