Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01.06.2014, 19:23   #2
Evvil
 
Evvil's Avatar


Zarejestrowany: Aug 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 1,146
Motocykl: oby złodziej kulasy połamał
Przebieg: :(
Evvil jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 1 dzień 18 godz 11 min 26 s
Domyślnie

Dzień 1.

Ostatnie pakowanie i próbne ładowanie wszystko na afri nastąpiło dnia zero. Od początku nie byłem do końca przekonany co do wytrzymałości moich toreb (co zostało zweryfikowane w trakcie). Plan był taki, aby w piątek zwieźć do roboty wszystko, urwać się przed 15 i uderzyć do Radocyny gdzie spotkać mieliśmy się w gronie:

Śluza
Mateusz
Tomek
Wojtek
Sawy
Mroova
Krzysiek
Ja

I wówczas wspólnie bądź na dwie grupy uderzyć z rana następnego dnia na Maramuresz.

Tutaj też niezbędny jest mały disclaimer - Maramuresz był moja pierwszą wyprawą tego typu i pierwsza tak naprawdę jazdą w terenie. Z tego też względu wszystko co dla innych mogło wydawać się oczywiste, dla mnie było zupełnie nowe. I to też wpływa na mój punkt widzenia, który odtworzy się w tej opowieści.

Przejazd z Warszawy do Radocyny zajął nam zdecydowanie zbyt długo. Na miejsce dojechaliśmy z Mroovą i Krzyśkiem, którego łapaliśmy pod Grójcem, ciemną nocą. Bardzo sympatyczny Pan Dyrektor Wszystkich Lasów którego poznaliśmy przy naszym ognisku snuł opowieści o Taddym Błażusiaku z którym mieszkał po sąsiedzku do ciemnej nocy częstując się pętami kiełbasy. Wówczas też dowiedzieliśmy się, że ładowność kijka do ogniska jest w zasadzie nieograniczona a pęto kiełbasy kończy się tam, gdzie zaczyna się puste opakowanie.

Zabawną kwestią okazała się kwestia klucza do naszego pokoju który zaginął chyba w momencie w którym się pojawiliśmy. To był pierwszy ze znaków które Diabeł Maramureszu nam podesłał. Oczywiście nie problemem był sam klucz ale to, że drzwi zdążyliśmy zamknąć. Z tego też względu ładowanie się i wyładowywanie z pokojów następowało drogą przez okno i po chybotliwym stole.


Dopiero rano właścicielka (dziękujemy) zlitowała się nad nami (dziękujemy) i otworzyła nam drzwi (dziękujemy). Za zgubiony klucz nam nie policzyła (dziękujemy).
Poranne śniadanie w stołówce było z kolei pierwszym i ostatnim śniadaniem przez następnych 7 dni. Mam na myśli prawdziwym śniadaniem, bo gorący kubek stanowił jedynie placebo porządnego porannego posiłku.

Posileni, skacowani, zaopatrzeni w zapas fajek i wody skierowaliśmy się na stację benzynową przy Słowackiej granicy. Jeden dystrybutor który średnio działał (brak prądu) zasilił nam zbiorniki 95 oktanowym energetykiem. Ruszyliśmy na południe.

Dla mojego motocykla - była to ostatnia podróż. Dla mnie - pierwsza.
__________________
------------------------------------------------------
XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX
------------------------------------------------------

Ostatnio edytowane przez Evvil : 02.06.2014 o 19:20
Evvil jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem