Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14.02.2021, 18:32   #34
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 17 godz 20 min 43 s
Domyślnie



7-my dzień. 26 kwietnia.

Bułgaria — Turcja

94510 – 94925
415 km.

Rześko. Zmuszam się do wyjścia z namiotu. Trzeba naprawić lusterko.
Do konstrukcji z trytytek, taśmy srebrnej i metalowej części śrubokręta, dołącza kawałek materiału z damskich stringów, usztywniony rzecz jasna srebrną taśmą. Nie pytajcie skąd stringi
Osłona dłoni dobrze trzyma się na miejscu. Wczoraj sprawdzałem poziom oleju. Można dolać jakieś dwie setki. Nic się nie odkręca, nic nie odlatuje. Łańcuch w dobrej kondycji. Koniec przeglądu.
Spakowanie namiotów, prysznice, prace twórcze przy motocyklach i szorowanie garnka po nieszczęsnym serze z makaronem, zajęło ponad trzy godziny.





Po 10 słońce zaczyna nieco mocniej grzać. Można porozbierać się z nadmiaru ciuchów.





40 km od Obzor, tuż za Słonecznym Brzegiem, Lidl. Młodszy bez śniadania jest markotny, krzywo patrzy na świat i miewa humory. Musi coś zjeść. Poza tym, podczas powolnej jazdy jego motocykl wydaje nietypowe dźwięki. Ewidentnie coś o coś szoruje.
Młodszy poszedł po swoje śniadanie, a ja w tym czasie poprzyglądałem się trochę. Wyszło na to, że na nowy napęd jest źle założona osłona łańcucha i to ona teraz hałasuje.
Poprawka zajęła kilka chwil. Zadziwiające, że osłona zniosła tyle kilometrów i nie przetarła się całkowicie. Zadziwiające, że dopiero teraz to zauważyliśmy.





Kiedy tylko ruszyliśmy, tym razem ja mam sprawę do załatwienia. Kontrolka rezerwy zaświeciła się na żółto. Znowu postój? Nie ma mowy. Za dużo tych postojów. Chcę jechać. I tak beztrosko przejechaliśmy miasto Burgas, pełne stacji benzynowych. Nie wiedziałem, że następna jest dopiero za 80 kilometrów, tuż przy granicy z Turcją.
Motocykl pobił rekord przejazdu na rezerwie. Dowlokłem się tam chyba na ostatniej kropli.



Wychodzę z kasy, a tu dwóch tureckich motocyklistów na nowych GS 1200. Czytałem, że w Turcji ostatnio jest sporo zamieszania polityczo – militarnego. Łamaną angielszczyzną próbuję dowiedzieć się u źródła, jak się sprawy mają z miejscami do których chcę się dostać. Z tego co zrozumiałem, na południowym wschodzie Turcji jest niebezpiecznie, a przez wzgląd na „partyzantów” na górę Nemrut można wchodzić tylko w dzień. Czuję jednak, że przez obu, jak to zwykle bywa, przemawia telewizor i inne media. Poza tym mieszkają gdzieś pod Stambułem. Właściwie skąd mieliby wiedzieć, jak sprawy wyglądają w rzeczywistości?

Granica bułgarsko – turecka.
Małe przejście graniczne. Po stronie bułgarskiej pusto. Tylko my zawracamy głowę znużonemu celnikowi.



Kilkaset metrów dalej pierwszy turecki szlaban. Przy szlabanie, w promieniach słońca wyleguje się bezpański pies. Tutaj też od dawna nikogo nie było, bo dopiero hałas motocykli przegonił psa z drogi w inne miejsce.
Dużo się zmieniło, odkąd byłem tu ostatnio. Wtedy wszystkie formalności załatwiało się w dużym budynku. Trzeba było zostawić motocykl, wejść, odczekać swoje w kilku kolejkach. Jedynym plusem była kojąco działająca klimatyzacja. Teraz jedzie się na wprost i nie zsiadając z motocykla, załatwiamy formalności. Trzy murowane budki z urzędnikami i czwarta z jeszcze jednym sprawdzającym tych poprzednich i otwierającym szlaban. Z budynku kiedyś służącego za biuro graniczne, zrobiono sklep.





Wizy mamy wydrukowane na kartkach A4*. Cała procedura trwa może 10 minut. Ostatni szlaban wpuszcza nas na dobre do Turcji.
Każdy kiedyś zaczynał. Przed każdym otwierały się nowe granice. I każdy na swój sposób przeżywał to.
Niby formalność, ale zawsze jest ten dreszczyk emocji, że to dalej i coraz dalej od domu. Różnie reaguje się na tą okoliczność.
Mój brat reaguje czterostopniowo: Zaskoczenie, konsternacja, zastanowienie, euforia



Już blisko. Patrząc z oddalenia na mapę, został do pokonania około 250 kilometrów w tym jeden zakręt. Można skręcić wcześniej na wschód, ale tamtej drogi nie znam, a chciałem Młodszemu pokazać, co znaczy Megalopolis.
Lubię tę drogę i nie znoszę jej jednocześnie. W przeważającej części jest monotonna. Oczywiście nie za pierwszym razem. Pagórkowaty teren kończy się po kilkunastu kilometrach i szeroka droga prowadzi płaskim pustkowiem niemal aż do wybrzeża Morza Marmara.
Kiedy wieje, a wieje często, niespotykanie silne wiatry przekrzywiają komicznie motocykl albo zmuszają do częstszego tankowania. Kiedy pada, to z taką siłą, że ilość wody przytłacza motocyklistę. Kiedy jest gorąco, to upał wysysa z człowieka wszystkie płyny, a jazda motocyklem zdaje się jazdą w dyszy wielkiej suszarki. Tu natura nieograniczona niczym, działa ze zdwojoną siłą. Dziś jest wyjątkowo spokojnie. Termometr na przydrożnej stacji pokazuje 27 stopni, a gorący wiatr tylko trochę przekrzywia obładowane motocykle.
Bliżej morskiego wybrzeża wszystko się zmienia.







Megalopolis już kilkadziesiąt kilometrów przed centrum nie pozwala się nudzić na drodze. Kierowcy przepuszczają tu motocyklistów, lekko zwalniając i pozostawiając przed sobą lukę.

Korek
Słowo to nadużywane jest najczęściej, kiedy trzeba poczekać kilka zmian świateł w mieście albo kiedy ruch gęstnieje na tyle, że trzeba w ślimaczym tempie pokonać kilka przecznic. W Stambule, poczynając od jego rogatek, może się zdarzyć, że w takim korku jedzie się … kilkadziesiąt kilometrów. Wystarczy trafić na odpowiednią porę. Do sprawdzenia swoich umiejętności w jeździe miejskiej i cierpliwości najlepsze są godziny szczytu. Tak jak teraz. Samochodów jest tyle, że pięć albo sześć pasów w jedną stronę to za mało do przejazdu bez zatrzymywania się. Młodszy przyznał później, że nie spodziewał się tego i że zbliżanie się na centymetry do samochodów przyprawiało go o drżenie, ale wcale nie było tego widać.



Już widać Meczet Aksaray Valide. Zaraz akwedukt pamiętający czasy Konstantynopola. Za nim pierwsza w prawo przed niewielkim, starym meczetem, za którym rosną drzewa jaworowe. To już dystrykt Fatih.
Teraz w brukowaną, wąską uliczkę handlową. Można kupić tu wszystko od dywanu po maszynę do szycia. Od mięsa po gotowy obiad. Pachnie ziołami, pieczonym kurczakiem i spalinami. Przy tradycyjnej saunie z XV wieku w lewo i jesteśmy na miejscu.





W Otelu Ferah zawsze jest jakiś wolny pokój. Nie byle jaki to otel. Standard nie dla rodziny królewskiej ani nawet nie dla przeciętnego Kowalskiego. Stare wszystko, od dawna nieremontowane. Trzeba się wgramolić z bagażami na drugie piętro. Odkąd pamiętam, za małym kontuarem w nibyrecepcji te same twarze starych Turków. Są przyjaźni i pomocni, jeśli trzeba, ale nigdy, żaden z nich jeszcze się nie uśmiechnął. Malutki pokój, zajmują dwa łóżka a między nimi szafka robiąca przerwę na jednego człowieka. Pod łóżkami dyżurne, plastikowe i schodzone klapki dla gości. Pod ścianą stara szafa a na ścianie obok, mały telewizor.
Po szybkim prysznicu idziemy do… bankomatu. Tak. To jednak jeszcze nie koniec dolarowej sagi. W drodze policzyłem wszystko jeszcze raz, jeszcze raz i jeszcze raz. Za mało Dolarów. Może zabraknąć. Wspominając uliczki, które już znamy z poprzedniego wyjazdu, idziemy do bankomatu. Wybieram szybko ile się da Lirów i głodni jak wilki wracamy. Naprzeciwko otelu jest miejsce, gdzie zawsze można się najeść.
Zajadamy się ciorbą i kurczakiem z grilla z ostrym sosem. Żeby tego było mało, idziemy po różne odmiany baklawy sprzedawane w pobliżu. Jeszcze tylko do sklepu po napoje i do pokoju. Jutro zostajemy w mieście. Motocykle zostawiamy na łasce ulicy, przed wejściem do Otelu.











CF

* Wizy do Turcji dla Polaków, zostały zniesione 2 marca 2020 roku.
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem