Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23.05.2013, 20:44   #27
Miedziany
 
Miedziany's Avatar


Zarejestrowany: Jul 2012
Miasto: Świątkowa Wlk.
Posty: 205
Motocykl: RD07a
Przebieg: 92 tys.
Miedziany jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 4 dni 9 godz 59 min 36 s
Domyślnie

Sorry za obsuwę, ale kolejny urlop mnie dopadł znienacka..

Jedziemy dalej.

Na wylotówce z Sarajewa przy inspekcji motocykli wychodzi, że GS łyka dość sporo oleju, jest 1 maja, święto - jak na post-komunistyczny kraj przystało - więc o znalezieniu serwisu motocyklowego nie ma mowy. Pozostaje dolewka samochodowego Mobil 1 na stacji benzynowej:



..a to dopiero początek przygód z Suzuki.........

Lecimy na północ, po drodze kilka urokliwych tuneli:



Najdłuższy z nich miał coś koło 1200m i ich niesłychaną zaletą był chłodek panujący w środku. Przy ponad 30st C w cieniu, które towarzyszyły nam od paru dni można się było w nich poczuć jak w komorze kriogenicznej.

Potem kolejne ognisko gdzieś nad rzeczką. Na ubitej ziemi, co by nie wdepnąć w.. krowi placek. Jest i nadworny rozpalacz:



..jak i kucharka szerokich wód:



Najedzeni (coś monotonnymi ostatnio posiłkami) ruszamy dalej. Nie wybieramy głównego północnego przejścia granicznego na wyjazd z kraju Kusturicy - Bosanskiego Šamacu, ale kierujemy się na mniejsze w Orašje.

Granica Bośniacko-Chorwacka 1:0 dla braku dokumentów. Chorwacko-Węgierska: pierwsze bramki ok, na drugich słyszymy: "proszę wyłączyć silniki". Lekka palpitacja serca, ale chodziło na szczęście o pooglądanie motocykli przy kolegach celnikach. 2:0.

Ponieważ zbliża się wieczór, brzuchy już dawno są puste nie ujeżdżamy za dużo i pod Dunaszekcső znajdujemy camping. Oczywiście wypchany po brzegi, jak zwykle:



Jego wadą była okoliczna populacja komarów, miriady miriad normalnie. To wszystko przez bliskość stawu i zagrody z osiołkami.
Jak to jest, że mimo wysmarowania się od stóp do głów repelentami ja byłem cały pogryziony, a mojej Dorotki komary się nie chwytały? (A kąpiel brałem).

Po śniadaniu ruszamy na północ, gorszymi drogami, świadomie omijając Budapeszt, który tym razem nie był punktem naszej wycieczki. Muszę stwierdzić, że jakość dróg na wschodzie jest dużo gorsza od tych zachodnich na Węgrzech. Wytelepało nas przez 300km i definitywny koniec tegodniowego etapu ogłaszam w miejscowości Tiszafüred - raju z gorącymi źródłami dla emerytów ćwierkających melodyjnym i aksamitnym językiem niemieckim.

Na campingu standardowo jesteśmy z jedynym namiotem, nie krzywimy się jedząc kolejny raz kiełbasy z grilla:



..a to pewnie dzięki wprawionemu szefowi kuchni:



(niezła przeprawówka tam po prawej, koleś miał jeszcze 4 inne!)

W nocy jedyny raz podczas całego wyjazdu mamy do czynienia z deszczem. Co tam deszczem - burzą całą. Chowamy wszystkie suszące się na motocyklach ciuchy do namiotu i śpimy dalej.

Rano szybkie pakowanie, jedzenie ostatnich zapasów z Lidla i spadamy do Polski. Jedziemy jak zwykle bocznymi drogami, dopiero za Miskolcem wjeżdżamy na fragment darmowej autostrady.

I to był błąd..

Po kilku kilometrach patrzę w lusterka, a z tyłu totalna panika w GSie - migające długie światła, kierunkowskazy. Zjeżdżam na pobocze i dowiaduję się, że coś uderzyło moją Doro w nogę. Oględziny motocykla nie wykazują żadnych śladów zdekompletowania. Chociaż.. zaraz, zaraz - gdzie jest crashpad?! Po 1500km od lekkiej wywrotki na serpentynach, przejechanych bocznymi, czasem mocno dziurawymi drogami okazało się, że to drgania autostradowe były zabójcze dla śruby mocującej, która najzwyczajniej w świecie została ścięta. Dodajmy, że była to jednocześnie śruba mocująca silnik do ramy..
Pomimo przejechania 2 razy tego odcinka autostrady crashpad się nie odnalazł, co gorsze pojawiły się dalsze problemy w Suzuki, tym razem z hamulcem. Zaczął działać zero-jedynkowo, czyli lekkie naciśnięcie nic nie daje, przyłożenie większej siły uruchamia heble tak, że wychodzi niemal stoppie. Próbowałem coś pogrzebać, przesmarować, odpowietrzyć, ale nic z tego. (Diagnoza warsztatowa: zapiaszczony tłoczek uruchamiający przy klamce, więc samemu w trasie i tak bym nic nie wymodził).
Pytanie do Połowicy: "- Jedziemy?", "- przecież i tak zawsze hamuję tylnym". Więc niepewnie ruszamy z duszą na ramieniu.
(Wiem, nie było to do końca odpowiedzialne, ale z naszym tempem poruszania, moim prowadzeniem korowodu i przyzwyczajeniem Doro do używania tylnego hamulca pozbyłem się obaw).

Obyło się na szczęście bez dalszych przygód, na 2 km przed domem zaczyna siąpić deszcz, który następnie przeradza się w niezłą ulewę z gradem, ale my w tym czasie sączymy już piwko w wygodnych fotelach przed kominkiem.

F. I. N.



SUCHE FAKTY:

Trasa: http://goo.gl/maps/u6c4J

(Szpilkami pozaznaczane orientacyjnie kolejne noclegi).
Ze wszystkimi paradami po miastach, wyjazdami po bułki wyszło 2 275km. Spalanie coś koło 4,3l/100km.

Koszty: ok. 700zł/os. (wsio: paliwo, żarcie, picie, noclegi na 8 dni).

Wnioski formalne:
- kupić interkomy do kasków, żeby poprawić komunikację (nasz system: miganie długimi + kierunkowskaz jest zawodny gdy trzeba nagle się zatrzymać),
- zabierać oliwę do GSa w każdy dłuższy wyjazd (i przyczepkę z częściami na wszelki.. ),
- piać z zachwytu jeszcze przez długi czas nad znoszeniem trudów podróży bez uskarżania się przez mojego dzielnego Sancho Pansę - Doro:* i jej (mimo wszystko) wytrwałego osiołka GSa,
- Gdzie teraz?
Miedziany jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem