Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10.12.2021, 21:37   #38
dżony
 
dżony's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2013
Miasto: Złotów
Posty: 419
Motocykl: DR 650 SE
dżony jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 3 tygodni 1 dzień 19 godz 5 min 54 s
Domyślnie

Poranek całkiem przyjemny, niebo zachmurzone ale najważniejsze, że nie pada. Morale nam urosły, skarpety prawie wyschły no i jesteśmy pokrzepieni wieczornymi opowieściami. Opuszczamy miasteczko i kierujemy się dalej na północ.



Krajobraz nie zmienił się wcale, ciągle las i bagna. Ogólnie nudno i monotonnie. Nie jestem dobry w opisach przyrody ale z pewnością E.Orzeszkowa byłaby w stanie zapisać kilkadziesiąt stron o tym bezkresnym lesie.





Ciekawi nas jeszcze jedna rzecz, przez ponad tydzień jazdy nie widzieliśmy praktycznie żadnego zwierzęcia. Nie liczę ptaków, mówię o grubym zwierzu. Biorąc na uwagę jak ogromna jest to przestrzeń z pewnością zamieszkuje ją ogromna ilość zwierzyny. A tu nic, ani niedźwiedzia ani jelenia czy sarenki ani nawet mysz przez drogę nie przebiegła. To jest chyba tak zajebiście wielki teren, że po prostu na nic nie trafiliśmy bo nie wierzę, że wszystko wystrzelali myśliwi.

Kilometry uciekają bo droga jest naprawdę dobra i spokojnie można lecieć po szutrze 100km/h ale mimo to emocji brak. Emocji dostarczają jedynie manewry wyprzedzania ciężarówek spod których kół wylatują dziesiątki kamieni i tumany kurzu. Przez te kilka sekund manewru nie widać z naprzeciwka prawie nic. Raz mieliśmy naprawdę bliskie spotkanie i wtedy emocji było aż nadto. Zatrzymaliśmy się na jednym z mostków, dookoła rozciągało się urokliwe bagienko (jeśli bagienko może być urokliwe?). Mostek dosyć wąski, na jedno auto, zaraz za mostkiem zaczynał się zakręt. Motocykle stoją na środku a my gadu gadu. Z daleka zaczęło być słychać coraz głośniejszy łomot, coś jest nie tak. Wskoczyliśmy szybko na motocykle i zjechaliśmy na bok przyklejając się do pobocza. To była dobra decyzja, chwile później z zza zakrętu wyleciał Ural nie zwalniając nawet specjalnie koło nas. Ciekawe gdybyśmy dalej stali na mostku.

Jedziemy tak i jedziemy. Nie jedliśmy jeszcze śniadania i zaczynam sobie myśleć. Myśleć o jajkach na twardo z majonezem. Codziennie tylko ten suchy chleb i konserwa, monotonia. Zbliżamy się do miasteczka Sukkozero, może będzie tam jakiś sklepik to zrobimy lepsze zakupy. Wjechaliśmy do „centrum”, stawiamy motocykle pod sklepem. Nie zdążyłem dobrze zdjąć kasku, podjeżdża za nami samochód.



Sytuacja jak wczoraj, zielony mundur, FSB, skąd dokąd, czy to my wczoraj byliśmy w Porosoziero. Szybki mają przepływ informacji a jeszcze szybszą funkcję namierzania. Czy to może my mocno odznaczamy się na tle mieszkańców? Tym razem oficer bardziej przyjazny, pogadaliśmy trochę i okazuje się, że to standardowa procedura na tym terenie. Sprawdzają tak każdego przybysza, ot rutynowa kontrola. A my przez to czujemy się dużo bardziej bezpieczni, jeśli ktoś nas porwie albo zje nas miś przynajmniej rodzina się szybko dowie o sytuacji i dokładnej lokalizacji. Wielki brat patrzy.





Po kontroli wchodzimy do sklepu a tam....



Jajek nie będzie, ehh. Stoimy tak chwilę i nawet ekspedientki nie ma, wyłazi w końcu z zaplecza ale średnio rozmowna i zainteresowana jakimkolwiek handlem. Wychodzimy, na szczęście kawałek dalej jest inny sklep.



Z zewnątrz malutki kiosk ale bardzo dobrze wyposażony, w środku pełno ludzi. Wiadomo już z jakiego powodu, ekspedientki bardzo miłe, pytają co my tu w ogóle robimy. A my, że po jajka przyjechaliśmy, bo mi się marzą na twardo od dwóch godzin. No i czy majonez jest, oczywiście że jest !



Wyciągamy kuchenkę i gotujemy, dziś śniadanie na bogato. Wymarzone jaja, są też kiełbaski i nawet jakieś warzywa. Czar trochę prysł jak obrałem skorupkę,jakoś dziwnie smakują te jaja. Z pewnością nie były one od szczęśliwych kurek skubiących trawkę tylko z jakiejś przemysłowej fermy.



No trudno, brzuchy zapchane ciepłym jedzonkiem, wychodzi nawet niemrawo słońce więc to działa na plus. Robi się nawet ciut cieplej.



Pragnę tutaj zaznaczyć, że jest połowa lipca. Ważnym faktem jest również to, że średnia temperatura w ciągu dnia wynosi 7-10 stopni, w połączeniu z codziennym deszczem tworzy to idealne warunki na wakacje. Nie raz rozmawiając stwierdzamy, że gdyby któryś z nas zorganizował takie wakacje dla rodziny, jako wymarzony i długo wyczekiwany dwutygodniowy wyjazd z pewnością był by to ostatni raz. Ostatni raz z decydującym głosem dokąd pojechać.



Nam to jakoś nie przeszkadza. Leje ten deszcz codziennie, zimno jak cholera, krajobraz nudny nie dzieje się nic. Śpimy w namiotach rozbijając się na skraju bagniska, palimy w ognisku mokre badyle dające więcej dymu niż ciepła. Mija tak dzień za dniem a i tak jest fajnie, baby tego nie zrozumieją.





Nie wspominałem o tym wcześniej ale z Polski leci za nami pościg. Pewien narwany gość z betonowym tyłkiem ciśnie dzień i noc żeby nas dogonić. Wyjechał z Polski z kilkudniowym opóźnieniem ale połyka kilometry jak kormoran rybki i tego wieczora ma do nas dobić. Ciężko się tu jakoś umówić bo sami nie wiemy gdzie będziemy spali ale zawężamy krąg poszukiwań wyznaczając „okolicę” w której będziemy dziś koczować.

Po południu wyjeżdżamy w końcu na asfalt. Marna to poprawa warunków jazdy bo wolę już jechać szutrem niż dziurawym asfaltem. Kierujemy się w stronę Kostomukszy. Kilka kilometrów przed miastem na drodze jest posterunek. FSB, tym razem zatrzymują już każde przejeżdżające auto. Nie ominęło to również nas. Sprawdzają dokumenty ale zasadniczo interesują się dokąd dalej jedziemy. Wyciągam z plecaka mapę i pokazuję pogranicznikowi naszą trasę. Za to właśnie lubię tradycyjną kartografię. Nie wyobrażam sobie rozmowy z miejscowym, dyskusji o drodze czy miejscach szurając szkiełko na telefonie czy małym wyświetlaczu nawigacji. Papier to papier.

Co do naszej trasy nie mają zastrzeżeń, nie przebiega przez strefę przygraniczną. Bardziej interesuje ich miejsce naszego pobytu, gdzie będziemy dziś spać. Mówię, że nie wiadomo gdzie – tam gdzie znajdziemy fajne miejsce rozbijemy biwak. Rozumieją nasz typ podróżowania ale jednak trzeba coś zgłosić przełożonym, podać jakieś konkretne miejsce. Próbują jeszcze skłonić mnie żebyśmy jednak wzięli nocleg w hotelu w Kostomukszy. Nie do końca mi się to podoba więc przystajemy przy swoim. Pytam czy jak wskażę mu jeziorko nad którym będziemy to wystarczy ? Niby wystarczy ale muszę podać jakiś numer kontaktowy gdyby oficer dyżurny chciał się skontaktować w celu ustalenia miejsca naszego pobytu. Nie ma problemu, podaje nr i wskazuję pierwsze lepsze jeziorko przy naszej planowanej trasie. W tym czasie włącza się drugi strażnik. Tam nie jedźcie, brzydkie to jezioro i fabryka obok, nic ciekawego. Takie porady to ja rozumiem. Wskazuje nam za to inne miejsce kilkanaście kilometrów dalej, jeździ tam ze szwagrem na rybki. Panowie kończą kontrolę i ruszamy dalej. Mówię jeszcze przed odjazdem, że prawdopodobnie za parę godzin w nocy będzie tutaj jechał nasz kompan. Nie do końca rozumieją o co mi chodzi, że jedzie nas czterech ale przyjechało teraz tylko trzech. No cóż, będą się zastanawiać później.

Mijamy Kostomukszę, robimy w mieście jeszcze zakupy licząc, że już zaraz rozbijemy się nad wodą i napijemy pysznego piwka. Próbujemy wydostać się z miasta, mijając jezioro, które pierwotnie wskazałem pogranicznikom jako miejsce naszego pobytu. Już wiem o co chodziło. Dookoła miasta działa duża kopalnia. Przy okazji kopalni ogromny teren zajmuje wielki kombinat przetwórczy, huty, fabryki i cała ta infrastruktura. Jezioro wygląda okropnie, ziemia dookoła aż czarna od sadzy. Ciężarówki z urobkiem jeżdżą jedna za drugą. Decydujemy się odjechać jednak trochę dalej.



Jak spojrzeć na mapę Karelia to jedna wielka woda, jezioro przy jeziorze a pomiędzy rzeki. Patrząc z góry nasrane tego jak ryżu w pomidorowej. Mimo to dostęp do wielu jezior jest praktycznie niemożliwy ze względu na bagniska albo strome brzegi. Uwielbiam rozbijać się nad wodą nawet jeśli nie korzysta się z kąpieli itp. Jakoś tak zawsze nad wodą jest bardziej urokliwie niż po prostu w lesie. A tutaj paradoksalnie do ilości wody jest problem ze znalezieniem fajnego miejsca. Tak jest też tego wieczora. Dojechaliśmy do miejsca gdzie jeździ się ze szwagrem na rybki ale miejscówka mocno podejrzana. Wygląda jak jakaś dziupla, dzika bimbrownia nad brzegiem jeziora. Prowizoryczne szałasy, pełno śmieci i syfu – nie zachęca. Wracamy na główną drogę i posuwamy się dalej. Kolejne kilka tropów również spalone, nie da się dojechać do brzegów. Następne miejsce mogło by być gdyby nie to, że w środku lasu trafiliśmy na całe osiedle domków letniskowych. Mnóstwo ludzi spędza lato na swojej daczy, kompletnie nie ma się gdzie rozbić z namiotem. Odjechaliśmy od Kostomukszy dobre 50km a tu dalej nic. Nie robi się ciemno ale dobrze by było w końcu odpocząć. Jadąc przy drodze widzę małą wiatkę, ławki i stolik. Zatrzymujemy się, zaraz obok jest rzeka i już prawie byliśmy gotowi zostać. Przeszkadza mi jednak bliskość drogi. Jadę jeszcze kawałek dalej obadać zakole rzeki. Mamy to, elegancka miejscówka w zaciszu, nad wodą, na łące. Z daleka widzę tylko że stoi tam Gazik i ktoś się koło niego kręci. Wołam chłopaków i już razem podjeżdżamy zagadać. Sympatyczny Pan przyjechał na rybki, szarpie się akurat próbując wyciągnąć z auta nadmuchany ponton. Zagadujemy czy możemy się tu rozbić. Ależ oczywiście, proszę bardzo, oddychajcie, odpoczywajcie i cieszcie się tymi pięknymi terenami – z dumą opowiada o okolicznej przyrodzie.



Rozbijając namioty wychodzi jeszcze słońce więc mamy romantyczny zachód słońca, które nigdy nie zachodzi.



Sympatyczny Pan odpływa życząc nam miłego pobytu a my w zamian życzymy mu udanych łowów. Pan wędkarz nie wie jednak, że nam też przyda się życzenie udanych łowów. Jeszcze przed wyjazdem Grigori stwierdził, że na wyjazd zabierze wędkę. Przygotowując trasę widzieliśmy ile napotkamy zbiorników wodnych i rzek. Przecież tam ryby same muszą wskakiwać do podbieraka ! Nie zabrał całej wędki tylko jakiś super extra survivalowy zestaw amerykański do połowów dzikich ryb Amazonki. W skrócie – żyłka na bębenku a na końcu haczyk, nawet przynęty w tym zestawie nie było.



Drewna dookoła w bród więc rozpalam ognisko licząc na udane łowy i rybkę na kolację. Dobrze, że kupiliśmy żarcie w sklepie. Pijemy kolację i smażymy boczek.



Grigori udoskonalił swój zestaw o patyk na wypadek gdyby było konkretne branie.



Dobrze, że idąc nad wodę zabrał ze sobą papier toaletowy bo gówno złapał. Tego wieczora ryb nie będzie.





Przed spaniem wysyłam jeszcze do Miotacza koordynaty naszej miejscówki, podobno ma dojechać w nocy. Czekamy.

dżony jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem