Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09.12.2021, 21:16   #19
dżony
 
dżony's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2013
Miasto: Złotów
Posty: 430
Motocykl: DR 650 SE
dżony jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 3 tygodni 2 dni 15 godz 55 min 13 s
Domyślnie

Klasyczny poranek na tym wyjeździe, leje deszcz. Wychodzimy z namiotów ubrani już na gotowo do jazdy. Temperatura otoczenia nie skłania do wyjścia z namiotu w samych gaciach. Widzę z daleka, że na stoliku przy ognisku siedzą sroki. Pamiętam też, że przed spaniem zostawiliśmy tam jakieś żarcie. Było hermetycznie zapakowane w grubą folię więc nie spodziewałbym się, że coś się na to połasi. A jednak. Na stole siedzą sroki i wpierdzielają nasz ser, przez paczkę. Skąd sroka wiedziała, że w środku jest ser ? Czytać umie czy co? Dziwne jest to, że obok sera nieruszona leży kiełbasa, tak samo zawinięta w grubego foliowego kondoma. W sumie to ja się nie dziwię. Kto z Was był kiedyś na wschodzie, choćby i na Ukrainie wie, że mięso tam jest paskudne. Mielonka kartonu ze świńską skórą udająca kiełbasę. Tak więc sroki wybrały ser.

Pakujemy się powolnie, morale takie se. Na odjeździe z obozu Gregori urywa jeszcze podnóżek, ekstra – czeka nas spawanko. Jedziemy parę kilometrów do najbliższego miasteczka w celu znalezienia zwarszczika. Jest i warsztat, klepią na podwórku jakieś auta więc jest szansa. Kładziemy motocykl na boku żeby było lepsze dojście od spodu. Z baku i gaźnika leje się paliwo, zajebiste warunki do spawania. Mimo, że na zewnątrz solidny deszcz to chyba nawet monsun nie uratowałby sytuacji. Obkładamy całość szmatami, zasłaniamy kartonami i majster bierze się za robotę. Usługa wykonywana profesjonalnie, według sztuki napraw. Najpierw miejsce spawania wypiaskowane do gołego żelaza, następnie nasmarkane parę glutów i na koniec całość pryśnięta szprejem. Najważniejsze, że się jako tako trzyma no i że nic nie wybuchło.







Ciągle leje i jakoś nie bardzo chce nam się jechać. Nie ma weny na pchanie się krzaczorami więc wybieramy asfaltowy objazd północnej części jeziora. Trasa całkiem urokliwa, dobry asfalt i fajne zakręty wiją się wzdłuż brzegów. Dojeżdżamy do punktu zwrotnego naszej wycieczki. Od teraz zaczyna się przygoda.

Stoimy na ogromnym skrzyżowaniu pośrodku niczego, na prawo las na lewo las, na wprost też. Główna droga biegnie dalej prosto fajnym asfaltem ale nasz cel jest po lewej stronie. Niekończący się szuter. Odbijamy więc w las, zajebiście wielki las. Ten las będzie nam towarzyszył przez kolejne dni, cały czas las, a między nim bagna. Nie jest to taki klasyczny, równy bór sosnowy jaki znamy z naszych terenów. Czuć dzikość, nieregularność. Dominują gatunki iglaste, świerki, sosny, modrzewie czy jodły ale z racji bagnistego terenu i wszechobecnej wody świetnie odnajdują się też osiki, olsze czy brzozy. Droga mimo szutru utrzymana jest w dobrym stanie, w końcu to droga wysokiej klasy. Ot normalna międzymiastówka tylko, że bez asfaltu. Cały trakt zbudowany jest jakby na grobli między bagnami, wiedzie trochę powyżej terenu dookoła.





Zasadniczo to nic się nie dzieje, droga przez las. Ruch nawet spory, osobówek mijamy tylko kilka za to ciężki transport hula w najlepsze. Po pierwszych zakrętach wiemy już, że należy trzymać się blisko prawej krawędzi jezdni. Ciężarówki z drewnem jeżdżą jedna za drugą a ich kierowcy nie specjalnie uważają na innych uczestników ruchu. Dodatkowo są mocno przeładowane. Kłody drewna upchane do granic możliwości, waga DMC chyba nie robi tutaj nikomu różnicy. Na jednym z parkingów zagadujemy kierowcę takiego zestawu o wagę całości. Rzucił okiem na ładunek i mówi, że trochę ponad 40ton drewna plus waga pojazdu razem pewnie z 70t. U nich płacą za przewiezioną ilość drewna stąd każdy kubik na aucie to pieniądze. Inspekcji transportu nie ma a policja ma inne rzeczy na głowie.



Dopadają nas problemy dnia codziennego, trzeba zjeść obiad. Za kilkadziesiąt kilometrów ma być miasteczko. Może uda się też kupić paliwo bo z zapasami robi się cienko. Odległości naprawdę robią się spore. Tankowaliśmy rano w miejscu, gdzie spawaliśmy podnóżek ale zrobiliśmy już dobrze ponad 300km. Ja z Gregorim mamy baniaki po 25litrów ale Loki cienko przędzie ze swoimi kilkunastoma litrami. Ratujemy go co rusz awaryjnymi butelkami.





Dojeżdżamy do miasteczka Suojarwi. Leje już naprawdę mocno, to nie taki kapuśniaczek tylko solidny deszcz. Zimno w cholerę i chcemy znaleźć jakieś miejsce gdzie nas wpuszczą do środka. Kręcimy się po miasteczku i albo pozamykane albo średnio na nas patrzą. Znajdujemy w końcu dyskoteko-pub z opcją jedzenia. Wchodzimy do środka i w holu zaczynamy zrzucać mokre ciuchy. W środku pustka, ani klientów ani obsługi. Za barem pali się tylko jakieś światełko. Znajduje się w końcu jakiś gość z miotłą, chyba sprząta po wczorajszej imprezie. Pytamy czy można tutaj coś zjeść, nie ma problemu ale musi iść po kucharkę, poszedł. Wrócił po kilkunastu minutach z kobitą, którą pytamy czy można coś zjeść – owszem, usiądźcie panowie. Nikt nie pytał co chcemy, nie było menu ani żadnego wyboru. Prosta potrzeba, pytanie i odpowiedź. Kobita coś tam pichci na zapleczu, w międzyczasie przynosi kawę. Dostajemy prawdopodobnie pozostałości z wczorajszej imprezy. Szczerze wątpię, żeby w 15min zrobiła nam faszerowane pieczarkami drobiowe udka
Mimo to jedzenie bardzo dobre i czuć, że świeże. Siedzimy tam dobre półtorej godziny. Widząc co się dzieje za oknem nie bardzo chce nam się ruszać dalej. Ubieramy się leniwie i jedziemy szukać paliwa. W miasteczku stacja zamknięta. Niby mamy jeszcze mały zapas ale wolałbym nie stanąć w środku lasu. Jedziemy więc dalej, za niecałe 100km jest kolejne miasteczko – tam spróbujemy.



Dojeżdżamy do Porosoziero. Zatrzymujemy się w centrum miasteczka pod sklepem, tam najłatwiej będzie się czegoś dowiedzieć. Mijają trzy minuty i już wszystko wiemy. Jak tylko się zatrzymaliśmy podjechał do nas samochód. Wychodzi gość w mundurze moro i przed nosem macha legitymacją. FSB, Federalna Służba Bezpieczeństwa – przedstawia się też z nazwiska. Jak się okazuje wie o nas więcej niż nam się wydaje. Z racji bliskości granicy z Finlandią mają na oku takich przybyszów jak my. Mówi, że wie o nas od rana więc praktycznie jak wjechaliśmy w las. Niby nie ma problemów ale niezbyt przyjemny w rozmowie jest ten pan. Sprawdza paszporty, wizy, kwity od pojazdów itp. Zaczynamy w końcu rozmowę nieformalną czyli gdzie kupić paliwo. Wiemy już od babki ze sklepu, że stacji benzynowej w miasteczku nie na. Mimo, że przestało już padać to i tak jesteśmy ostro zgnojeni więc rozważamy opcję wynajęcia kwatery na noc. Żadnej agro czy hotelu tu nie znajdziemy ale od Pana FSB dowiadujemy, że jest gość co wynajmuje pokoje. Pogranicznik ma tam nas podprowadzić a po drodze pokazać jeszcze gdzie można kupić paliwo. Jedziemy więc za nim. Kręcimy się po bocznych uliczkach kiedy zatrzymuje się przy jednym z podwórek. Wchodzimy przez furtkę, zaraz z domu wychodzi młoda dziewczyna i prowadzi nas do szopki a tam lokalna stacja benzynowa. Co prawda bez dystrybutorów i kupuje się na kanistry ale wszystko oficjalnie, żadnej ściemy. Na ścianie wisi cennik, dizolina, gasolina nawet do wyboru 91 lub 95 oktanów. Zalewamy się do pełna i jedziemy sprawdzić miejsce do spania. Faktycznie coś jest, widać z zewnątrz że budynek w trakcie remontu ale właściciel zapewnia że w środku na piętrze gdzie ma pokoje jest już elegancko. Pakujemy się do środka i faktycznie, piętro całe wyremontowane. Styl nowoczesny, z klasą.



Nie dyskutujemy dużo bo jest świeża pościel i ciepła woda pod prysznicem. Co prawda trochę pizga bo nie ogrzewa całego budynku ale jakoś damy radę. Dostajemy małą nagrzewnicę i budujemy prowizoryczną suszarkę żeby chociaż trochę podsuszyć skarpety. Miły Pan mówi, że co prawda nie ma dla nas nic do jedzenia ale może podrzucić nas do sklepu jeśli czegoś potrzebujemy. Super, jedziemy więc z powrotem do centrum na zakupy. Kupujemy standardowy zestaw wieczorny czyli po dwulitrowym piwie na głowę i litra na drugą nóżkę.



Wszyscy wykąpani, świeże skarpety na nogach więc zrobiło się miło. Oglądamy sobie TV, dyskutujemy o dalszych planach gdy pojawił się gospodarz. Zaprosiliśmy go do pokoju pogadać. Popijamy coś sobie razem, wyciągamy Żubrówkę, częstujemy. Całkiem miło, w TV lecą „Czterej pancerni i pies” i jakoś tak tematy zeszły na stronę polityczną. Najpierw o szorstkiej przyjaźni polsko-radzieckiej, gospodarz ma swoje zdanie na ten temat, co wieczór przecież ogląda Pierwyj Kanał. Następnie temat schodzi na atak Ukrainy na Rosję. Jego żona jest ukrainką, co roku jeździli tam na wakacje a teraz nie mogą bo jest wojna, bo Ukraińcy zaatakowali Rosję. Przytakujemy grzecznie czekając na rozwój wydarzeń. W każdym razie opowieść sprowadzała się do tego, że na terenach wschodniej Ukrainy od zawsze mieszkali Rosjanie i to były ruskie tereny a Ukraińcy chcąc się odłączyć zrobili zbrojne powstanie i rozpętali wojnę. Na koniec jeszcze dowiedzieliśmy się, że budowę fabryki Kamaza sfinansowali amerykanie. Zrobili to po tym jak ZSRR odkryło, że lądowanie na Księżycu to ściema. Chcąc załagodzić sytuację aby prawda nie wyszła na jaw przekupili Związek Radziecki takimi inwestycjami. Ot taka bajka na dobranoc, przytakując grzecznie się żegnamy i idziemy spać.
dżony jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem