Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14.06.2020, 22:56   #125
sambor1965
 
sambor1965's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Warszawa
Posty: 3,667
Motocykl: RD04
Galeria: Zdjęcia
sambor1965 jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 3 tygodni 2 dni 3 godz 34 min 29 s
Domyślnie

Killar nie ma fajnych hoteli, ale właściwie wszystkie budynki w mieście maja najładniejszy widok z okna. Miasto położone jest na zboczu góry i kiedyś można było tam dojechać z dwóch stron - od drogi Manali-Leh i drugiej prowadzącej do Kishwatar. Na pewno widzieliście filmiki na youtubie z Himalajów z drogą wiodącą skalną półką. No to właśnie tam...
Przed 20 laty doszła jeszcze droga z Chamby, którą przyjechaliśmy. Piję piwo i smętnie patrzę na północ. Deszcz nie pada, ale wiem, że droga jest zasypana. Nie pojedziemy, dla mnie to konieczność odwoływania rezerwacji i załatwiania nowych w nieznanych mi miejscach. Nie boję się tego, dobry jestem w improwizowaniu i mam tę okolicę dobrze zjechaną, jak nie Sissu i Killar, to wrócimy do Chamby i zamiast w Manali wylądujemy w Darhamsala. Równie atrakcyjnej, muszę tylko pilnować, by na czas dojechać do Ludhiany, gdzie kończymy imprezę.

W 2007 roku zaczynaliśmy i kończyliśmy w Delhi - obiecałem sobie, że już nigdy więcej nie wezmę tam ludzi na motocyklach. Jak dotąd mi się udało dotrzymać danego słowa. A dlaczego Ludhiana? Bo ma tzw. suchy port, no i mam tu trochę znajomych, co pomogą w sprawach celnych i magazynowych.

Tymczasem ranek jest słoneczny i jedziemy z stronę Keylong, by się upewnić, że się nie da. To bardzo efektowny kawałek, prowadzący wykutą w górze skalną półką. Droga jest wąska i nie da się ukryć, że miejscami straszna. Humor poprawiają nam jadące z naprzeciwka samochody, czyżbyśmy znów mieli szczęście? Szumu rzeki płynącej poniżej nie słychać. Za daleko. Wydaje się to całkowicie nierealne, ale kursują tędy autobusy. I czasem muszę się wymijać. Jeden z nich cofa czasem i kilkaset metrów, po to by znaleźć dostatecznie szerokie miejsce.
Byłem pewien, że runęła droga na typowym dla tego kawałka miejscu. 3 lata temu z moją grupą czyściliśmy ten odcinek z kamieni, a wcześniej pomagaliśmy zakładać ładunki wybuchowe, które rozwaliły zawał. Anglicy do dziś wspominają to jako największą swoją motocyklową przygodę. Ale nie, zatrzymują nas w innym miejscu, po 20 kilometrach od Killar. Skały zasypały most, droga będzie przejezdna za cztery dni. Ech...

Wyjścia nie ma, wycofujemy się i mamy nadzieję, że nic nie spadło na Saach pass. Nastroje w ekipie trochę faktycznie upadły, ale wiem, że będzie i lepiej i łatwiej. Po pierwsze wszyscy już wiedza, że się da, a po drugie wjeżdżać jednak dużo łatwiej. Były na tym wjeździe jakieś krotochwile i lało się za kołnierz, ale jakoś to poszło. Kończyliśmy ten dzień w Chambie już po ciemku, ale wyjścia nie było. Najważniejsze że zdrowi i w komplecie.

Dharamsalę potraktowaliśmy trochę po macoszemu, ale lało i widoków z McLeod Ganj nie było. Trochę połaziliśmy uliczkami tej tybetańskiej stolicy na wygnaniu, ale nie spotkaliśmy Lamy z numerem XIV. Kolejne kilka dni były już bez historii. Indie jak Indie - tak jak pisałem, byłem zbyt wiele razy w tych miejscach, by się nimi podniecać. Pożegnaliśmy się uroczystą kolacją w Ludhianie, koledzy wsiedli w samoloty do Delhi, a ja zostałem, by zmagać się z hinduską biurokracją celną.

Kontener wysłać to nie problem, najlepiej z rowerami, bo to miasto to największy w Indiach producent rowerów. Ale motocykle? Używane? Prywatne? No nie da się Panie. Ale ja już to brałem i wiedziałem, że się da. Hinduska biurokracja jest cudowna, na wszystko mają swoje procedury. Problem w tym, że jest ich zbyt wiele. Co to jest Carnet de Passage? Nikt w urzędzie celnym o czymś taki nie słyszał. Itd. itd. Za dużo Wam o tych walkach nie napiszę, bo to jednak część mojej pracy, trochę ze swoimi tajemnicami. Dość powiedzieć, że już(!) po tygodniu wszystkie motocykle były zapakowane, a pierwsza część nawet zapakowana do kontenera. Czekaliśmy jeszcze tylko na Jurka, który postanowił się powłóczyć trochę po Indiach i oddawał motocykl dwa tygodnie po nas.

Na pewno nie słyszeliście o Ludhianie, kto by tam słyszał o 1,5 milionowym mieście w Indiach. Czwarte najbardziej zasyfione miasto na świecie. Pewnie nie byłem tu jedynym białym, ale przez tydzień nie spotkałem żadnego Europejczyka. Upał to coś normalnego w Indiach, wilgotność też, ale to wszystko w połączeniu z tym wiszącym w powietrzu syfem to było za dużo. Nie mogłem przemóc celników, nie mogłem siedzieć w hotelu i nie bardzo już mogłem krążyć po mieście. Zresztą po co? Bieda Ludhiany mnie jakoś ruszyła bardzie od tych hinduskich bied które już widziałem przy poprzednich wizytach. W każdym razie zanotowałem na Fejsbuku:

Indie. Tym razem bez zdjęć, więc tylko dla tych co potrafią czytać. Łaziłem dziś po miejscach gdzie wstyd mi było wyciągać aparat. Nie strach. Wstyd. Ba, wstyd mi było być białym. Bo to są takie miejsca, gdzie człowiekowi powinno być wstyd za świat.
Indie niby znam, ale czy można znać kraj w którym jest 1,3 miliarda ludzi? Jest XXI wiek, a tu jest 330 milionów ludzi, którzy nie potrafią pisać ani czytać. Widziałem ich dziś, jechali swoimi rikszami, naprawiali buty, pchali towarowe rowery. Staruszkowie na podjazdach stawali na pedałach swoich riksz, popychani przez innych bo byli zbyt lekcy, by swoim ciężarem wprawić pedały w ruch. Widziałem ich dzieci i wnuki uwięzione na społecznych nizinach. Łaziłem i było mi wstyd za świat. Za nasze zachodnie rozpasanie, za iphony, samochody za grubą bańkę, beemki na dwóch kółkach, za unicefy i oenzety. Za konsumpcjonizm i wyrzucanie żarcia do śmietników.
Żebraków tu mało, prawie wcale. Wszyscy poznajdowali sobie swoje riksze, swój warsztat, swój śmietnik.

Ta hinduska bieda jest niezwykle głupia, prywatne zasoby złota to 20 tysięcy ton. 20 000 000 kg! Kilogram złota to prawie 50 tys USD. Co roku Hindusi kupują 400-600 ton złota. I czynią to przede wszyscy ludzie biedni, jako zabezpieczenie swojej biedy, bo może być gorzej. Bardzo często złoto trafia też do świątyń. Tylko w jednej, ale za to najbogatszej, w Trivandrum, zgromadzono złota i kosztowności za 22 miliardy dolarów.
System kastowy zniesiono oficjalnie 70 lat temu, ale i dziś każdy dobrze wie kto jest kim, a małżeństwa poza kastą są rzadkością. Bieda zamknięta w swych ramach nie do przejścia, ciemna, niewyedukowana naciska pokornie na pedały riksz licząc na ciekawszą reinkarnację. Jest już wieczór i bieda zaległa pod mostem, widziałem jak półnaga układała się do snu wprost na ziemi. Obok przejeżdżały auta. Trąbiły jak to w Indiach, ale biedzie to nie przeszkadza, jest zbyt zmęczona i śpi marząc o lepszym życiu.

Jestem od biedy 100 metrów. Hotel podły, za 1000 rupii. Chciałem właśnie taki, bo wcześniej spałem w Radissonie i coś mi te Indie nie śmierdziały jak powinny. A powinny śmierdzieć każdemu z naszego świata. Bo mamy popieprzony świat i jesteśmy jego częścią. I nawet jeśli to nie nasza wina, że świat jest popieprzony, to naszą winą jest to że nic z tym nie robimy.
W Radissonie były dwie windy, w każdej był Sikh. 24 godziny na dobę. Sikh wciskał guzik z numerem Twojego piętra. Za 10 tys. rupii miesięcznie, czyli 150 dolarów.
Incredible India? Tak. Incredible.
Pokój w moim hotelu jest wart swojej ceny. Nie słychać ulicy, bo klimatyzator i wiatrak są głośniejsze.
Co za głupi świat.

I to już tyle tych Indii. Wyprawa się udała, w odróżnieniu od tej, co się nie udała w tym roku. Trudno. Pojedziemy za rok. Inszallah.
__________________
Jeśli sądzisz, że potrafisz to masz rację. Jeśli sądzisz, że nie potrafisz – również masz rację.
sambor1965 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem