Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21.04.2014, 15:19   #22
bathory
 
bathory's Avatar


Zarejestrowany: Feb 2012
Miasto: Gdynia
Posty: 23
Motocykl: nie mam AT jeszcze
bathory jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 dzień 4 godz 23 min 23 s
Domyślnie

Wstajemy wcześnie rano, bo wcześnie mamy autobus. Nie do końca wiemy gdzie jest dworzec, zdajemy się więc na gps. Po 30 minutach dochodzimy do dworca, tyle że wygląda on na dworzec miejski. Próbujemy zasięgnąć języka u kierowców. Faktycznie to nie ten dworzec, na którym mieliśmy być. Na szczęście odjeżdża stąd autobus, który zabierze nas na ten właściwy. Odczuwamy pewien niepokój, bo autobus długo nie rusza, a czas do odjazdu naszego transportu do Sziraz nieubłaganie się zbliża. Na szczęście na dworzec trafiamy na czas. Jeszcze tylko trochę zamieszania aby znaleźć właściwy autobus z dziesiątków, które tu stoją i w wreszcie spokojnie rozkładamy się w super wygodnych fotelach autobusu klasy VIP. Klimatyzacja, telewizor, jedzonko, dużo miejsca – i niska cena. Przed nami blisko pół tysiąca kilometrów, które przemierzamy szeroką dwupasmową drogą, przez pustynną-górzyste krajobrazy.
W międzyczasie prosimy też kierowcę aby wysadził nas w Perspeolis, jakieś 60 km przed Sziraz, gdzie chcielibyśmy zobaczyć starożytne ruiny dawnej stolicy Persji. Niestety kierowca albo zapomniał albo nie zrozumiał albo miał nas w dupie i wysiadamy na dworcu w Sziraz. Trochę doskwiera nam głód więc atakujemy pobliski bar. W obsłudze same młode chłopaczki. Zdaje nam się, że zamawiamy pierś z kurczaka z ryżem. Do stolika jednak dostajemy udka. Ja się śmieje, a Ernest postanawia wyjaśnić Irańczykowi różnicę. Chłopak zabiera porcję i za chwilę wraca. Z udkami. Idziemy obaj do „szefa’, który zna z pięć słów po angielsku i na migi pokazujemy mu różnicę między piersiami a nogami. Jego twarz wyraża zrozumienie, natomiast nie następuje za tym nic, co by je potwierdzało. Zrezygnowani zjadamy udka, czyli irańską pierś U urodziwej pani kupujemy jeszcze bilety na autobus do Yazd na kolejny dzień.



A po chwili zaczynają się problemy. Czyli walka z taksówkarzami, którzy za podwiezienie nas do Sziraz żądają cen jak za bilet lotniczy. Olewamy ich i kierujemy się o własnych siłach ku wylotowi z miasta. Jednak atmosfera między nami zaczyna być napięta. Jesteśmy zmęczeni, jest gorąco, niesiemy ciężkie plecaki i nie wszystko układa się po naszej myśli. Ernest w końcu ściąga plecak, odpina namiot i rzuca go w moją stronę, z wyrzutem, że on go nie będzie ciągle nosił. Faktycznie, ponosił go kilka godzin od czasu przekroczenia irańskiej granicy to mógł się zmęczyć. Jest go nawet gotów zostawić, kiedy mówię, że go nie wezmę. Oczywiście go zabieram, ale teraz idziemy praktycznie osobno, w ogóle się do siebie nie odzywając.
Wychodzimy wreszcie na wylotówkę. Siadam z tobołami parę metrów od drogi i mam wszystkiego dosyć. Mam irański kryzys, wywołany brakiem swobody przemieszczania się, irańskimi taksówkarzami, gorącem, ciężarem bagażu i cholera wie czym jeszcze. Ernest stoi przy barierce tuż obok drogi. Zatrzymuje się koło niego samochód, przez chwilę coś gadają i auto odjeżdża. Żadna niespodzianka. Po chwili staje kolejne a rozmowa jest jakaś dłuższa. Wtem Ernest się odwraca i woła mnie. Wsiadamy do samochodu z trójką młodych Irańczyków, dwie siostry Sarah i Lale oraz Reza ich przyjaciel, za kółkiem. Dziewczyny świetnie gadają po angielsku więc szybko się dogadujemy. Są niezwykle sympatyczni i życzliwi. Do tego stopnia, że pomimo, iż mieli wracać do domu w Sziraz zabierają nas do Persepolis. Po drodze pytają co obejrzeliśmy w Sziraz. Kiedy słyszą, że dworzec są bardzo zaskoczeni. Sarah deklaruje, że jeśli chcemy to chętnie nam jutro pokażą ich piękne miasto, bo po prostu musimy je zobaczyć. Mamy już bilety do Yazd na autobus ruszający rano z Persepolis, ale nie wiele myśląc zgadzamy się na jej propozycję W Persepolis okazuje się, że już jest zamknięte. Jak chcemy zwiedzić ruiny musimy tu być następnego dnia. Okazuje się, że to nie problem. Irańczycy załatwiają nam nocleg u pracownika muzeum i obiecują, że rano po nas wrócą. Umawiamy się na 10.
Nocleg spędzamy za niewielką opłatą w pustym domu, rozłożeni na dywanie przy akompaniamencie irańskiej telewizji. Tylko te wielkie karaczany wlatujące przez otwór wentylacyjny psują nam humory. Ten dzień zaczął się naprawdę kiepsko ale po raz kolejny w momencie kryzysu zjawiają się ludzie, którzy jednym słowem, uśmiechem, gestem odwracają wszystko o 180 stopni.
Rano nasz gospodarz załatwia nam taksówkę informując zarazem ile konkretnie powinniśmy driverowi zapłacić. O 8 już jesteśmy pod potężnymi schodami wiodącymi do antycznych ruin. Biletów razem dostaliśmy dwanaście, specjalna oferta dla obcokrajowców.



Kręcimy się po tych ruinach, które niestety nie robią na nas specjalnego wrażenia. Raz, że są naprawdę mocno przetrzebione, a dwa, że klimat tego miejsca psuje ogólny nieład. Walające się kable, blaszane budki strażników, elementy współczesnej zabudowy (jakieś trybuny), pracownicy rozłożeni na krzesłach, zasłaniający dobre kadry i uciekający kiedy widzą nas z aparatami. No bez szału. Po godzinie zwiedzanie mamy załatwione i czekamy w cieniu na przyjazd Rezy.













Ten zjawia się trochę spóźniony, razem z Sarą i jej mamą. Lale chyba w pracy. Wracamy więc do Sziraz. Odwiedzamy piękne ogrody, mauzoleum Hafeza, urokliwy bazar, dawne więzienie, łaźnie. Nie wszędzie decydujemy się wejść, bo wszystko jest płatne i choć nie są to sumy astronomiczne (średnio w granicach 12 złotych) to gdyby to zebrać do kupy wyszłoby kilka stówek. A i tak za większość rzeczy płaci Reza. Kiedy oponujemy słyszymy tylko: jesteście naszymi gośćmi. To właśnie dzięki nim odmieniło się nieco nasze nastawienie do Iranu, nie zabytki, nie widoki ale ludzie, tacy którzy bezinteresownie chcą ci poświęcić swój czas, pokazać swoje miasto, opowiedzieć o nim, którzy cieszą się Twoim towarzystwem i chcą dać ci coś od siebie.









































Zjadamy pyszny obiad w znakomitej restauracji z lokalnym jedzeniem. Na środku znajduje się szwedzki stół, gdzie można wszystkich tych lokalnych specjałów popróbować przed zamówieniem. Atmosfera jest fantastyczna, po prostu świetnie się bawimy z tymi ludźmi. Oczywiście nikt nie pozwala nam zapłacić za obiad.

















Jeżdżąc z Rezą po mieście poznajemy specyfikę irańskiej ulicy od strony kierującego. Wiemy już, że jako piesi jesteśmy bez szans i nikt nie zwraca na nas uwagi. Miłą odmianą jest więc znalezienie się w aucie. A Reza dostarcza sporo rozrywki. Kiedy zauważa, że parkuje przed bramą z napisem „zakaz parkowania”, wraca do auta i przestawia je dwa metry do przodu wprost na przejście dla pieszych. Kiedy go pytamy czy tak można słyszymy tylko rozbrajające „no problem”. Dwa razy wjeżdżamy w ulicę pod prąd. Reza nie od razu łapie, że coś jest nie tak i śmieje się, że wszyscy jadą w drugą stronę i trąbią. Kiedy się wreszcie orientuje w sytuacji, wyraźnie rozbawiony rzuca „ok., no problem, ok”. No bajka, nawet gdzieś to mamy nagrane.



Reza koniecznie chciał nam tez pokazać gdzie pracuje. Gość jest człowiekiem renesansu. Gra na pianinie po bogatych restauracjach a do tego robi za fryzjera w 2 czy trzech zakładach. Nas zabrał do dwóch z nich, na szybko modeling fryzury



Na koniec tego wspaniałego dnia nasi przyjaciele odwożą nas na dworzec, pomagają kupić bilet i żegnają się z nami dopiero przed drzwiami autobusu. A my rezygnujemy z wycieczki do Yazd i wsiadamy w autobus jadący prosto do Teheranu. Kolejne, tym razem prawie tysiąc, kilometry autobusowej epopei.



__________________
http://pocketsfullofsandpl.blogspot.com/
bathory jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem