Odcinek 9, czyli podlaskie deja vu
Na szczęście jest niedziela i wyjazd ze stolicy nie jest koszmarem.
Przekraczamy Wisłę i bocznymi asfaltami przemy na wschód.
Dość majestatycznie, bo szkoda nam kostek i z rzadka przekraczamy 80 km/h
a Raf i tak marudzi, że słyszy szum zjadanych opon
Przystanek koło starego znajomego, czyli Bug pod Drhiczynem:
jakoś susza go mniej dotknęła niż inne rzeki. Choć i tak wody po kolana
Zamiast kamyczków prawie same muszle i jakieś dziwne pływające zwierzątka:
Bierzemy kurs na Hajnówkę, gdzie stajemy na obiad zwabieni szyldem â"wschodnia kuchnia domowa".
Mmmm, było pysznie. W ogóle kuchnia na Podlasiu i Mazurach bardzo nam odpowiadała i nie mogliśmy zrozumieć turystów zamawiających poczciwego schabowego
Na pierwszy ogień poszły kartacze (znane też jako zeppeliny), czyli pyzy ziemniaczane o wydłużonym kształcie nadziane mięsem oraz babka ziemniaczana. Niebo w gębie, choć trzeba przyznać, ociekające lekko tłuszczykiem i skwareczkami
W dodatku ceny były jakieś 30% niższe niż u nas
Usiłujemy wcelować na znane nam pole namiotowe nad zalewem Siemianówka, ale nie możemy sobie przypomnieć, gdzie to dokładnie było.
Jedziemy dość wolno, bo przyglądamy się każdej dróżce w bok, a tu zza zakrętu łowi nas policja na suszarkę.
Biedni, nawet nie mają za co wlepić mandatu, w dodatku my sami do nich zjeżdżamy i pytamy o pole namiotowe
Policjanci pokazują skrót przez las, a nasze wątpliwości co do legalności przejazdu kwitują "eee tam".
Dojechaliśmy
No cóż , wschód też ulega cywilizacyjnym zmianom. W 2013 nad wodą było może kilkanaście osób, a teraz chyba kilkaset.
Do tego hot dogi, lody, budka z piwem, uchhh, nie całkiem o to nam chodziło.
Ale spokojnie, widzimy gremialny odwrót ludności i zamykanie budek. Nie mija pół godziny, a jesteśmy prawie sami
Rozbijamy się:
najważniejszy składnik na kolację jest:
(i nie za 12,6 pln!)
po chwili mamy całe pole dla siebie i pomost też
cdn