Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12.07.2011, 23:25   #9
Joseph
 
Joseph's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Wrocław
Posty: 89
Motocykl: RD07a
Joseph jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 4 dni 15 godz 50 min 48 s
Domyślnie

Introdakszyn, bo wypada jakoś wprowadzić...

Jak dobrze położyć relację z podróży? Otóż należy na samym początku zaznaczyć, iż "w tym roku długo zastanawialiśmy się, dokąd pojechać".

Ha! Nic z tych rzeczy! My już od jesieni wiedzieliśmy, że jedziemy do...Maroka. Nawet zapodałem jakieś zajawki tu i tam na forum, że może ktoś pojedzie w tym samym czasie, bo do Afryki to tak głupio jedną maszyną? Ktoś się nawet wstępnie zgłosił...

Ah...no i Szprychę sobie kupiliśmy na tę okoliczność, bo nakedem - jak dotychczas - to może i fajnie asfaltem nawet na Nordkapp pojechać i cyknąć fotę pod globusem dla potomności i dla lansu, ale piaskować chromowanych kolektorów na piachu to jakoś tak nie wypada.

Półki w sypialni wzmocniłem, żeby się literatura pomieściła z Morocco overland na czele i rozpoczęło się rysowanie misternego planu.

(ponieważ gadam i gadam, a zdjęć nie ma, to tymczasowo zamieszczę chrabąszcza, co sobie idzie w centralnej Turcji, dobrze?)



A potem...szlag trafił wrześniowy urlop na rzecz czerwcowo - lipcowego, a wyjazd do Afryki w lipcu uznałem za zboczenie nie mieszczące się nawet w kategoriach mojej pogiętej duszy, należało zatem sięgnąć po jeden z planów rezerwowych.

Tych na szczęście mamy dwie szuflady, zatem po szybkim losowaniu padło na...ARARAT! Pojechać tam, przybić mu piątkę i wrócić. Cała reszta drogi, która zaiste celem jest, odbędzie się w okolicznościach na tyle przesiąkniętych nieznanym, że nudzić na pewno się nie będziemy. A dlaczego Ararat? No przeca kochamy góry. Ja ze Szczecina pochodzę, a Marta z Łodzi, to jak nie kochać...?

Tym oto przydługim i pozbawionym głębszego sensu wstępem przejdźmy do wyjaśnienia spraw fundamentalnych, żeby mi tu później Czosnek nie mówił, że facetów na tylnym siedzeniu w długie podróże wożę, a zatem...

Dramatis personae, czyli osoby dramatu

Marta aka Maluch - dokumentacja zdjęciowa z tylnego siedzenia (dopóki kompakt nie padł), dokumentacja video za pomocą wytarganej z dna szafy kamery Oregon (nie padła), utrzymywanie poziomu morale, komunikacja z ludnością tubylczą sprzedającą na targowiskach pistacje oraz świecidełka, wyglądanie po drodze kwiatów i zwierząt, przyglądanie się, jak rozkręcam pompę (padła, a jakże).



Rafał aka Joseph - samozwańczy kierownik wycieczki, niepoprawny optymista, destruktor pomp paliwowych, mistrz nieostrych zdjęć i autor relacji bez polotu.



XRV750 RD07A aka Szprycha - co by tu napisać...no ładna jest, w kolorze najszybszym, energiczna 14-tka bez zobowiązań, generalnie zdrowa i doposażona jak się patrzy.



Go Turkey, go Turkey, czyli jazda na indyku

Co można napisać o tranferze do Turcji? No że był.

Na Węgrzech przespaliśmy się w towarzystwie extreme kupy...



...Sofia przywitała nas delegacjami dzieci...





...oraz nowoczesnymi dzielnicami willowymi.



Patrząc na to miasto z perspektywy okna hotelu zabukowanego w necie po taniości, skusiłem się na błyskotliwą przenośnię, że w otoczeniu pięknym gór Sofia jest jak ptasia kupa na owiewce Afryki - coś paskudnego w otoczeniu czegoś pięknego.



Koniec błyskotliwych przenośni, opuszczamy Bułgarię i lecimy do Turcji.

Jeżeli ktoś ma nadzieję, że po przekroczeniu granicy z Turcją poczuje nagle niesamowity klimat Azji, niech lepiej pociśnie autobahną A4 z Wrocka na Drezno - widoki takie same, a i kilka puszek na tureckich blachach pewnie się znajdzie. Autostrada do Stambułu ciągnie się niczym "Ojciec Mateusz" i jest równie nieprzewidywalna. Jedyną rozrywkę stanowią ciężarówki załadowane w sposób, który naszych inspektorów ITD przyprawiłby o omdlenie i nerwicę natręctw.



A sam Stambuł? Wiadomo - prościzna. W końcu tam też zabukowaliśmy hotel po taniości, przełamałem się na ta okoliczność i zabrałem nawigację, wklepałem adres, na pewno będzie dobrze i trafimy.

No rzeczywiście prościzna, auta na 3 pasach popylają w 5 rzędach, zwyczajowa prędkość oscyluje w okolicach stówy, a Ty spróbuj człowieku choć raz pokazać swoją słabość wobec tego komunikacyjnego absurdu, to cię zatrąbią, wyprzedzą na grubość kufra, ehhh... Po jakichś 30 km przejechanych przez miasto AutoMapa wpada w panikę i odmawia podania drogi do hotelu. Człowiek o niskim morale również w takim momencie by spanikował, no ale przeca nie my. Ustawiam trasę przełajową do hotelu i jadę na azymut. Znaczy na czuja po uliczkach centrum.

Bazary, stragany, koty, stara baba ucieka, ceramika, słodycze, japoński turysta, magnesiki, facet z tacą pełną świeżo zaparzonej herbaty...wszystko ucieka spod motocykla. Matko z córką, że też kamera była w kufrze. Nagrałbym relację z takiego off-a, że te Wasze wydmy marokańskie to się schować mogą.

Do hotelu i tak nie trafiamy, nie ma drogi dojazdowej...no nie ma! Po dwóch godzinach rozbijania się po straganach poddaję się i zahaczam anglojęzycznego taksówkarza. Pokazuję mu adres, a bidak drapie się po głowie i kombinuje, gdzie to może być? W końcu ruszamy i dojeżdżamy wg nawigacji na odległość 200m w linii prostej od hotelu. Byliśmy tu godzinę temu, ale wszystkie drogi były "pod prąd". Taksiarz wyskakuje i krzyczy do wszystkich na ulicy nazwę hotelu. Społeczeństwo przerywa swoje codzienne czynności typu sprzedaż warzyw, kontemplowanie statków na Bosforze, czyszczenie butów, dłubanie w nosie i wszyscy tłumaczą, że hotel jest na końcu tej ulicy.

Pod prąd? Yes, mister, moto no problem, follow the tram! - wydziera się koleś, który na wezwanie taksiarza wyleciał spod bankomatu i pewnie kartę tam zostawił. Odpalam taksiarzowi za fatygę i lądujemy pod hotelem.

W necie stało jak byk: "internal park". Pytam się, gdzie mam Szprychę bezpiecznie zostawić? A tu - na ulicy, najlepiej przy salonie samochodowym.

Salon kiedyś był, pewnie splajtował. Zostało zakurzone logo Forda i przypięta do drzwi przybytku Szprycha. Na pytanie, czy będzie bezpieczna, właściciel informuje, że wprowadził właśnie rotacyjny tryb dyżurów przy motocyklu na ratanowym krzesełku. No to w cyc.



Zastanawiacie się pewnie, co dwójka świrów lecących na Ararat robi w stambulskim hotelu? Otóż wyimaginowaliśmy sobie, że po 3 dniach odciskania tyłków na transferze poszlajamy się wokół Bosforu niczym niedzielni turyści, cykniemy jakiś meczet i założymy konto na fejsie, żeby wrzucić i solidnie przylansić.

A tak poważnie to nie będę się wydurniał i wrzucał tu fotek zabytków - nie żebyśmy się wokół nich nie pokręcili, a jakże. Ale jak to kiedyś powiedział mój koleś wracając nawalony jak szpadel ze szczecińskich Juwenaliów - "to lusssssie tfoszą klimat". No właśnie, święte słowa, zatem miast zabytków trochę stambulskiego społeczeństwa.









Nie wolno zapomnieć o wędkarzach...





(cholera, meczet się załapał...)

I pucybut jeszcze...



...i koleś z targowiska, które startuje nad Bosforem wieczorem i trwa do rana.



No dobrze, jeszcze trochę Bosforu jako takiego.







...i uciekamy stąd.

(ciąg dalszy wkrótce, a w nim m.in. dlaczego po Turcji jeździ się offem drogami międzynarodowymi oraz jak znaleźć martwego delfina na plaży)
__________________
http://www.fabryka-przestrzeni.net
"Trzeba leżeć na plecach, by napatrzyć się niebu."
Joseph jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem