Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02.05.2020, 21:24   #67
zz44
 
zz44's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2015
Posty: 297
Motocykl: nie mam AT jeszcze
zz44 jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 tygodni 2 dni 5 godz 24 min 21 s
Domyślnie

Do dnia wczorajszego dodam wspomnienie kolejnego zapachu – mianowicie zapachu starego warsztatu śmierdzącego rozlewanym po podłodze od lat olejem.
Jadąc przez jakieś senegalskie miasteczko najpierw czujemy ten zapach oleju, po chwili widzimy warsztat – samochody stoją pod gołym niebem, nie dziwi to skoro mają tyle słonecznych dni w roku, ale co przykuwa naszą uwagę to tłusty i czarny od oleju piach, w którym po kostki, obuci w sandały, drepczą mechanicy.

17.01
Budzimy się już za widnego. Pakowanie, śniadanie.
Jest Francuzka, którą już tu widziałem wcześniej z mulatkowym dzieciaczkiem.
Teraz buziaczkuje się ze swoją funfelą, również Francuzką, która wróciła ze spaceru z psem i znika w sąsiednim budynku, wyglądającym również na hostel.
Mój wniosek – obie prowadzą pensjonaty i wybrały życie w wymarzonej kolorowej Afryce.
Moje spostrzeżenie – żadna nawet nie spojrzy w naszym kierunku, czyżby brakowało im pewności siebie? Albo bały się, że w moim spojrzeniu dostrzegą drwinę?

st.JPG

st1.JPG

Wyruszamy, tenera ledwo zauważalnie, ale jakby kuleje na jeden cylinder.
Zatrzymujemy się koło bankomatu po kasę na tankowanie.
Podchodzą brudne dzieciaki z wiaderkami po farbie.
Polskie małżeństwo dzień wcześniej uświadomiło nas, że to dzieci talibskie, czyli wykorzystywane przez tych jebniętych mułłów i przez nich indoktrynowane od małego.
Czekają i coś tam mamroczą.
Zakładam rękawicę, jeden z nich, z miną wkurzonego Rambo, widzi, że nic nie dostaną, wypowiada jakieś voodoo-mahometańskie klątwy w kierunku tenery, na szczęście tenera pochodzi z Japonii i po murzyńsku nie rozumie.
Spadamy.
Tankowanie na innej stacji, benzyna śmierdzi jeszcze bardziej.

Na granicy jesteśmy punktualnie, jest i Bebea.
Dostaje dokumenty i idzie załatwiać.

gran2.jpg

Ale widzimy że on i tak jest tu „młodym”. Widać że są goście w hierarchii wyżej od niego, którym on przekazuje dokumenty.
O, hit wieczoru.
Wizę do Mauretanii wyrabia się w odrębnym budyneczku.
Nic w tym dziwnego, gdyby nie to że budyneczek wygląda jak kurnik.
Nawet nie 2x2, mieści biurko i dwa krzesła po bokach.
Przychodzi gość od wiz, tutaj ważna persona. Zadbane dłonie, elokwentny, uprzejmy, poważny, w średnim wieku, na bank po jakiejś europejskiej uczelni.
W każdym okienku siedzi ktoś ważny, w kurniku, chlewiku, obórce.
Przychodzi do płacenia, udaje się przekonać Bebea kredkami i mazakami (widziałem że na komórce miał zdjęcie dziecka) i jeszcze jakimiś gadżetami. Zamiast 110 płacimy 100 euro.
I tak czujemy się wyrolowani ale jako białasy nie możemy liczyć na taryfę ulgową…
Ale cykamy z nim zdjęcie, teraz już jesteśmy frendy, może się jeszcze kiedyś przydać.

Już jesteśmy na wyjeździe i oto wjeżdża mocna drużyna!
Włosi dwoma land cruiserami (nuda, znowu seria 80) ciągną lawetę, a wokół nich chmara gości na KTMach 450.
Bebea już przechwytuje ich paszporty, ma ich całą garść.
Witamy się, jeden z Włochów wniebowzięty tenerą, mówi że ma taką samą ale z pierwszego roku produkcji („Bella moto, primo anno produzione!”), opowiada jak z ekipą kilku Włochów, Hiszpanów i Francuzów robili jazdy testowe i promocyjne tenerami po Meksyku.
„Ale wtedy miałem 25 lat i mi się chciało, dzisiaj już bym nie pojechał”
I mu się nie dziwię.
Teraz zajmuje się przeróbkami i budową motocykli.

ital.jpg

Oczywiście pamiątkowe zdjęcia, wymiana numerów i jedziemy każdy w swoją stroną.

granica.JPG

italia.jpg

Znowu przez te bagna, idzie trochę lepiej, jesteśmy wypoczęci.
Ale tenera coraz bardziej kuleje na cylinder, muszą trzymać ją na obrotach aby nie zgasła. Na przejeżdżaniu przez te cholerne dziury nie jest to łatwe.
Znowu pan żandarm od opłat za przejazd przez park
Bebea mówił, że opłata wynosi 200 oguya.
No i tyle oferujemy strażnikowi. Ten nawet słówkiem nie oponuje, przyjmuje 500 od obu, przynosi resztę i znowu grzecznie „bonne route”.

Mijamy gościa na starej Afryce! Siema siema, kciuk w górę.
Nie zauważyliśmy z jakiego kraju.

af1.png

af2.png

Samotnie, twardziel.
A potem jeszcze ekipa 5-6 maszyn, różne, KTMy, BMW i coś tam jeszcze.

Cały czas przed nami po lewej w oddali widać cholernie ciemną chmurę, jakby burzową, a na pewno deszczową. Jak łatwo zgadnąć, nie chcemy w nią wjechać, ale nasze chciejstwo mało tu znaczy. Ostatecznie udaje się ją zostawić z boku.

Zjeżdżam na dolną drogę i pewien odcinek jedzie bardzo dobrze, za dobrze. Droga odbija w lewo i w jakimś lasku rozgałęzia się. Z rozpędu wjeżdżam na tę groblę, ale szybko hebel i stopuję Michała.
Sam muszę się wycofać bo nie ma jak zawrócić.
Wracamy na naszą drogę, ale idzie stado afrykańskiego rogatego bydła, ledwo zdążamy przejechać.
Z powrotem te same rozjazdy, na głębokiej wydmie Michał odpycha się nogą i stopa zostaje mu pod sakwą. Myślę jak postawić moto i lecę do niego. Wyciągamy nogę. Zatrzymały się samochody po obu stronach, biegną jakieś chłopaki, pomagają nam podnieść afrykę.
Trzymamy się blisko, aby w razie spotkania małoletnich terrorystów być w pobliżu jeden przy drugim. Ale dzieciaków nie ma.
Męczymy się znowu na tych samych dziurach, ale mi już jedzie się lżej, bo mam świadomość, że najgorsza hu…nia, jaką spotkałem w życiu, została daleko za mną.

Czekam na Nawakszut jak na zbawienie, teraz ta stolica, przez wielu uznawana za dzikie miasto, jawi mi się jako centrum cywilizacji, bezpieczna przystań z czystym paliwem, niezatrutym jedzeniem i życzliwymi ludźmi.

Na drodze posterunek. Już wcześniej, w drodze na Senegal, młody żandarm widząc kamerkę podłączoną do powerbanka pytał czy mam „battery” albo „charger”, pokazując swój padły antyczny telefon.
Nie miałem czasu mu tłumaczyć, pojechaliśmy dalej.
Ale teraz się zatrzymujemy. Dajemy fiszki, mało go obchodzą, znowu pyta o „charger”.
Czekaj, mówię. Trzymaj motor (bo stopka za długa na obciążoną tenerę) i z kufra wyjmuję nowiuśki powerbank ładowany słońcem i daję mu go.
Chłopak i jego kumpel mają naprawdę głupie i zaskoczone miny, ale strasznie ich to cieszy! Może jako młodych wywalili ich na ten posterunek na środku pustyni, na cały tydzień z baniakiem wody, a teraz może będą mogli pogadać z rodzinami albo zamówić pizzę i piwo. Nie wiem ale niech im służy.

Na przebudowach buntujemy się i zamiast piaszczystym objazdem jedziemy kawałek nowym asfaltem. Stajemy na przerwę. Przychodzi pan pilnujący terenu i maszyn budowlanych. Ale przychodzi z uśmiechem, zagaduje skąd my, gdzie i po co. Widać że ciekawy i chce pogadać. Idę do kuferka po polskiego pieniążka dla niego, wracam a on się pyta czy nie mam jakiegoś polskiego pieniążka na pamiątkę. A ja otwieram dłoń. Śmiejemy się. Pan życzy nam powodzenia i zmykamy.

pieniaz.JPG

Tenera gaśnie!!! Klątwa voodoo zadziałała!
Nalewając z rotopaxa Michała obgryzam paznokcie ze strachu, aby to nie było nic poważniejszego niż paliwo.
Odpala.
Cały dzień trzymania na obrotach, zagnojone świece, kopcenie. Paliwo szło jak z wiadra.
Gdy walczymy z tenerą obserwuje nas miejscowy chłopczyk. Nieśmiało nas ogląda z daleka, potem podchodzi.
Michał go zagaduje, nazywa się Mohammed. Fajny, grzeczny chłopak.

moham.JPG

pust.JPG

Stary asfalt to szorstka nawierzchnia z muszelek, sprawdziłby się w Skandynawii!

asfa.jpg

Znowu przejazd przez Nawakszut, jedziemy już jak u siebie. Na stacji gość z obsługi rozgania chmarę żebrzących gówniarzy i pyta skąd my.
- Pologne. Poland.
- Aaa, Lewandowski!
Szlag. Wszyscy w Afryce znają Lewandowskiego. Sorry, piłka to nie moja bajka i jakoś nie czuję dumy, bo mamy bardziej zasłużonych rodaków.

Jest nasza oberża! Ziemia obiecana!
Jest i Mumu. Chce prezent za „pomoc”. Dostaje latarkę i niech sp..ala.
Sklep! Mają tam bezalkoholową Bawarię, lepsze to niż nic.
Do oberży przybywa Steve, pięćdziesięciolatek z Londynu. Postrzelony gość, radosny i rubaszny. Ma przy sobie koszulkę Lechii Gdańsk. Podróżuje po świecie, w sumie odwiedził już większość krajów.

steve.jpg

Właśnie przejechał się pociągiem SNIM w węglarce wespół z miejscowymi, (dla których jest to normalny środek transportu na tej trasie) 19 godzin, prawie od samej kopalni do Nawazibu i pokazuje zdjęcia i filmiki swojej umorusanej gęby po takiej podróży.

ste.png

W nocy zimno, trzęsło, nic nie spał, musiał sikać do wagonu, poza tym na czas modlitwy (muzułmanie modlą się pięć razy dziennie) maszynista zatrzymywał cały skład i wychodził na pustynię bić czołem w piasek, a potem znowu ruszał. Nikt nie liczy strat energii na wyhamowanie i ponowne ruszenie 2,65 km pociągu.
Zazdroszczę Stevowi, ale mówi że nie ma czego, spróbował i nie poleca.
- To tak jak ja z Dakarem!
Śmiejemy się.
Mówię mu że moto niedomaga, ale serwis jutro.
- Chętnie bym ci pomógł gdybym coś umiał, ale nie znam się na mechanice. Ale gdyby trzeba było skoczyć po piwo to chętnie skoczę!
Taki wesołek z niego.
Przerzucamy się argumentami za dobroczynnym działaniem piwa.
Chłodzi i dostarcza kalorii po ciężkim dniu, pomaga zawiązywać przyjaźnie, robota przy piwie lepiej idzie, nawadnia organizm.
Kto jak kto, ale Londyńczyk mógłby się z tego doktoryzować.
Steve rusza teraz do Bamako. Podróżuje komunikacją miejską, z miejscowymi. Tymi dalekobieżnymi autokarami, którym wybuchają opony. Rano wybywa o 5, więc się żegnamy i wymieniamy numerami.

Postanawiamy z Michałem zrobić jutro dzień odpoczynku, oraz dzień serwisu motorków.
Załączone Grafiki
Typ pliku: jpg gran.JPG (276.2 KB, 7 wyświetleń)

Ostatnio edytowane przez zz44 : 03.05.2020 o 01:19
zz44 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem