Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25.07.2021, 11:21   #273
Emek
I CAN'T KEEP CALM I'M FROM POLAND KU_WA Słońce do 04.09.24
 
Emek's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Aug 2015
Miasto: Scyzortown
Posty: 10,882
Motocykl: No Afrika anymore
Emek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 rok 6 miesiące 4 dni 21 godz 24 min 28 s
Domyślnie

22 czerwca
Niby nie musimy się spieszyć. Niby do Sary Tash mamy niecałe 2 stówki ale wiadomo jak to bywa. Śniadania w hotelu nie dają więc jemy na mieście. Ruszamy jak już słońce tak przypieka, że ledwo ruszyliśmy i już mamy dość. Tankowanie na wylocie z Osz i pomału lecimy w kierunku Pamiru. Nie pamiętam tej trasy niemal wcale. Jakieś urywki. Stajemy na mały przystanek w Gulczy. Za chwilę otacza nas banda rowerowców lokalnych.

Od Gulczy droga jest niemal pusta. Ruch niewielki. Po drodze rudy kanion.


Przed podjazdem na przełęcz dopada nas deszcz.

Michał z Rafałem się zatrzymują założyć przeciwdeszczówkę a ja dostrzegam promyki słońca pośród deszczu, który po chwili przechodzi w grad więc lecę bo zakładam że na górze jest spokojnie. No i jest. Czekam na chłopaków na szczycie. Tam mimo że chłodno to nie pada.
Zjazd z przełęczy otwiera przed nami wrota Pamiru.



Zimno po tej stronie więc wbijamy do knajpy zagrzać się i zjeść co nieco.
Nasi tu już byli. Dzwonimy do Grzecha zameldować że jego naklejka się trzyma i nie chce odpaść.


Sary Tash nie wygląda przesadnie ładnie. Góry w tle to już inna bajka.


Zjadamy co nam dali i pomału zbieramy się do ruszenia dalej. Jeszcze tankowanie. Na stacji pijany koleś śpi a obsługę prowadzi dziecko lat może 5-6. Paliwa nie ma. Qrva. Lokalesi wskazują że po drodze mamy jeszcze 2 stacje więc lecimy w kierunku tej pierwszej.
Po około 30 km znajdujemy stację. Czynna i paliwo jest. Tankujemy. Zaraz za stacją nasz track skręca w lewo w kierunku Pika. Zjeżdżamy ale nie mamy zapasu piwa więc szukamy sklepu. Jest w miejscu, którego nikt by chyba nie namierzył oprócz wioskowych. Kupujemy po półtoraszce i lecimy dalej. Track jest niepewny. Nie odbija kompletnie tego co mamy w rzeczywistości. Na początku wszystko jest OK, mamy nawet jakieś znaki na jezioro. Trasa jakoś tak dziwnie kluczy po korycie szeroko rozlewającej się rzeki. Kamerdolce na początku małe zrobiły się duże i jedzie się do doopy. Zjeżdżamy jakby ze śladu i droga jest już tragiczna. Szybka analiza. Nigdy tutaj nie byłem ale widziałem foty Grzecha czy Zaczekaj i droga kompletnie mi się nie spina. Nie żebym jakoś wybitnie się czepiał ale skoro my mamy tutaj zajebiste trudności to Grześ czy Aśka na cięższych motocyklach raczej by się tędy nie pchali.
Widzę że jesteśmy zaledwie kilka kilosów od trasy co ją widzę na mapie ale musimy znaleźć się po drugiej stronie rzeki. Zawracamy. Dojeżdżamy do miejsca gdzie droga jest w miarę względna i postanawiamy spróbować trzymać się ściśle śladu. Może czegoś nie dostrzegliśmy. Lecimy po tych zasranych kamerdolcach jak telewizory. Jest strasznie ciężko. Michał zalicza paciaka i ogólnie wszyscy mamy zajebiste problemy. Udaje się jednak dotrzeć do rzeki. Rzeka jest wielowątkowa ale ma kolor brązowy, nie ma szans ocenić głębokości i ryzykować gleby w tej lodowatej wodzie.
Wkładam nogę przy brzegu i nie docieram do dna a wodę mam po kolano. W doopę z tym nie zaryzykuję. W międzyczasie Michał ustala że trasa gdzie jest ten okrągły znak pod którym się przejeżdża i mostek są ze 30 km dalej. Track stary i w obecnej sytuacji nieprzejezdny. Zawracamy do asfaltu i postanawiamy spróbować trasy alternatywnej bo tędy szans nie mamy na przekroczenie rzeki.
Lecimy dalej te 30 kilosów. Mamy mostek i właściwy znak.
Teraz mamy pewność że jesteśmy na właściwej ścieżce.

Pirania ma kilkaset kilo nadbagażu więc jest trudno.

Motóry się przewracają.

Nerwy puszczają.

Pionizujemy to goowno.

Dalej już bułka z masłem, przejezdna łatwo wszystkim.



Podlatujemy wreszcie do bazy pod Pikiem. Zimno jak cholera no ale w końcu tam ze 3600 czy jakoś tak.

Kręci się tutaj z 10 chłopa. Podpytuję gdzie tu Panowie dobra miejscówka na kimę bo widzę jurtę i kilka namiotów takich bardziejszych, górskich. Na pewno lepsze niż to co mamy. Wódz tej gawiedzi idzie, gada chwilę z kolesiem, który wsiada na moto i odjeżdża. Nam każe jechać za nim. No to jedziemy nie bardzo wiedząc o co chodzi. Podjeżdżamy za chłopakiem do szopki.

Okazuje się że proponuje nam nocleg w szopie. No, lepiej być nie mogło. Mamy nie tylko prąd ale też i piec. Namiotów nie trzeba rozkładać i będzie ciepło i przyjemnie. Z radością przyjmujemy tą propozycję.
Pakujemy się do środka.



Ja z Rafałem odblokowujemy Biszkeka i półtoraszkę a Michał postanawia ruszyć z buta na cebulowe pole.


My zostajemy w bazie.

Szykujemy kolację.


Biszkekujemy delektując się widokiem na pik, który w końcu się odsłania.

Nasz gospodarz wpada po ogarnięciu koni i walimy razem koniaczek. Potem dolatuje jeszcze druga ekipa, jak się okazuje to brat naszego gospodarza i jeszcze jakiś koleś. Pracują tutaj razem w bazie. Wszyscy bajkery. Każdy chce się przejechać ale środek nocy, ciemno jak w doopie więc grzecznie odwodzimy ich od tych pomysłów i po zakończeniu butelek koniaku walimy w kimę. To był ciężki dzień ale z doskonałym finałem w doborowym towarzystwie.
Emek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem