Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29.07.2023, 12:44   #20
_-aska-_
 
_-aska-_'s Avatar


Zarejestrowany: Oct 2018
Miasto: Warszawa
Posty: 442
Motocykl: Yamaha Radian&WR250F
_-aska-_ jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 3 dni 10 godz 52 min 14 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał golab Zobacz post
Byliście tak blisko Karakul tylko Nas nie odwiedza się na jeden dzień
Rzekłabym, że objechaliśmy Was szerokim łukiem Może następnym razem!
karakule.jpg


Skoro zwiedziliśmy już Krynki, wybawiliśmy pieska i wyukochiwaliśmy śmiesznego kotka, to czas ruszać dalej. Punktu docelowego brak - mniej więcej gdzieś w okolicach Sejn wypadałoby coś znaleźć, ale czy bliżej, czy dalej, to nie ma większego znaczenia. Ja niby uważam, że spokojnie można było znaleźć jakieś fajne miejsce nad jeziorem i poczilować przez jeden dzień mocząc nogi w wodzie, ale Maciek stawia opór, że bez sensu tak po prostu delektować się przyrodą.
Po drodze do zwiedzenia mamy Lipsk, gdyż mają tam dużo bunkrów z linii Mołotowa. Co ważne mają też Biedronkę Generalnie zgodnie z mapą wokół całego miasta porozrzucane są pojedyncze punkty, wybieram więc takie, gdzie jest największe skupisko - żeby nie trzeba było co chwila odpalać moturów, tylko raz się zatrzymać i zwiedzić 3 bunkry na raz. Miejsce znajdujemy, ale bunkrów nie xD jest za to dziura w ziemi oraz góra gruzu i piachu. Robimy obchód w poszukiwaniu zagubionych atrakcji - jedynie kawałek dalej za polem wypatrujemy bunkier ukryty w krzakach, ale też nie ma jak dojść nie depcząc rolnikowi zboża.
1_2_1_2.jpg

W międzyczasie zjawia się człowiek w ciężarówce i pyta czego szukamy. Tłumaczy, że tu bunkrów to akurat nie było (najpierw uznajemy, że co ma innego mówić, jak pewnie je wykopał, ale później doczytuję na mapie googla i faktycznie moja wina - te punkty były oznaczone jako "wykop pod schron dwukondygnacyjny"...). Miły człowiek z ciężarówko pogadał z nami chwilę i powiedział gdzie warto podjechać, żeby faktycznie zobaczyć jakieś bunkry. Ruszamy więc w dalszą drogę - bunkrów nie znaleźliśmy, ale cóż. Bywa i tak. Prawdę mówiąc nie szukaliśmy też jakoś bardzo intensywnie.
Cenne info na temat Lipska - stacja benzynowa obok sklepu Krówka działa, wbrew temu, co piszą mapy googla. Ten dzień upływa nam pod znakiem kompletnie niczego. W Gibach robimy postój na jedzenie i decyzję gdzie chcemy nocować. Uznajemy, że skoro ma to być miejsce byle doczekać do rana i ruszyć dalej, to nie ma co kombinować i wybieramy najbliższy camping o wdzięcznej nazwie "Campercamp". Wbijamy na miejsce, a tam dzieci na koloniach. Ale miła Pani z jeszcze milszym pieskiem tłumaczy nam, że dzieci o 22 i tak mają ciszę nocną, a miejsce na namioty jest tam na dole w bezpiecznej odległości od domków. Schodzimy we wskazane miejsce, a tam niewielka plaża, pomost, miejsce na ognisko i drzewa. Wracamy więc do Pani zapytać czy dobrze poszliśmy. Tak, to właśnie tam. Dziwne, ale ok, w sumie to byle dotrwać do rana, a poza nami nikogo z namiotem nie ma. Maciek bierze się za rozbijanie namiotu, a ja wracam do Gib do bankomatu i sklepu. Trochę posiedzieliśmy na mniejszym pomoście, nacieszyliśmy się zaskrońcami, które zaczęły wychodzić na deski, żeby ogrzać się w ostatnich promieniach słońca, potem jeszcze krótki spacer wzdłuż brzegu jeziora i chwilę później okazuje się, że jest to jakaś mekka wędkarzy i zjeżdżają się kolejne ekipy z namiotami. Przed nami lądują panowie z wypasioną terenówką, wypasionym wielkim namiotem (który chyba był świeżym zakupem i stoczyli z nim długą i nierówną walkę, że aż mnie korciło, żeby wyłączyć serial, który sobie spokojnie oglądaliśmy w namiocie, i obserwować ich zmagania; ale jednak uznałam, że mogłoby im być przykro ) oraz wypasionym reflektorem, który ustawiają prosto w nasz namiot. Maciek chciał coś jeszcze z zewnątrz przynieść, wyszedł z namiotu prosto w ten snop światła i mówi do ludzi, że może by jakoś inaczej to ustawili. "A przeszkadza w czymś?" żachnęli się sąsiedzi. Wtedy dostali po oczach światłem trzymanej w maćkowej dłoni latarki i usłyszeli krótkie "tak". Aluzja została zrozumiana


Noc nie była fajna. Jeden z wędkarzy na pomoście zostawił urządzenie do robienia PING! (prawdopodobnie jakiś sonar informujący o przepływającej rybie), które schował dopiero po godzinie 23. Panowie z wypasionego namiotu z kolei do późna siedzieli przy ognisku. Generalnie każdy ma prawo spędzać urlop po swojemu, ale problemem była wielkość terenu biwakowego - po prostu wszystko było na wcisk.
Rano oczywiście na pomoście pojawiły się dzieci z kolonii, miejsce opuściliśmy więc bez żalu i nie będziemy tęsknić. No, może trochę za pieskiem. Piesek był fajny.





Następnym punktem wycieczki miały być mosty w Stańczykach i gdzieś tam w okolicy mieliśmy szukać miejsca na kolejne 2 noce. Za Sejnami wjechaliśmy na TET i znowu, kurde, asfalt. No to na szybko nabazgrałam alternatywną trasę, gdzie niestety po chwili dobiliśmy się od znaku z zakazem wjazdu - a wiedzieć Wam trzeba, drogie dzieci, że jednak starałam się unikać wjeżdżania za takie znaki. W efekcie dojechaliśmy znowu do TET, a tam droga leśna! Oho! - myślę sobie - jaka ładna droga! Aż muszę przeprosić w myślach autora trasy! Kilka kilometrów dalej znaleźliśmy się na asfalcie... Na odcinku przejeżdżającym przez Suwalski Park Krajobrazowy wreszcie zaczyna się coś dziać, w efekcie jak po takiej ilości asfaltu i szutrów nagle natrafiam na strumyk z brzegiem zabezpieczonym betonowymi kręgami, to nawet łapię zawiechę i zebranie się na odwagę, żeby pokonać tę przeszkodę zajmuje mi dobre kilka minut xD Zaraz za strumykiem utykam z kolei w błocie, ale do tego czasu Maciek, który akurat ten odcinek jechał przodem, zdążył zaparkować kawałek dalej na stabilnym podłożu i wrócił z odsieczą. I wiecie co? Ledwie kilkanaście metrów przejechał i już mi linkę sprzęgła zepsuł, urwis jeden!
2.jpg3

Nastraszono mnie, że jak się całkiem urwie, to będzie bardzo źle. Ba! Że już jest bardzo źle! Próbujemy się zorientować jakie mamy opcje, ale zasięgu brak - zresztą przecież i tak nikt nam nie dostarczy tej linki do trzeciej krowy od lewej na drugim wzgórzu licząc od kępy krzaków. Dostaję więc propozycję zamiany motorków, ale zostaję na Zebrze. Mam prikaz, coby zapomnieć o istnieniu klamki sprzęgła. Jest to o tyle przykre, że klamka sprzęgła jest moim emotional support animal i (choć to pewnie kiepski nawyk) cisnę ją kiedy tylko cokolwiek zaczyna się dziać albo trzeba wykonać jakiś manewr. I już całkiem niedługo po starcie, kiedy trafiamy na zakręt ponad 90 stopni, więc przy prędkości maluśkiej, dochodzę do wniosku, że to się nie uda. Motur w zakręcie zaczyna się krztusić - no jak nic za mała prędkość i brak wciśniętego sprzęgła, będzie katastrofa, nie dojedziemy tak nigdzie! A nie. Ok. Tylko zapomniałam odkręcić kranika przed startem z postoju

Bez problemów, choć z duszą na ramieniu, docieramy do mostów w Stańczykach. Zasadniczo plan zakładał, że nocleg gdzieś kawałek dalej, żeby z bazy móc na piechotę obejść Stańczyki, Kiepojcie i może coś jeszcze w okolicy (nie ma nic spektakularnego jakby co, ale jest na przykład dużo malutkich starych cmentarzy poukrywanych po krzakach). Sytuacja moturkowa sprawia jednak, że nie chcemy nadwyrężać linki sprzęgła oraz moich nerwów, pytamy więc Panią na straganie z pamiątkami na moście czy jakiś nocleg tu gdzieś jest. Pani kieruje nas do agroturystyki kawałek niżej. NIŻEJ, co oznacza, że doturliwujemy się tam bez odpalania silników, znowu oszczędzając linkę sprzęgła Wcześniej jednak zwiedzamy mosty, w rzeczce na dole natykamy się na bobra Więc nastrój od razu lepszy - pierwszy raz widziałam bobra z zaledwie kilku metrów. A w ogóle to drugi, bo raz już jednego spotkałam, ale był jakieś 100 metrów ode mnie
3.jpg
4.jpg
5_6_1_2.jpg

I ten nocleg polecam całym serduszkiem. Gospodyni i jej zięć przesympatyczni ludzie. Główny budynek przejęła jakaś pielgrzymka, więc my zostajemy ulokowani w budynku obok obory i jest tam super. Jest kuchnia, łazienka, bardzo duży pokój. Osobno jeszcze jeden pokój też z własną łazienką. A nad łóżkiem taki piękny wyhaftowany obraz. Naprawdę jestem nim zachwycona. Przecież ileż to czasu i uczucia trzeba było wsadzić, żeby zrobić ten portret.
6.jpg
7.jpg
8.jpg
9.jpg
10.jpg


Jest sobotnie popołudnie, więc Maciek ze Świnką pędzą kilka kilometrów do Przerośli do sklepu. Co kupić? Niewiele, bo Gospodyni na hasło "placki z jabłkami" mówi, że mąkę, cukier, olej i jajka to ona ma. No nic, to chociaż coś do picia kupi.
W ogóle śmieszna sprawa z tymi Stańczykami, bo tam nie ma zasięgu. Kompletnie. Po zasięg trzeba iść na wieżę widokową (albo na mosty). Następnego dnia okazuje się, że zasadniczo wszędzie wokół, na każdym pastwisku, w każdym lesie i nad każdym jeziorkiem zasięg jest. Nie ma go tylko w samych Stańczykach W ogóle Stańczyki to hotel, 2 gospodarstwa, z czego jedno z agroturystyką, w której nocowaliśmy, i mosty. No i wieża widokowa oczywiście.


Niedziela upływa nam na pieszej wycieczce do mostów w Kiepojciach. Próbujemy najkrótszą drogą, czyli po starym nasypie kolejowym. Sprawę utrudniają elektryczne pastuchy ogradzające pastwiska i miejscowo cholernie gęste krzaki.
W międzyczasie organizujemy też telekonferencję z moim bratem, który pokazuje nam co leży na biurku u nas w mieszkaniu, żeby Maciek sprawdził czy dobrze pamięta, że tam gdzieś leży linka sprzęgła. Leży! No to trzeba nam wysłać paczkomatem Ustalamy, że nie ma co siedzieć tyle czasu w Stańczykach. Następny w planach jest Goniądz i właśnie tam odbierzemy linkę. To tylko 150km i to do tego TET, który nauczeni doświadczeniem poprzednich dni zakładamy, że jest niewymagający i nudnawy. Dodatkowo modyfikuję lekko trasę i wychodzi około 130km z zakazem naciskania sprzęgła Ale póki co spacery i próby zaprzyjaźniania się z okoliczną fauną.
11.jpg
12_13_1_2.jpg
13.jpg
14.jpg
15.jpg
16.jpg
17.jpg
18.jpg
19.jpg
20.jpg
21.jpg

W poniedziałek rano wyruszamy w trasę - chociaż to ja mam nawigację, początkowo prowadzi Maciek, bo trasa prowadzi przez Przerośl, w której przecież w sobotę był w sklepie, więc zna drogę. Kiedy na Locusie trójkącik oznaczający nas zaczyna poruszać się po czerwonej kresce trasy, przejmuję prowadzenie. Ale zaraz. Przecież już dawno powinniśmy być w Przerośli, tymczasem jesteśmy buk wie gdzie. Oddalam więc mapę na telefonie i okazuje się, że jedziemy trasą, którą do Stańczyków przyjechaliśmy, czyli kompletnie nie tam, gdzie powinniśmy jechać. Dobra, nawrót pod sklepik, który przed chwilą mijamy - sklepik jest na podjeździe, więc będzie można ruszyć bez naciskania sprzęgła. Po wyrzuceniu z siebie pretensji, że jakim cudem źle nas poprowadziłeś, idę usiąść i przeanalizować sytuację.
Załącznik 126892
Znajduję punkt, w którym Maciek źle skręcił i rzucił nam pod koła pierwszą kłodę, którą ja później nieświadomie uzupełniłam o kolejne.
Błąd pierwszy
22_23_1_2.jpg

Ok. Wyznaczam najprostszą trasę, którą dojedziemy do TET i ruszamy dalej. Zestresowana linką sprzęgła i poirytowana poranną wtopą prowadzę dzielnie, jedzie się całkiem sprawnie i bezproblemowo. Maciek wymyśla patent na bezsprzęgłowe pokonywanie skrzyżowań i widząc, że zbliżamy się do drogi z pierwszeństwem wyprzedza i jeśli jest wolne, to staje na skrzyżowaniu, żebym wiedziała, że mogę jechać. Więc tak jedziemy sobie spokojnie kiedy nagle dostrzegam znak "Stańczyki mosty 10km". Myślę sobie "co?". A chwilę później wjeżdżamy do Przerośli. Do tej Przerośli, do której rano miał nas prowadzić Maciek, bo był w niej w sklepie. "CO?" Po dwóch godzinach i 70 przejechanych kilometrach jesteśmy 5km od punktu startowego... "Johnny Bravo enters The Zone Where Normal Things Don't Happen Very Often". Tak, to właśnie w okolicach Stańczyków znajduje się polska strefa mroku. Polski trójkąt bermudzki, w który jak wpadniecie, to już nigdy nie uda Wam się wydostać. NIGDY! NIIIIIIIIIIIIGDYYYYYYYYYYYY!


A przynajmniej nieprędko


Czego się wtedy nauczyłam? Żeby robić porządek w narysowanych trasach. Kiedy moja narysowana dojazdówka dobiła do TET, jakoś kompletnie mi to umknęło i nie zauważyłam, że miałam wtedy do wyboru niebieską kreskę w prawo albo niebieską kreskę w lewo. Zauważyłam tylko tę w prawo. I tak oto kółko się zamknęło...


Błąd drugi​
blad2.jpg

Podsumowanie dnia? Zamiast 130 zrobiliśmy 192km, podczas których użyłam klamki sprzęgła 9 razy. Na rynku w Goniądzu zjadamy lody, załatwiamy nocleg 500m dalej i oddychamy z ulgą, że po pierwsze udało nam się wyrwać z trójkąta bermudzkiego, a po drugie linka nie zerwała się całkiem.


Strasznie długi ten odcinek, więc opowieść o Goniądzu zostawiam na później
Załączone Grafiki
Typ pliku: jpg blad1.jpg (160.7 KB, 11 wyświetleń)

Ostatnio edytowane przez Novy : 09.02.2024 o 23:12 Powód: Obróciłem zdjęcia
_-aska-_ jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem