Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25.04.2016, 13:50   #43
mikelos
 
mikelos's Avatar


Zarejestrowany: Feb 2011
Miasto: okolice Pruszkowa
Posty: 643
Motocykl: Husqvarna 701
mikelos jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 5 dni 21 godz 46 min 51 s
Domyślnie

Ciągle morze...

Poranek, otwieram oczy, czyli jednak nie umarłem po tej cudnej pastylce - uff. Byłby wstyd przed żoną, "denat spał w jednym łóżku z drugim facetem". Wyszło by, że jesteśmy zboki, zrylce i zwyrodnialce. Poranne modły przy motocyklach, kawa i lecimy na lekko, bez bagaży, do miasteczka, sprawdzić jak tam czuje się moje moto.



Po drodze chłopaki zaglądają do banku wymienić trochę zielonych na lokalne talary. Mimo kolejki, urzędniczki wywołują ich i obsługują poza kolejnością. Nikt się nie krzywi, nie marudzi - czujemy się jak Yeti - wszyscy słyszeli, nikt nie widział.



Kurcze, u nich wiosna na całego, skwer w centrum miasteczka pachnie i bzyczy. Ze wstrętem myślę o pogodzie w kraju.



Wpadamy do naszego serwismena. Warsztat spełnia wymogi autoryzacji Hondy - ma kompresor i miski w których trzyma się wszelakie klucze. Betonowa podłoga, to już luksus. Lagi się jeszcze robią. Przy okazji podziwiam luz w przedniej piaście między łożyskiem a łożem. Blaszka wycięta z puszki po cocacolii rozwiązuje temat.



Nic tu po nas, idziemy coś zszamać na miasto i porobić foty. Niestety nasz wieczorny punkt gastronomiczny jeszcze nie działa, trzeba szukać dalej.



Nasza głodna męska intuicja podpowiada nam, że gdzieś w okolicach bazaru musi być rano jakieś papu. Targ, przynajmniej w małych miasteczkach, jest domeną kobiet. Facet to rzadki widok, a białas to już zupełnie. Przepycham się między straganami, ku uciesze przekupek robię im foty.





Mimo pozornego chaosu i bałaganu, na targu panuje specjalizacja, osobno sektor z ciuchami, osobno mięso, dalej warzywa, itd.



A może coś do samodzielnego "demontażu " ?



Niestety większość kobitek jest w moim wieku, nie ma na kim oka zawiesić, ale odnoszę wrażenie, że są autentycznie uradowane, że ktoś na nie zwraca uwagę, robi zdjęcia i grzecznie się do nich uśmiecha.






Ta pani ma dosłownie czarną robotę, łupanie węgla drzewnego na kawałki.



Wypełzamy z drugiej strony bazaru, znajdujemy barek z taborecikami a'la przedszkole i zamawiamy na migi po misce czegoś z czymś. Pani jest bardzo miła, papu przepyszne i kosztuje po 25 tys VND na głowę (5 zeta). Napychamy się na maksa, pycha.





Po szamce rozdzielamy się, każdy rusza w samotny rejs po miasteczku. Łapię za apart i wąskimi uliczkami pieszo idę nad morze. Im bliżej plaży, tym biedniejsze chałupki. No, to nie jest strefa dla turystów...







Nareszcie z bliska mogę pooglądać konstrukcję tych ich balii - jak oni w tym płyną i łapią kierunek - pojęcia nie mam. Setki takich balii leżą na plaży.





Na uliczkach wre praca - jedni coś produkują, inni piorą, ktoś coś gotuje - po prostu życie.







Nieco szokuje mnie liczba przedszkoli i szkół jakie napotykamy - jest ich mnóstwo - dosłownie są w każdej wiosce. Może to dlatego je widzimy, że wszystkie są pomalowane w charakterystyczne kolory (niebieski, żółty, czerwony), zawsze zadbane i ogrodzone. Na ulicach dzieciaki są ubrane w mundurki - pewnie po kolorze można określić z której są szkoły.





Wietnam ma bardzo wysoki przyrost naturalny, częściowo to efekt wojny, częściowo poprawy sytuacji gospodarczej. Dzieciaki są śliczne - gdyby nam rodziły się takie fajne, też byśmy bzykali się bez opamiętania.



A może suszoną rybkę na słońcu - kratownice stoją dosłownie wszędzie na uliczce.



Docieram do portu, włażę na teren bez pytania i strzelam kolejny tuzin zdjęć kutrów rybackich, mam jakąś kutrofilę





Tajemnica krat z rybami rozwiązana - siedzą dziewczyny w kucki i nakładają malutkie płaszczki - muszę tego spróbować.



Wracam do centrum miasteczka, z nadzieją że serwismen zrobił już moto. Podziwiam karawan - zamiast czarnych kolorem pogrzebu jest żółty. Może dlatego Voytasa Honda jako jedna z niewielu na ulicy jest żółta, przeważają czerwone



Uliczny warsztat zaplatania i centrowania kół. Czy można z tego wyżywić rodzinę ?



Przy serwisie odnajduję chłopaków, uradowani jak norki siedzą w cieniu i coś piją. Przemas twierdzi, że to zielona herbata - no dobra, niech mu będzie Odbieram moto, płacimy i wracamy do hotelu.



Jest już lekko po południu, gnamy szosą wzdłuż wybrzeża. Widoki słabe, więc przemy do przodu z kosmiczną prędkością 55-60 km/h. W poprzek jezdni, przed krzyżówkami namalowane są poprzeczne pasy, w grupach po kilka na raz. Dopiero teraz, gdy mam zrobiony przód, czuję jaki mam fatalny tył. Za każdym przelotem przez taką zebrę, znosi mu dupę na lewo - irytujące i mało bezpieczne.

Przemas zgubił gumę z podnóżka i trochę mu niewygodnie, wynajduje jakiś przydrożnym sklepo-warsztat. Warsztat jest dobrze wyposażony, półki pełne towaru. W efekcie robimy serwis wszystkim moto. Ja i Voytas fundujemy sobie po nowym zestawie amorków na tył - komplet z montażem w 5 minut - 300 tys VND (ok 60 zeta). Wymieniam także tylny set pasażerów - źródło koszmarnego dźwięku znika.



Jeśli myślicie, że Formuła 1 ma szybki serwis, to nie widzieliście tych chłopaków w akcji - zawstydziliby MacLarena.





Żona właściciela sklepu czujnym okiem dogląda mechaników, w pół godziny mamy zrobione wszystkie upgrady. Voytas wymienia oprócz zawiechy cały tylny błotnik z oświetleniem, lusterka i parę innych detali. Jak się bawić to na całego



A dzieciaki na zapleczu sklepu mają popołudniową drzemkę, upał męczy nie tylko nas.



Prujemy na przód, bo czasu mało, robimy foty nie schodząc z moto. I tu znowu wielka zaleta tych małych pierdzipędów. Łatwo wszędzie się zatrzymać, łatwo stać, przełazić nad nimi (niski przekrok) - po malutku zakochuję się w tej konstrukcji.



Tu mały przykład różnic kulturowych: u nas swastyka ma obecnie tylko jedno, negatywne skojarzenie. Na dalekim wschodzie nadal jest symbolem szczęścia, no w każdym razie czegoś pozytywnego



Przed zmierzchem docieramy do małej wioski (Vinh Hy), bez większej nadziei na jakiś hotel. O dziwo, znajdujemy duży resort turystyczny (Vinh Hy Resort) z fajnymi domkami, knajpką i basenem. Cena - 400 tys VND - jest dobrze, śpimy coraz taniej w coraz lepszych warunkach, byle nie odwrotnie



Między knajpką a zatoką jest basen - nas jednak bardziej interesuje karta dań. Wcinamy olbrzymią kolację, a gdy już całkiem zapadła noc ruszamy z Przemasem "na miasto".



Spacerujemy wąskimi uliczkami między chatami, kompletnie bez celu - ot tak - by poczuć klimat. Ostatecznie, zapraszają nas nieznajome dziewczyny na herbatę. Siadamy w kucki na ulicy, pijemy, w ruch idzie Googiel i język migowy. Jest ciepło, nic mnie nie gryzie, nikt mnie obrabował ani nie pobił. Wietnam jest naprawdę fajny.



Najechane: 120 km

cdn.
__________________
"Jeżeli chcesz uniknąć krytyki: Nic nie mów. Nic nie rób. Bądź nikim" - Arystoteles

Ostatnio edytowane przez mikelos : 25.04.2016 o 18:04
mikelos jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem