Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19.01.2022, 16:17   #239
imnariel


Zarejestrowany: Jul 2015
Miasto: Bielsko-Biała
Posty: 2
Motocykl: Honda CRF250L / Triumph Daytona 675
imnariel jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 godz 16 min 55 s
Domyślnie

Lepiej późno niż później ...



Wyjazd na Białoruś, offem, grupa kilkunastoosobowa, dzielona na mniejsze.

Już przed wyjazdem mechanik nie oddał nam KTMa na czas, decyzja została podjęta, jeśli XT dojedzie te 600 km do granicy, to mój luby jedzie ze mną, to pierwszy poważniejszy dla nas wyjazd. Koleżankę moją ktoś ostrzega - przyjadą złomkami - nie zawiedliśmy jej. Dojeżdżamy na miejsce, sakwy się nie sprawdziły, przepakowanie.

Dzień pierwszy, zbiórka, organizator się spóźnia, Warszawka przyjechała, jeden _Człowiek bez butów_ - wraca do domu po buty których zapomniał...

Jedziemy na przejście graniczne... Trzech przejechało, zmiana zmian, czekamy... Po prawie dwóch godzinach zaczyna się ponowna odprawa... Jednemu jednak uśmiech z twarzy schodzi po tym jak strażnik graniczny uświadomił mu, że ma jakiś niezapłacony mandat. Albo zapłaci, albo będzie aresztowany... Reszta wjeżdża na Białoruś, noclegu mamy szukać po drugiej stronie, _Człowiek z niezapłaconym mandatem_ jedzie ze SG zapłacić do najbliższego miasta. Organizator wyłącza telefon po przekroczeniu granicy, numer do _Człowieka bez butów_ ma _Człowiek z niezapłaconym mandatem_, a do _Człowieka z niezapłaconym mandatem_ numeru nie ma nikt... Na szczęście ostatnia zagubiona owieczka dociera do nas przed porannym wyjazdem.

Kolejne dni upływają na podziwianiu krajobrazu, niedoskonałości dróg, zwiedzaniu muzeów, rozkoszowaniu się kwasem chlebowym, słoninką i innymi pysznościami. Po 2 dniach orientujemy się, że nie każdy kwas jest bezalkoholowy... Białoruś sprawia na mnie wrażenie ekstremalnie czystej, brak śmieci w rowach, na drodze, nawet małego papierka. Jest też krajem skrajnie różnym: od domów prostych, ze studnią i ogródkiem za płotem, babci w chustce i walonkach robiącej z nami połączenie wideo na żywo na jedynej drodze we wsi, przez toalety na dworcach o których chcielibyśmy zapomnieć, po klimatyzację i terminal niemalże w każdym sklepie niezależnie od tego na jak małej wsi się znajduje, wypasione ciągniki i każde pole zagospodarowane. Pole namiotowe ma wychodek (na jedynkę zalecane jest jednak wyjście dalej niż buda z psem), prysznic z beczki, ale też Wi-Fi.

Ciekawostką była też jedna ze stacji benzynowych, dwa dystrybutory i klepisko, obok niego kiosk, a w nim odmalowana Pani w wykrochmalonym haftowanym kołnierzyku pobiera należność. Jest też plastikowy ToyToy, grzech nie skorzystać, przed nim stacja do mycia rąk, mydełko, ręcznik papierowy, wchodzę do środka a tam na ścianie podpisywana co pół godziny lista sprawdzania czystości.

Po trzech dniach coś mi się przestawia w głowie i staje się coś, czego się nie spodziewałam - zaczynam ogarniać piach!

Pogoda nam dopisuje, nawet za bardzo, ponad trzydzieści stopni dzień w dzień daje w kość, kurzy się, ktoś dostał lekkiego udaru cieplnego, ktoś wygiął sobie felgę, ktoś w tym upale prawie podpalił sobie motocykl i nie tylko, ktoś miał szczęście i jednak nie gnije w białoruskim więzieniu... Kto był ten wie...

Kolejnego dnia, luby mój stwierdza, że XT zaczyna palić więcej oleju niż benzyny, szybka decyzja, odłączamy się i wracamy do Polski. W XT zabrakło jednak też paliwa, spuszczamy z GSa raz i drugi, w końcu luby zostawia mnie w pełnym słońcu, z XTkiem, bagażami i jedzie szukać stacji... Mając lichą mapę całego kraju, bez GPSa, Garmina ani nie umie obsłużyć ani takich małych literek przeczytać, miałam wątpliwości czy na pewno chce po mnie wrócić... Wrócił, z dodatkową pamiątką, którą zabieramy ze sobą - dwudziestolitrowym metalowym kanistrem na benzynę (nie pozwolili mu nalać paliwa do butelki po wodzie). Po drodze musimy odmówić lokalsowi spędzenia wspólnego czasu w bani przy samogonie... Dodatkowo ostatni dzień jedziemy w ulewie, chociaż nazwałabym to ścianą deszczu. Luby mój po moim tuningu jego jednorazowego poncza przeciwdeszczowego wygląda jak szlachcic, mokry, brudny zmęczony, ale uśmiechnięty szlachcic. Dojeżdżamy na granicę, SG symbolicznie zagląda mi do plecaka, albo rozumieją znój podróży albo wyglądamy tak źle, mokro i brudno, że nie zmuszają nas na szczęście do rozpakowywania tobołów.

Następnego dnia wracamy przez Warszawę, ja w niebiesko-sinej chmurze generowanej przez XTka, miły kolega pożycza nam samochód i przyczepę, wracamy do siebie, za ostatni dzień przygody można uznać kolejną wycieczkę do stolicy w celu oddania auta i przyczepy, w drodze powrotnej już swoim motocyklem wymiękam w połowie drogi i zostaję na noc w Kielcach, gdzie u jednej z niezawodnych nimf błotnych z grupy Baby na Motóry!
imnariel jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem