Wieczór.
Wracamy do pokoju, czas się lekko ogarnąć, jutro oddajemy motki i wsiadamy w samolot do domu.
Najpierw telefon z domu, zmarła bliska nam osoba, tuż przed wyjazdem nie mogliśmy się już odwiedzić w szpitalu, ale mieliśmy zadzwonić tuż po powrocie... Nikt tego nie zakładał.
Potem włączam laptopa i wybuchają informacje. 13 marca 2020, piątek.
Przemówienie Morawieckiego, lockdown, zamknięcie lotnisk. Wszystko jak grom z jasnego nieba.
Telefon za telefonem:
ale jak wy wrócicie, przecież w Hiszpanii zaraza, pewnie was nie wpuszczą do Polski...
Robi się gorąco. Usiłujemy zachować spokój, samolot mamy do Berlina, więc nie powinni odwołać.
Ale lądujemy o 23, nie zdążymy przed północą przekroczyć granicy.
Kontaktujemy się z organizatorem transportu, właśnie jedzie TIRem pełnym motocykli, do których pewnie już nikt nie doleci. Ale mamy się nie martwić naszymi. Uświadamia nam też, że nasz problem, to żaden problem: spora część ludzi pojechała do Maroka, które właśnie uziemiło promy i samoloty.
Sprawdzamy po raz n-ty, czy nasz samolot nie jest odwołany, uspokajamy rodzinę i idziemy spać.
PS. To jakiś przytczek w nos, że pisząc te zdania, co rusz patrzę na telefon, czy przyszły już wyniki wymazu