Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27.12.2014, 13:08   #27
kowal73
 
kowal73's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Rzeszów
Posty: 132
Motocykl: xt 600 tenere
kowal73 jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 dzień 21 godz 41 min 37 s
Domyślnie

Kolejnego dnia rozdzielamy się na dobre, prawdopodobnie zobaczymy się dopiero, za kilka dni przed granicą. My wybieramy trudniejszą, tak nam się przynajmniej wydaje, drogę. Wiedząc jak wyglądają główne szlaki chcemy zobaczyć czy da się przejechać tymi, które na mapie są najcieńsze. Jak się później okazuje wielkiej różnicy nie ma, zarówno główne drogi jak i te najmniej uczęszczane to rasowy offroad.














Lekko zmęczeni i ubrudzeni docieramy do niewielkiej wioski. Zachwyca nas tam przejście dla pieszych, boisko do koszykówki i lokalna moda. W jednym z licznych sklepików uzupełniamy zapasy wody, chleba, polskich pasztetów i ruszamy dalej.














Jak zwykle każdy może wybrać sobie swoją własną drogę, każda najmniejsza ścieżka rozdziela się na kilka innych jednak prawie zawsze prowadzą one w to samo miejsce. Tym razem było inaczej, przegapiliśmy moment kiedy należało pojechać odrobinkę w bok. Mimo iż kierunek wydawał się dobry my wybraliśmy jednak tą jedną jedyną złą drogę.

















Droga w końcu się skończyła a my staliśmy w przecudnej dolince pomiędzy górami… jedyną opcją, dotarcia do jeziora była przeprawa w dół płynącej nieopodal rzeczki. Po półgodzinie dyskusji porzuciliśmy pomysł jazdy rzeką i uznaliśmy, że tak urocze okoliczności należy wykorzystać i rozbić obóz.














Kolejnego dnia odnajdujemy pomyloną drogę i bezpiecznie docieramy nad jezioro. Gdzieś tam mają być jurty gościnne, w których zaplanowaliśmy 1,5 dniowy odpoczynek.
Przejechaliśmy tego dnia niewiele kilometrów i bardzo cieszymy się na dłuższy czas bez motocykla… przecież jurty nie mogą być daleko od głównej trasy...

Było inaczej - 40km w sypkim piachu skutecznie wydłużyło nam czas spędzony tego dnia na motocyklu. Do jurt dojechaliśmy spoceni, zmęczeni i bardzo głodni. Miejsce okazało się niewielką zatoką otoczoną białymi skałami, drobne kamyczki i turkusowa woda przypominały raczej chorwackie plaże niż mongolskie wyżyny.
Zachęceni czystością wody kąpiemy się w jeziorze uparcie ignorując przypisane do jurt prysznice, w nich i tak podobno nie ma wody. Kolację zjadamy podwójną i wypijamy całe dostępne piwo. Obsługa dziwnie na nas patrzy a my dalej cieszymy się tą odrobiną luksusu

















Wieczór spędzamy na skałkach a poranek na łowieniu ryb. Chłopaki pożyczają wędkę i dzięki temu mamy, co jeść przez kolejny dzień. Na obiad ryba gotowana a na kolację w galarecie.
Opuszczamy to cudowne miejsce wypoczęci i odprężeni… po kilku kilometrach przekonujemy się jednak, że po kopnym piachu jeździ się znacznie lepiej, kiedy trzyma nas adrenalina.














Kolejne dni to powolna droga w stronę granicy. Po drodze rozbijamy obóz nad niewielkim jeziorkiem a kolejnego dnia drogami tuż przy granicy docieramy do największej na tym wyjeździe przeszkody – rwącej rzeki. Pierwszą udaje nam się pokonać bez przeszkód, po prostu każdy motocykl przepychamy przez rwący nurt. Kolejna, większa, głębsza i szersza rzeka jest ponad nasze siły. Mając z tyłu głowy historie o utopionych motocyklach nie próbujemy nawet przepychać ich samodzielnie. Na ratunek przychodzi nam traktor. Widać, że kierowca nie pierwszy raz to robi. Balansuje traktorem tak by najpierw jechać pod nurt a następnie spłynąć kawałek z nurtem i w ostatniej chwili złapać przyczepność. Dla nas wygląda to tak jakby stracił kontrolę nad swoim ledwo trzymającym się kupy pojazdem – on jednak doskonale wiedział, co robi.


























Wszyscy przeprawiamy się bezpiecznie na drugą stronę rzeki, towarzyszy temu świetna zabawa a ktoś nawet wygrzebał kilka piw.

Jeszcze tego samego dnia docieramy do przygranicznego miasteczka by na drugi dzień rano móc stawić się na granicy. Akurat uzupełniamy zapasy w sklepie, gdy dopada nas młody chłopak proponując nocleg na kwaterach. Nie trzeba było długo nas namawiać, jest chłodno a kilka osób jest też dość konkretnie przemoczonych. Ciepły piec opalany kupą i dach nad głową brzmią zachęcająco. Ruszamy cała kawalkadą by po kilometrze zatrzymać się pod małym białym domkiem, który kompletnie nie przypomina niczego co nazwać by można kwaterą, ale posiada dach, piec i zamykane na kłódkę podwórko gdzie można upchnąć motocykle, jednym słowem spełnia wszystkie nasze wymagania. W bonusie dostajemy ciepłą kolację i mini koncert - rodzina przyjmuje nas jak swoich.























Rano spotykamy się przed granicą i wspólnie ruszamy w jej kierunku. Pogoda zatoczyła koło i Mongolia żegna nas deszczem. Po chwili zaczyna się ulewa i zaczynają się też problemy.
Dwie osoby z naszej grupy mają rosyjskie wizy tylko w jedną stronę. Jak to się stało nikt nie wie, teraz to i tak bez znaczenia. Stoimy na środku pasa ziemi niczyjej i przez moment nie wiemy co robić. Telefon do konsulatu nie rozwiązuje problemu, nie można wjechać i tyle.
Cała scena w strugach deszczu jawi się tragicznie jednak nie czas na załamywanie rąk – należało działać. Ruszyliśmy na granicę by poinformować urzędników o sytuacji, po chwili mamy już samochód, który zawiezie mnie i Kowala po dwa motocykle a pechową dwójkę podrzuci do najbliższej cywilizacji skąd będą mogli udać się do Ułan Bator i tam wykupić lot powrotny. Cała akcja skończyła się powodzeniem a dzięki wizycie Martyny i Mariusza w Ułan Bator my mamy dziś piękny mongolski magnes na lodówce a oni są bogatsi o zwiedzanie stolicy…






Ostatnie dwa dni to znów piękne góry Ałtaju, gościnność księdza Andrzeja i ruchliwe drogi tuż przed Nowosybirskiem. Bezpiecznie docieramy do celu.











Skończyło się nasze pierwsze spotkanie z Mongolią, które mimo wielu przygotowań codziennie przynosiło coś zaskakującego, nowego. Mongolia jest dla mnie krajem, który uspokaja, relaksuje, chciałoby się go chłonąć więcej i więcej, dlatego teżâ€Ś wracamy tam już za pół roku…


The End
kowal73 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem