Pobudka w pensjunie i mały rekonesans co tam za oknem - woda się leje. Prognoza pogody była obiecująca - po 12 miało przestać padać. I przestało. Pomimo temperatury w okolicach 7 stopni byliśmy nastawieni bojowo. Wyruszyliśmy w dalszą przygodę. Kręciliśmy się tu i ówdzie, część szlaków była tak nasiąknięta, że wiele razy zmusiło nas to do odwrotu. Nie było niestety czasu pchać się w nieznane tymi klocami jak mieliśmy tym razem określony cel na nocleg. Naszym celem było oczko wodne położone w malowniczej scenerii. Trochę kilometrów nas od niego dzieliło - więc dzida. Podjeżdżamy, a tam wyciąg narciarski na górę
![Smile](images/smilies/smile.gif)
Pierwsza droga jaka pokazała się na gpsie była to droga techniczna dla wyciągu. Stroma jak sam skurwesyn, ale do wjechania. W połowie okazało się, że droga zmyta przez potok
![Smile](images/smilies/smile.gif)
Do objechania tylko na jakimś dwupaku - znowu odwrót.. Szybka narada - ciśniemy dalej na dół, asfaltem do następnej dróżki, która wydaje się, że prowadzi do celu. Zaczęło zmierzchać i to całkiem szybko. Dzida.
Dojechaliśmy do punktu w którym z asfaltu trzeba było zjechać w jakieś błoto i cisnąć szutrem do jeziorka - niestety było ciemno jak w dupsku. Ekipa była zmęczona, pojawiły się jakieś nastroje rewolucyjne, że do spania, że pensjuna, że w ogóle fuj. Leszek wyrażał chęć bycia zwiadowcą, ja też i Wróbel w sumie też pojechał. Po 5 km i 20 minutach dojechaliśmy do punktu nieopodal oczka - nie było nic kompletnie widać, gps kazał jechać przez jakieś skały - rozbijamy się, czuliśmy w kościach dobre widoki rano
![Smile](images/smilies/smile.gif)
. Zadzwoniliśmy do ekipy, ale okazało się, że już w między czasie wyruszyli szukać "pensjuny", my woleliśmy zostać na miejscu i obudzić się z pięknym widokiem. Prognoza pogoda mówiła jasno, w nocy koło 0, cóż założyliśmy na siebie połowę bagaży
Pierwotna misja każdego mężczyzny, to oczywiście ogień. Znaleźliśmy mokrą belkę, co wydawało się dziwne, gdyż w zasięgu wzroku otaczał nasz bezkres łąk. Następnie, przy pomocy młotka gumowego i śrubokręta rozpoczęliśmy przygotowania "materiału" na ognisko. Rozpalanie ogniska zajęło nam koło 3h, zmieniając się przy tym co chwilę: dmuchanie, łupanie kolejnych kawałków drewna na "szuszenie",a w przerwie szybka konsumpcja puszki i popicie kolejnych porcji rozgrzewającego płynu. Możecie się domyślać jaka byłą radość, gdy pojawił się oczekiwanej wielkości ogień - chyba o to w tych wyjazdach chodzi, o powrót do pierwotnych zachowań
![Smile](images/smilies/smile.gif)
, o przypomnienie co w życiu jest ważne. Przez chwilę byliśmy z siebie niesamowicie dumni, bo ogień się palił bez naszego dmuchania i wachlowania, ale 10min później zaczął gasnąć - wszystkiemu winna woda. To drewno było tak nasiąknięte, że jak się naciskało to sączyła się woda
![Smile](images/smilies/smile.gif)
Do końca ktoś pełnił dyżur przy piecu. Popaliliśmy resztę puszek, co by nie kusić okolicznej zwierzyny. Położyliśmy się spać celem regeneracji przed kolejnymi przygodami.
W nocy obudził nas dźwięk szczekających "dzikich" psów (lepsze to niż wycie niedźwiedzia) - było ich kilka. Oczywiście hasła w stylu "masz nóż?" czy "jak zaatakują kopcie w nos", musiały się pojawić
![Smile](images/smilies/smile.gif)
. Jeden pies podszedł bliżej obwąchał namiot i chyba stwierdził, że śmierdzieliśmy bo sobie poszły