Rok 1991 styczeń, Polacy uwierzyli w kapitalizm, że trzeba sprawę wziąć w swoje ręce, ja też. Sprowadziliśmy pierwszy samochód ze Szwajcarii, toyota crown
Wygląd miała nawet niezły choć patrząc na fotkę musiałem mieć wtedy więcej pozytywnego nastawienia. Kupiec znalazł się niemal od razu, jazda do niego do domu na kanał aby sobie oglądnąć go od dołu, dostarczyła w zasadzie tylko jeden raz emocji. Jadąc dość szybko po pofałdowanej drodze w pewnym momencie, a siedziałem obok kierowcy, zauważyłem wypadający kluczyk, suto jechało na wprost a silnik dalej działał. Schyliłem się, podniosłem kluczyk spod nóg kierowcy i włożyłem do stacyjki. Był tak zaaferowany jazdą że moja odpowiedź na jego pytanie, co się stało? Nic to tylko kluczyk wypadł nie wzbudziła w nim żadnych emocji.
Niestety próba powtórzenia tego niewątpliwego sukcesu finansowego jakim była sprzedaż z potężną stopą zwrotu, zaowocowała tym że kilka następnych miesięcy byłem właścicielem następujących złomów, audi 80, vw passat oraz reno 4 automat kupiony za cenę akumulatora w który musieliśmy zainwestować. Ogłoszenia które umieszczałem w gazecie skutkowały tylko blokowaniem linii telefonicznej a główne pytanie było ile kosztuje i na tym koniec. Wyjazd na giełdę był dużym przedsięwzięciem logistycznym, w końcu w ogłoszeniu podałem cenę za każdy samochód 17500 a i tak zdążały się telefony z pytaniem ile?
Patrząc na fotki przypomina mi się scena jak to Witia pojechał kupić kota, a przecież to nie było tak dawno, jakieś 46 lat po wojnie