Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31.12.2019, 12:26   #39
Gończy
 
Gończy's Avatar

Zapłaciłem składkę :) Dział PiD

Zarejestrowany: Mar 2017
Miasto: LPU
Posty: 1,149
Motocykl: RD07a
Gończy jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 20 godz 56 min 17 s
Domyślnie

14 sierpnia - środa

Rano wstaję tuż przed świtem. Pakuję się szybko, poranna toaleta i w drogę w stronę granicy z Albanią. Po drodze zajeżdżam zwiedzić klasztor założony w X w. przez św. Nauma – ucznia Cyryla i Metodego. Nie ma turystów, na parkingu znowu znajomy kamper i chłopaki. Zostawiam motocykl i idę się przejść. Miejce nastawione jest typowo pod turystę. W tym miejscu jak w każdym miejscu kultu bije cudowne źródełko, tu woda w całym jeziorze Ochrydzkim jest najczystsza, po prostu kryształowa. Jest pusto. Główny kościół niestety zamknięty więc nabieram jedynie wody w butelki i w ciszy przechadzam się po alejkach spoglądając na podnoszące się zza gór słońce.





Jest bardzo cicho i spokojnie. Za jakieś 2 godziny zacznie się ruch i zjadą turyści i czar pryśnie. Dzisiaj zapowiada się kolejny dzień pięknej pogody. Planuję przejechać Albanię wzdłuż jej wschodniej granicy kierując się na Kukes a potem na przełęcz Valbone. Wracam do motocykla i żegnam po raz kolejny z kolegami oraz starym kamperem, który nie chce odpalić. Według grzebiącego w nim kierowcy to wina niskiej temperatury jaka była w nocy. Nie chcę go zasmucać ale w nocy kiedy spałem pod chmurką i było jakieś 20 stopni więc trochę się myli w swojej diagnozie. Ja raczej obstawiałbym stary i rozładowany akumulator. Tak czy siak na pewno dadzą sobie radę. Dzisiaj jadą do Grecji a ja odbijam na północ.

Na parkingu znajduję weterana macedońskich szutrów, który zaległ na stałe w parkingowej knajpie.



Od klasztoru do granicy jest już tylko rzut beretem i po chwili jestem w Albanii. Co pierwsze rzuca się w oczy to syf nad albańskim brzegiem jeziora. Wszędzie walają się śmieci co kontrastuje z pięknem samego jeziora. Szybka kawka na stacji i drogą SH3 jadę wzdłuż pięknej rzeki płynącej wśród skał głodny do Librazhd. Jestem na miejscu koło jedenastej, tankuję Afrykę po korek bo dziś czeka mnie trochę jazdy po zadupiach i w górach i udaję się w poszukiwaniu jakiegoś obiadu. Dość mam jedzenia z puszek, pasowałoby spróbować lokalnej kuchni.
Przy głównej drodze w Librazhd jest stacja benzynowa w centrum miasta. Polecam bar naprzeciwko. Rodzinny interes, pyszne jedzenie, przemiła właścicelka, która kiedy dowiedziała się, że jadę sam z Polski przyjęła mnie jak swego. Poznałem jej rodziną, zabrała mnie do kuchni i po kolei pokazując całe zapasy jedzenia w lodówkach i szafkach wymieniała ich albańskie nazwy każąc wybierać sobie czego dusza zapragnie. W tym roku byłem siódmym Polakiem, który do niej zajechał. Byłem głodny jak wilk więc po jakichś dwudziestu minutach wylądował przede mną na stole zapas jedzenia, który spokojnie starczyłby na śniadanie, obiad i sutą kolację. Cztery nieduże pyszne pstrągi z lokalnej rzeki , sałatki, ryż, bułeczki, oliwki i inne specjały wylądowały pachnące przed moim nosem. Kiedy skończyłem, nie byłem w stanie się podnieść od stołu. Pod knajpką stała równie do pełna zatankowana Afryka. I tak siedziałem i trawiłem a słońce wspinało się wyżej i wyżej. Serio chętnie bym się powłóczył po miasteczku czy poszedł nad rzekę poleżeć ale pora była zabrać dupę w troki i siodłać konie.
Droga z SH3 odbija w prawo i prowadzi coraz wyżej i wyżej. Dołącza się do mnie jakiś lokalny czarnuch na suzuki i razem prujemy na północ. Koleś niedługo potem odbija na chatę a ja lecę nadal wśród pięknych widoków.



Im bardziej na północ tym robi się ciekawiej. Świeży asfalt szybko się kończy i zaczynają się idealne szutry.



Początkowo jest w miarę łagodnie ale z czasem robi się wąsko, nierówno i coraz bardziej stromo. Ruch zerowy, może kilka samochodów snujących się powoli i ostrożnie z góry. Podczas mijania jednego z nich zjeżdżam zbyt wolno na miękkie sypkie kamienie przepuszczając go i zaliczam książkowego paciaka.



Panowie pomagają mi podnieść motocykl więc nie muszę rozpinać bagaży. Jest cholernie gorąco i robi się coraz bardziej stromo.



Zaczyna się płaskowyż.







Dla takich dróg tutaj przyjechałem.



Z prawej strony tym razem mijam masyw Korabu. Jeszcze kilka wzniesień i powoli zaczynam zjeżdżać wąską kamienistym serpentynami w dół niżej i niżej. Trzeba uważać głównie na wąskich stromych zakrętach, bo niektóre odcinki są niebezpieczne ale ogólnie nie ma tragedii. Najtrudniejszy odcinek mam już za sobą. Od czasu do czasu wjeżdżam do jakiegoś sioła i mijam drewniane chatki.



Ta środa jest gorąca, upał robi swoje. Po kilku godzinach jazdy jestem zapylony, zmęczony ale micha cieszy się jak u dzieciaka. Ahoj przygodo!





Droga w zboczu góry ciągnie się niczym wstążka nad doliną.



Wjeżdżam na asfalt.



Do Kukes został jeszcze malowniczy kawałek.





Kamienne strome ściany wspinają się w niebo. Dziś będzie padać.



Kolega z trasy.



W dolinie zbiornik wodny i już Kukes. Powoli mam dość zakrętów. Do Kukes jest prosty długi odcinek przy lotnisku. Kiedy odkręcam manetkę i pozwalam się Afryce trochę rozpędzić ścigają mnie burzowe chmury. Zatrzymuję się na stacji zmęczony. Dziś nie mam ochoty na namiot. Szukam jakiegoś noclegu, tymczasem nad górami zaczynają się kłębić coraz większe chmury. Burza w górach przychodzi nagle.



Udaje mi się znaleźć niewielki hotelik w centrum, gdzie mogę w nieczynnej sali na dole tuż obok wejścia w podwórku zaparkować bezpiecznie motocykl. Płacę z góry 10 euro i nie meldując się nawet taszczę bagaże do małego dwuosobowego pokoiku na drugim piętrze. Nie rozbierając się z ciuchów idę na zasłużone piwka, które spełniam na niewielkim balkoniku tuż nad ulicą. Szczyty gór dzielnie trzymają kłębiące się chmury nie pozwalając się im przedrzeć i opaść na miasto.

Na to piwo i odrobinę luksusu zdecydowanie dziś zapracowałem.





Siedzę dziś 31 grudnia w biurze. Za oknem przewalają się chmury i zaczyna padać wreszcie wyczekiwany przez dzieciaki śnieg. Myślami wracam do tamtego dnia kiedy walnąłem się wreszcie umęczony na kojo w hoteliku Tirana przy Rruga Dituria. Po kilku dniach spania po krzakach nawet najgorsze łóżko wydaje się być wygodne. Leżę z książką i popijam piwko. Tuż obok, przez uchylone okno dobiega do mnie śpiew muezina, przypominając mi jak daleko mam jeszcze do domu. Burza rozmyśliła się i poszła sobie gdzieś hen za górskie turnie i szczyty pozostawiając na niebie spinający góry łuk tęczy.

Gończy jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem