Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23.02.2012, 00:20   #139
Beddie
instruktor jazdy
 
Beddie's Avatar


Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Kraków
Posty: 365
Motocykl: XT600E
Beddie jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 3 dni 12 godz 16 min 0
Domyślnie

W związku z pogodą i informacjami od Marcina o coraz większych kłopotach uznałem, że kończę etap turystyczno – krajoznawczy i po prostu wracam. Zatrzymywałem się, żeby rozprostować kości i zatankować i jechałem dalej. Padało coraz bardziej. Ślady powodzi były wszędzie.
Jazda przez taki kawał Europy pogrążonej bądź w powodzi, bądź w jej skutkach jest niezwykle przygnębiająca. Dodatkowo lało już do końca.
Uwierzcie – nigdy nie przeżyłem czegoś takiego. Mocne opady w Serbii były niczym w porównaniu z tym, co spotkało mnie na Węgrzech. Koszmar. Jechałem w ciemności, kompletnie przemoczony, drogi były zalane, prawie wszędzie stała woda. Nie było się gdzie zatrzymać. Wszystko pozamykane, pozalewane, tylko niektóre stacje benzynowe były czynne. Tankowałem, prostowałem nogi i jechałem. Pobocza w wodzie, więc nie da się zjechać, bo nie wiadomo, czy nie czyha rów, dziura, czy inne pułapki. Próba wejścia na nogach w wodę kończyła się zapadaniem w szlam, błoto, rozmoczoną trawę itp. Worki z piaskiem, poroznoszone przez wodę przedziwne rzeczy i pędząca tiry rozbryzgujące zimną, brudną wodę naokoło. Bałem się zwalniać, żeby mnie ciężarówka z tyłu nie najechała, bo widoczność była znikoma. Wiało tak mocno, że woda leciała w bok. Pioruny waliły naokoło, a ja, kurwa, półżywy ze strachu pędziłem z prędkością tirów, bo się inaczej nie dało.
Woda wciskała się pod uszczelkę kasku, wywietrznikami i wszystkimi możliwymi szparami. Puściło wszystko. Byłem kompletnie przemoczony i zziębnięty. Motocyklisty nikt się nie spodziewał, więc nikt nie zwracał uwagi. W amoku uznałem, że będę po prostu jechał. Miałem plan odpocząć w Tokaju, w znanych mi miejscach.
Nie wiem, jak dotarłem do Tokaju. Nie pamiętam. Była 4 nad ranem… Dojechałem i nie uwierzyłem w to, co zobaczyłem. Kempingu nad rzeką nie było. Zatopiony. Wszystko pozamykane. Martwe, zalane miasto. Nikogo. Za Tokajem mamy z ekipą przyjaciół zajazd, do którego często zaglądamy. Pojechałem tam. Zamknięty na głucho. Resztką sił wszedłem na taras i położyłem się na drewnianej ławce. Okazało się, że deszcz zacina na całą powierzchnię tarasu, więc nie było sensu tam leżeć. Bałem się, że jak zasnę, to się nie obudzę…
Wejście na motocykl i pojechanie dalej było okupione niewiarygodnym wysiłkiem psychicznym. Nie wiem, jak to zrobiłem. Motocykl był jedyną bliską mi rzeczą i szansą na ratunek. Siadłem, odpaliłem i pojechałem w stronę Słowacji.
Po kilkunastu kilometrach woda z takim impetem lała się drogą, że zacząłem się naprawdę bać. Skręciłem do najbliższego miasteczka.
Oczywiście pusto. Pozamykane i pozalewane wszystko. W końcu zobaczyłem policyjny samochód z facetami w środku. Zapytałem o hotel. Wskazali, gdzie jest.
Oczywiście hotel zamknięty. Pukam, walę, krzyczeć nie mam siły… Nic.
Wróciłem do policjantów i powiedziałem, że po prostu MAJĄ MNIE URATOWAĆ!
Zobaczyli, w jakim jestem stanie i podjechali ze mną pod hotel. Tam włączyli koguty i syrenę i sami zaczęli się dobijać do drzwi. Po kilku minutach wyszedł zaspany portier (była 4.30) i wpuścił mnie do środka. Powypytywał, co i jak. Powiedziałem, że musze się parę godzin przespać. Koleś poszperał w przedpotopowej książce i podał jakąś cenę w forintach. Poprosiłem o przeliczenie na euro. Pan wyrwał karteczkę, napisał coś i pokazał. 200 euro.
Powiedziałem, że nie mam tyle. Wysypałem mokrą gotówkę i zaczęliśmy liczyć. Wyszło 45 euro. Powiedział, że bez meldunku i do 8 rano może mnie przenocować. Oczywiście się zgodziłem.
Malusieńki pokój był na samej górze, koszmarnie śmierdział papierosami i miał okienko powyżej linii wzroku. Pokochałem go od wejścia. Rozebrałem się i wlazłem w popielniczkę o kształcie łóżka z pościelą.
Rano przez chwilę nie padało. Ale, zanim wyszedłem, zaczęło. Nie będę opisywał, jak to jest, jak się wkłada mokrzusieńkie, cieknące ciuchy, buty, kask, z którego środka ciurkiem leje się woda. Nikomu nie życzę.
Pojechałem dalej.
Beddie jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem