Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22.11.2018, 20:40   #133
zaczekaj
Asia
 
zaczekaj's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Feb 2012
Miasto: Złotoryja/ Wrocław
Posty: 2,251
Motocykl: XL750, CRF300RALLY
Galeria: Zdjęcia
zaczekaj jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 miesiące 3 tygodni 5 dni 10 godz 55 min 4 s
Domyślnie

Wtorek 14.08.2018

Noc minęła mi średnio dobrze. Z pobliskiej wioski w środku nocy rozbrzmiewały kazachskie hity ale też odgłosy bydła przechadzającego się gdzieś w pobliżu wybudzało mnie ze snu. Budzik zadzwonił nadzwyczaj szybko choć słońce jeszcze chwilę się skrywało. Nie ma, że boli- zaczynamy się zbierać.
Marek jak zwykle już zwarty i gotowy, my z Bartkiem zwijamy bambetle w kilkanaście minut.
Słońce powolutku rozjaśnia niebo a ja ukradkiem spoglądam w zegarek. Jakoś bardzo mnie nie dziwi, że znowu mamy opóźnienie ale też trochę się cieszę, bo dziś to tylko 10 minut. Jest z sukces a sukcesów należy się cieszyć

Ruszamy. Dziś jest ten dzień. W końcu wjedziemy do Kirgistanu.




Dzień drogi. Ciągle jedziemy zatrzymując się tylko na tankowanie. Z racji Afryki jadącej bez pompy czasem te postoje są trochę częściej.
Marek miał bardzo dużo bagażu. W pierwszej chwili myślałam, że to on będzie się najdłużej grzebał na wyjeździe ( Marek, przepraszam za taką pierwszą myśl) ale okazało się, że to najlepiej zorganizowana osoba. Mimo ilości bagażu i dwóch kanisterków pakował i rozpakowywał się najsprawniej. Człowiek się napić nie zdążył a Marek już był zatankowany i spakowany


W porze obiadowej zatrzymujemy się w przydrożnej knajpce na szamanko.
Na tym wyjeździe starałam się pilnować aby nie jeździć z pustym żołądkiem ponieważ moje poprzednie wyjazdy potrafiłam robić na głodniaka.
Nie jadłam nic całe dnie, ewentualnie skąpe śniadanie a czasem obiad. Nie
było to dla mnie problemem nie jeść cały dzień, nie czułam głodu. Niestety mściło się to potem na moim zdrowiu. Także podczas tego wyjazdu staram się jeść, przegryzać coś podczas pauz i co najważniejsze dużo pić.
Spore obawy miałam też co do wschodniego jedzenia ponieważ nie przepadam za mięsem. Na szczęścia okazało się, że nie był to duży problem bo zawsze znalazło się coś dla wybrednych. Na zdjęciu mój ulubiony obiad. Mięso oczywiście oddałam małżowi



Lecimy dalej, jesteśmy już coraz bliżej granicy.
Pech chciał, że Łukasz łapie kapcia. Zaś stajemy na poboczu, w pełnym słońcu. Ubieramy czapki, polewamy się wodą. Robię mały obchód po poboczu a następnie wracam i chowam się przed słońcem pod osłoną z kurtek.





Trochę trwało naprawienie usterki ponieważ to znowu było przednie koło. Bartek sugeruje zabezpieczanie opony od wewnątrz oraz felgi coby się kapeć nie powtórzył.
Gdy koło znów na miejscu zbieramy się dalej.
Po ujechaniu około 20 km zaczynam macać się po biodrach. Ewidentnie czegoś mi brakuje. KURŁA!!! Zatrzymuje Bartka. Kompletnie nie wiem jak mu to powiedzieć, żeby nie był zły. No chyba się nie da tak.
Informuje, że w miejscu postoju zostawiłam nerkę. Ściągnęłam ją z siebie i położyłam przy tylnym kole (patrz fotkę wyżej).
W nerce było wszystko. Dolary, paszport, inne dokumenty.
Bartek nadzwyczaj spokojnie poinstruował mnie, że mam jechać dalej zatrzymać chłopaków a on wróci poszukać.
Bałam się przeogromnie, że tych dokumentów już nie będzie i wyjazd będzie skończony. Trzeba będzie dzwonić po ambasadach, policjach i ogarniać to wszystko. Bałam się, że Bartek nie trafi na miejsce postoju albo z powrotem do nas. (Zazwyczaj jeśli nie prowadzi to nie zwraca uwagi na drogę , zjazdy czy rozjazdy a tam akurat były rozjazdy)
Dołączam do chłopaków. Tyle szczęścia, że akurat było trochę cienia. Chłopaki odpoczywają a ja wyglądam co chwilę za Bartkiem. Niecierpliwie się strasznie. W głowie już czarny scenariusz.



Nie wiem kompletnie jak to się stało. Jestem przybita i wściekła bo marudzę i narzekam cały wyjazd na wszystkie opóźnienia czy awarie a sama spowodowałam 1.5 godziną obsuwę.
Zdaje sobie sprawę, że po części to wina zmęczenia i doskwierającego upału ale kurcze taki błąd...
Po jakimś czasie słyszę wydechy Tenerki. Bartek wrócił. Podchodzę do niego z nadzieją, że jest ok. Jest bardzo ok. Nerka leżała, tam gdzie ją zostawiłam.

Wsiadamy na koń i lecimy. Czas się skurczył przez kapcia i moje gapiostwo ale nie jest źle. Powinniśmy dziś przekroczyć granicę.

W oddali pojawiają się pierwsze góry.




Mamy trzy opcje przekroczenia granicy.
Google mówi, że tu: 42.608271, 71.178755
Kierujemy się więc na odpowiednią drogę ale postanawiamy spytać lokalnego kierowcy. Ten zaś informuje nas, że to przejście nie rabotajet.
No to kierujemy się na Taraz. Miasto robi spore wrażenie. Jest bogato.
Podjechaliśmy pod przejście graniczne tu: 42°47'44.8"N 71°24'11.7"E ale okazuje się, że to zostało zamknięte dzień przed nami.
No to nawrotka i jedziemy na większe przejście między Grodikovo a Kenesh.
Tam w końcu się udaje i grzecznie idziemy się zameldować.

Po kirgiskiej już stronie od razu zaopatrujemy się w somy.
Jako, że słońce już się schowało pędzimy szukać noclegu. Koło Kyzyl- Adyr jest jakieś jezioro więc postanawiamy tam poszukać szczęścia. Udaje się znaleźć spoko miejscówkę z dostępem do wody i z dala od drogi.
Szamamy jeszcze arbuza na kolację, uzgadniamy jutrzejszy start. Chłopaki chcą jeszcze zrobić rano serwis łańcuchów więc ustalamy tak jak ostatnio. Każdy wstaje na tyle wcześniej na ile potrzebuje.

Przejechane około 600 km

Ostatnio edytowane przez zaczekaj : 22.11.2018 o 21:20
zaczekaj jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem