Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20.11.2011, 10:37   #8
doktorek


Zarejestrowany: May 2011
Miasto: Bielsko-Biała
Posty: 26
Motocykl: nie mam AT jeszcze
doktorek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 dzień 7 godz 37 min 28 s
Domyślnie

Cytat:
Napisał Robert B Zobacz post
W sumie to u ks. Andrzeja minęliśmy się na milimetry. Troszkę szkoda. Miałem sporo części zapasowych( w razie potrzeby). Przed wyjazdem śledziliśmy gdzie jesteś i jak "To wygląda". Niestety kiedy ruszyliśmy skończył się dostęp do internetu. W kontekście naszej podruży to myślę,że Mongolia samotnie na motocyklu jest niezwykle niebezpieczna. Po mojej glebie(a mogło być mocniej przecież) sam bym już nie podniósł motocykla. Kto by mnie i kiedy znalazł?
Ja też bardzo żałuję, że nie zobaczyliśmy się w Bijsku! ale zawsze możemy to naprawić w Polsce.
Też zdaje sobie sprawę, że jazda w pojedynkę to proszenie się o kłopoty. Z drugiej jednak strony ma to też swoje plusy.
Ja nie zajechałem tak daleko jak wy i tak daleko jak pierwotnie planowałem, między innymi, że jechałem sam, a uszkodzenia w motocyklu były już na tyle duże, że miałem wątpliwości, czy uda mi się wrócić na kołach do Polski.
O tym jednak dalej, na tym etapie opowieści dopiero wjeżdżam do Kazachstanu i na razie mam tylko! spuchnięte kolano...

Wjazd do Kazachstanu był całkiem bezproblemowy. Kilka papierków, co chwilę zadziwieni tambylcy i ciągłe pytania „sam jedziesz? Niemożliwe!” .
Pierwszy nocleg w stepie gdzieś niedaleko morza Kaspijskiego…





Wyobraźcie sobie, że ten gość wyrósł jak spod ziemi, przyprowadził ze sobą 3 konie, poprosił o papierosy.



Pokazałem mu mapę i po raz kolejny przekonałem się, że bez sensu jest pytanie ludzi o drogę, bo oni kompletnie nie potrafią odnaleźć się w przestrzeni. Trochę „pogadaliśmy” , odwróciłem się na chwile i … gość znikł, wydaje mi się, że zobaczyłem go gdzieś na horyzoncie, ale może mi się tylko wydawało…



o świcie ruszam dalej. Spuchnięte kolano utrudnia założenie motocyklowych spodni i zmianę biegów ale nic to, zmiana biegów jest dla mięczaków … jadę w Kierunku Atyrau (ponoć najbogatsze miejsce w Kazachstanie, gdzie mieszkają Ci którzy czerpią miliardowe zyski z Kaspijskiej ropy, a nie chcę rzucać się w oczy w stolicy), a potem według wcześniejszego planu, chcę się kierować na północ przez Dossor, Shubarkuduk na Aktobe. Na mapie piękna czerwona droga, nawigacja też uspokajająco pokazuje „jedź dalej” i jest git… w Atyrau robię zapasy wody i żarcia puszkowego… Przy tej okazji zaczepiea mnie gość pytając czy nie mam czasem monety jednokopiejkowej… nei mam ale zaciekawiony znajduję polską groszówkę, jest wniebowzięty. Okazuje się, że jest kierowcą, jeździ Kamazem i potrzebuje monety do naprawy przewodu hamulcowego… i tym sposobem nasza groszówka podróżuje teraz gdzieś po Azji . A ja zyskuje kumpli z którymi wypijamy ciaj …



Później jadę piękną dwupasmową drogą… tylko czemu ta droga taka pusta? Po kilku kilometrach asfaltu zaczynają się jakieś drogowe remonty i… asfalt znika… pojawia się za ponad 700 km… a koniec drogi wygląda tak :



opony terenowe oczywiście mam ze sobą … tyle, że niezałożone… efekty nie trudno przewidzieć, tym bardziej ,że dzień wcześniej przechodziły tędy burze i w wielu miejscach jest ciut ślisko…



cierpliwie połykam kolejne kilometry, robi się coraz cieplej, i coraz więcej piachu na stepie…



dobrze, że mam zapas paliwa w kanistrach, bo jakoś przestaję wierzyć w to, że znajdę stacje benzynową . Wody jednak kupiłem zbyt mało, więc zaczynam ją sobie racjonować. Jest gorąco. Ale jest też pięknie, co chwile widzę tabuny koni galopujących po stepie i jastrzębie startujące niemal spod kół motocykla. Niezwykłe uczucie kiedy pędzisz (60 km/h he he) po stepie, a obok ciebie , na wysokości jakichś 2 metrów, leci jastrząb…
Ani żywej duszy… tylko ja i step i … kurde czarna wołga…



W Polsce jest 10.15 czyli czas relacji do radia, zatrzymuję się, uruchamiam telefon i gapię się na tą czarna wołgę … albo oszalałem, albo fatamorgana …
W trakcie relacji zza wołgi wychodzą ludzie i nim kończę radiowe opowieści są już przy mnie z kobylim mlekiem w plastikowej butelce. Pić mi się chce bardzo, więc zaraz po sakramentalnym radiowym „do usłyszenia” zaprzyjaźniam się z tubylcami i kobylim mlekiem. W myślach kiełkuje pomysł by zrobić pamiątkowe zdjęcie z czarną wołgą po środku stepu. Nie jest prosto wytłumaczyć Kazachowi jak zrobić zdjęcie… ale się udaje…


Po krótkiej konwersacji ruszam dalej, z zapasem kobylego mleka, którym mi się zresztą odbija , więc pod kaskiem panuje nieciekawa atmosfera…
I tak kolejne kilometry, jeden za drugim, w kurzu ale z optymizmem, bo już nawet podnoszenie motocykla przychodzi mi coraz lepiej…. Nawierzchnia bardzo różna : od piachu, przez błocko, aż do twardej nawierzchni z drobnych kamyków. W końcu po jakichś 12, może 13 godzinach jazdy postanawiam się przespać… wcześniej oczywiście oględziny i lekki serwis motocykla.




w czasie tego dnia udało mi się uszkodzić olejarkę i osłonę łańcucha… zatrzymuje się w pobliżu kazachskich zabudowań i od razu dostaje zaproszenie na małe co nieco…



do jedzenia dostaję kotlety (chyba z koniny) raczej dość surowe i do picia mleko … na pierwszy rzut oka mieszanka wybuchowa, ale zapijam wszystko czarną herbatą i odrobiną wódeczki zabezpieczając się przed sensacjami żołądkowymi.


czas upływa na rozmowach o Kazachstanie, a że trafiłem na nacjonalistów że ho ho, to zachwycamy się wielkością kraju, jego ogromnym wpływem na politykę światową, i stolicą (której jeszcze nie widziałem)… urocze rozmowy kończę zdrowym beknięciem i idę spać. Rano musze ruszać dalej…
__________________
jaaaazdaaaa....
www.gambia2010.com
www.mongolia2011.pl
doktorek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem