Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28.02.2015, 22:29   #48
mikelos
 
mikelos's Avatar


Zarejestrowany: Feb 2011
Miasto: okolice Pruszkowa
Posty: 643
Motocykl: Husqvarna 701
mikelos jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 5 dni 21 godz 46 min 51 s
Domyślnie

Dzień 12 - jezioro Kombetar > przedmieścia Tirany > wzgórze Mali i Dajti > Bize > powrót na wschód w okolice Peshkopi


Słoneczko budzi nas skutecznie, poranne pływanie pozwala przyjrzeć się okolicy z lepszej perspektywy. Chmurki przewalają się nad głowami - to nam uświadamia, że jesteśmy na ponad 1000 m npm. Jezioro - tak jak większość w Albanii - jest sztucznym zbiornikiem, ten akurat zaopatruje Tiranę w wodę. No trudno, jakoś przeżyją mojego szczocha puszczonego do wody. Wcinamy szybkie śniadanie, dosuszamy ciuchy po wieczornym praniu i zwijamy manele. Na tle betonowej szopy temperatura rośnie w tempie wykładniczym.








Na tamie jest tylko jedno miejsce w którym można złapać sygnał komórki. Wąski skalny wąwóz którym prowadzi droga w stronę Tirany to jedyna droga do cywilizacji. Strażnik z budy na tamie pokazał mi na balustradzie marker, przy którym trzeba stanąć - ani kroku w bok. Jest moc, jest sygnał, SMS poszedł. Niech żona wie że jeszcze nie jest wdową. Pożegnaliśmy piękną przyrodę i ruszyliśmy w stronę cywilizacji.




Tuż poniżej tamy jest barek, w którym wieczorem kupowałem piwo. Kosmiczne miejsce: wąwóz, strumień w szczelinie pod nogami i lodówka pełna zimnego piwa - jak z tandetnej reklamy piwa, tyle że prawdziwe.



Zjeżdżamy bocznymi drogami na obrzeża Tirany. Mijamy jakieś kamieniołomy, pola, mniejsze wioski, miejscami widoki są zabójczo piękne. Miejscami spory ruch, skutery, stare beemki, osiołki z dwukółkami. Klaksony, smród spalin, studzienki ściekowe bez pokryw, śmieci w rynsztokach. Słowem: cywilizacja południowców. Kluczymy między kolejnymi dzielnicami ufni, że navi jednak wie dokąd jechać. Raz skubana pakuje nas pod bramę jednostki wojskowej położonej na zboczu. Zawracamy. Chcemy dojechać na wzgórze Dajti, skąd jest widok na całą Tiranę. W końcu udaje się nam trafić na właściwą drogę, wąskim asfaltem wspinamy się na zbocze.



Docieramy do końca drogi SH47, parkujemy przy górnej stacji kolejki linowej, którą można dostać się tu z Tirany. Widoki całkiem niezłe, cena zimnej coli w barku też całkiem europejska.



Samojebka na tle Tirany....



...i wracamy SH47 to wjazdu do parku. Lecimy w lewo SH54 na wschód, asfalt szybko się kończy i wracamy na szutry. Już za nimi zacząłem tęsknić. Do tego robią się całkiem widowiskowo, lecimy zboczem góry miejscami wrzucając nawet 4 bieg Jest pięknie i pusto, żadnych wiosek, miasteczek - tylko góry i my.









Szutrówka ciągnie się kilometrami, ciskamy kamieniami na zakrętach i wzniecamy kurz na prostych, banan nie schodzi nam z twarzy - taki mały raj dla przygłupów na dwóch kołach.



Miejscami droga jest świetnie eksponowana, strzelam fotki ci kilka minut, Blaszany czeka na mnie w skrawkach cienia. Chmury przewalają się po niebie zmieniając co chwilkę oświetlenie - od ponurego cienia do słonecznego raju.







Natrafiamy na pierwszy drogowskaz, przed nami Bize i symbol narciarza. Czyżby jakaś cywilizacja ?



Szybko okazuje się, że Bize to ruiny miasteczka, w którym jest baza wojskowa. To tu rok temu Sowizdrzal ze swoją ekipą oglądał ćwiczenia brytyjskich wojsk.







Miasteczko jest opuszczone, większość budynków wygląda jak po solidnym ostrzale. Robi to strasznie ponure wrażenie. Być może kiedyś było tu pełno życia, teraz jest smutek i zagłada. Tak wyglądają miasta po wojnie...



Miejscami mijamy ciężarówki zwożące drewno, gdy zatrzymujemy się na krótki postój - navi znowu nie jest pewna gdzie jechać - trafia się nam okazja do przyjacielskiej foty. Machanie rękami rozwija wątpliwości navi.





Parę km dalej mijamy kolejny drzewny konwój. Jest tak wąsko, że wbijamy się w wyrwę na poboczu by minąć się z naczepą. Opona ciężarówki z gracją ociera się o rogala u Blaszanego. Kufry to wymysł szatana



Przerwa na płyny, batona i rozprostowanie nóg. Jesteśmy już trochę wytrzęsieni, nieźle zapyleni ale gęby się nam cieszą.





Droga poprawiła się, zamiast kolein i kamorów trafiamy na piękną równą szutrostradę. Z każdym kolejnym zakrętem odkręcamy gaz coraz radośniej. Blaszany wpada w trans, wywija esyfloresy tylnym kołem od zakrętu do zakrętu. Z lekkim niedowierzaniem patrzę na licznik, lecimy 80-90 km, po raz pierwszy od wielu dni wrzucam 5 bieg. Nie wiem ile tak jedziemy 10 czy 30 km, to jest absolutna szutrowa nirwana - błogostan na dwóch kołach. Dniu - trwaj.







Mostki w stylu eko-średniowiecznym....



Słońce znowu powoli składa za horyzont, my kręcimy się gdzieś w okolicach południa od Peshkopi. Na horyzoncie wzgórza graniczne z Macedonią. Szutr wypluwa nas na asfalt...



..którym docieramy do Peshkopi. Kolejne małe miasteczko, w którym czas płynie wolno, ludzie grają w szachy, piją herbatę i rozmawiają całe dnie przy stolikach. Szukamy bankomatu, w małych miasteczkach jest to proste - zazwyczaj jest w najbardziej reprezentacyjnej części miasta. Nasze zapylone ciuchy nie pasują do tego świata.



Wyjeżdżamy z Peshkopi, chcemy wrócić nad rzekę. To kilkanaście km dalej, ale asfalt jest wzorcem szwajcarskiego sera, zwalniamy. Poprzedniego dnia, w pobliżu mostu widzieliśmy coś na kształt baru. Docieramy tam w ostatnich promieniach słońca. Nie ma innych gości, ale jest obsługa, uzgadniamy cenę, zamawiamy zimne piwo i coś na ciepło na kolację. Po ciemku wskakujemy jeszcze do Czarnego Drinu - zmywamy całodniowy pył i zmęczenie. Zimne piwo będzie smakować teraz o niebo lepiej...

Rano wyglądało to tak....





cdn.
__________________
"Jeżeli chcesz uniknąć krytyki: Nic nie mów. Nic nie rób. Bądź nikim" - Arystoteles
mikelos jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem