Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18.01.2011, 11:51   #40
Pastor
Gość


Posty: n/a
Online: 0
Domyślnie

Piszę z pozycji zezgredziałego typa, który już przestał jeździć i nie wiadomo czy kiedykolwiek zacznie znowu. Przynajmniej w taki sposób jak kiedyś.
Jeździłem i sam i w ekipach 2, 3, 4 a nawet >10 osobowych i jakieś tam przemyślenia mi się wzięły i przemyślały. Napisze więc o sobie. Subiektywnie.

1. Kategoria solowa.
Zalety:
Faktycznie lubię jeździć sam. Sytuacja o której jeden grubas śpiewał „moje myśli były moim pasażerem” jest mi miła. Miewam wtedy dobre myśli, a to naprawdę sympatyczni i fajni pasażerowie. Bardzo fajnie napisaliście o odbiorze otoczenia – kiedy jadę solo faktycznie wszystko smakuje duuużo mocniej i głębiej. Chyba nawet łatwo się uzależnić od intensywności tych doznań.
O równowadze psychicznej się nie wypowiem, bo nie posiadam. Wiem z praktyki, że równowagę wewnętrzną i zewnętrzną to idealnie zachowują tylko ciała martwe. Pewnie dlatego w poszukiwaniu równowagi cała banda różnych oszołomów dążyła do umartwienia.
Wady:
Temat bezpieczeństwa i wygody pomijam – to są rzeczy oczywiste, że nawet najlepsze myśli nie wygrzebią za Ciebie motóra z rowu, ani nie podadzą srajtaśmy w krytycznej chwili.
Poza tym największym przekleństwem człowieka jest to, że jest istotą społeczną niestety. Do prawidłowego funkcjonowania na dłuższą metę potrzebuję towarzystwa. I nie ja to wymyśliłem tylko Abraham Maslow - jeden z ważniejszych psychomądrali.
Nie mogąc się podzielić z kimś radością czuję się jakiś uboższy. Proste „japierdole” z zachwytu nad krajobrazem ma moc tylko wtedy kiedy ktoś je usłyszy. Picie z samym sobą przy ognisku dobrze wygląda na westernach, ale po jakimś czasie robi się po prostu nudne. A już najgorsze jest to, że nie ma kto potrzymac flaszki kiedy idziesz sie odlać.

2. Liczba bardzo mnoga (powiedzmy powyżej 4 szt.)
Zalety:
Zakładam że ekipa jest fajna. Na szczęście z takimi właśnie miałem do czynienia.
W fajnej ekipie jest fajnie. Jeśli każdy wnosi jakąś fajną cząstkę siebie to ogólnie jest wesoło i sympatycznie.
Jest też bezpieczniej - wiadomo, w razie czego ma kto pomóc.
Jest też bardzo wygodnie - rozsądny podział zadań mocno usprawnia działania bojowe.
Jestem samozwańczym samcem omega - w ekipie zawsze jadę na końcu jako suport techniczny, zaplecze paliwowe, kolekcjoner pogubionych klamotów i pogotowie gorzelniane. Pozwalam dowodzić samcowi alfa i skrzętnie podtrzymuję jego wiarę, że naprawdę jest alfą. Nieźle się przy tym bawię
Wady:
Odbiór otoczenia - mniej więcej na poziomie wycieczki z Orbisu. Przy dużej ekipie Bogiem jest PLAN. Musi to być zaakceptowany przez wszystkich kompromis między chęciami, a możliwościami. I tenże PLAN rządzi i należy się do niego dostosować, a biedny samiec alfa musi nad tym czuwać.
Nie przepadam za kompromisami - np. dość kiepsko znoszę hotele. Nie ważne jakie, ale kiepskawo się czuję w opierdzianym łóżku kiedy mój namiot robi za balast przy motocyklu. Tracenie czasu i kasy w knajpach też słabo mi się podoba. Żarcie wolę robić sam na poczekaniu, choćby miał to być makaron z wietkonga zeżarty na sucho i popity colą. Tyle pięknych miejsc można by zobaczyć w czasie straconym na czekaniu na kolorową zupę w kolejnej knajpie.
Do tego ten podział zadań - to jest na pewno bardzo wygodne rozwiązanie, ale wiele też odbiera. Nawigator może nie mieć pojęcia kto ma dętkę do jego motocykla, ani jak się ją łata, a mechanik może nie mieć pojęcia gdzie jest…

Zad i walet jest zresztą więcej, ale chwilowo szkoda liter na wyliczanki.

3. Wariant optymalny. Dla mnie oczywiście.
Jeśli chodzi o ilość to minimum dwie, a maksimum trzy osoby. Ale nie ilość jednak jest tu tematem najważniejszym. Najbardziej liczy się JAKOŚĆ.
Miałem w życiu zajebiste szczęście trafić na ludzi, z którymi bez wahania mogę popylać choćby jutro na Księżyc czy nawet do samych Pieszyc.
Miałem też szczęście w porę pojąć co musze zmienić w samym sobie, żeby na takie towarzystwo zasłużyć. A to jest dużo trudniejsze – wymaga czasem wiele wysiłku i pracy, ale przede wszystkim dobrej woli i zrozumienia od obu stron.
Mam fantastycznych przyjaciół, dzięki którym nie pominę w trasie żadnej radości, a każdą z nich stosownie pomnożymy. Wspomniany wcześniej odbiór rzeczywistości jest oczywiście inny niż przy solowej jeździe, ale nie jest też w niczym gorszy.
Naszym Bogiem nie jest PLAN, a przynajmniej nie w większym stopniu niż przy solówce - jesteśmy tak zgrani że wszelkie decyzje zapadają tak samo jak w jednej dyńce. To pewnie dowód, że jesteśmy półgłówkami
Chyba nawet nie ma sensu wspominać, że wspólnie każdy kłopot możemy zdemontować, podzielić na mniejsze kawałki i zutylizować znacznie łatwiej niż solo.

Jeśli kiedykolwiek znowu wrócę do jeżdżenia to tylko w taki właśnie sposób.

Życzę Wam żebyście dobrali sobie taki sposób w jakim najlepiej się spełnicie.
Wcale nie koniecznie taki jak mój. Bo mój to mój. Nie oddam i ch.j!

Zdrowia



Łoj. Za dużo tego naklepałem...

Ostatnio edytowane przez Pastor : 18.01.2011 o 11:57
  Odpowiedź z Cytowaniem