Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19.12.2010, 22:27   #9
jagna
 
jagna's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
jagna jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 17 godz 9 min 57 s
Domyślnie

To jedziemy dalej
Sewilla przy 40 stopniach trochę nas wykończyła.
Następny dzień: szatański plan: nie robić nic do południa. Leżeć w cieniu , moczyć się w basenie (a co, nawet basen mieliśmy!) a wszystko przy dochodzących z oddali odgłosach hiszpańskiej sjesty... I nikogo oprócz kóz w promieniu 0,5 km...To jest życie...


Jednak po południu jak magnes przyciągnął nas GS i ruszyliśmy w tzw. drogi gminne dookoła Rondy. Czyli wszystkie zaznaczone jako widokowe. I tu górą wrzesień: momentami czuliśmy się, jakbyśmy byli sami na bożym świecie Wszędzie idealny asfalt i ciut bocznych, górskich szutrów:


Piękna droga 369 z Rondy do San Roque:


Zjeżdżamy w Park Narodowy Sierra de Granzalema. Las! Cień! Zielono! W końcu nieco chłodniej, i ciągle ani żywej duszy. Za to trwa zbiór korka, i wszędzie przy drodze leżą hałdy kory korkowców. Kawałek oczywiście wzięty na pamiątkę




Po wieczór zajeżdżamy do Rondy, gdzie właśnie trwa jakiś festiwal, i ilość turystów nieco przekracza nasze możliwości. Ale miasto trzeba zaliczyć, bo to najważniejsza i najstarsza arena do corridy w Hiszpanii oraz słynny most Puento Nuevo. Dziś tylko zwiedzanie corridy, postanawiamy podjechać później jeszcze raz, żeby się nie przeciskać przez roztańczony tłum na ulicy


Wracamy wieczorem naokoło przez Benaojan, wysokie góry zasłaniają słońce i nawet... jakby... trochę... chłodnawo? Czyżby temperatura spadła do znośnych 35 stopni? Ja tradycyjnie w koszulce na ramiączkach i klapeczkach (jak się kiedyś wypier... to będzie , Przemek tradycyjnie (jako tzw. świński blondyn) długie nogawki i długi rękaw.
Czas pozwiedzać lokalne bary Montejaque nie leży na trasie turystycznej, więc nie ma co liczyć na angielski, a nas hiszpański ogranicza się do Hola oraz Gracias... Z piwem problemu nie ma, ale jedzenie... Menu równie dobrze mogłoby być po chińsku Wybieramy knajpę polecaną przez naszą gospodynię i najbardziej hiszpańskie danie, czyli tapas - po prostu przekąski. Talerzyk po 1 E. Istna ruletka - nie mamy pojęcia, co się trafi. A spis tapas liczy sobie kilkadziesiąt pozycji! postanawiamy próbować wszystkiego po kolei, w końcu wybredni nie jesteśmy. Nasz sprytny plan następnego dnia runął w gruzach, po menu okazało się być zmieniane codziennie... No to metodą na chybił - trafił. Wybrałam trzy kompletnie różne tapas. I dostałam trzy talerzyki krewetek. Ale każde inne Jak dobrze, że ja lubię krewetki...
Z knajpami mamy jeszcze jeden mały problem. Nasze słowiańsko-germańskie dusze domagają się jasnego określenia, kiedy co jest otwarte. A tu wychodzi na to, że jest otwarte, jak się właścicielowi chce. Albo nie chce Ale przynajmniej nikogo nie dziwi, że się na piwo przyjechało motocyklem Tyle, że P. zostawia moto dwa zakręty niżej niż zwykle Fajnie jest też z panadería, czyli piekarnią. Jest tak długo otwarta, aż wszyscy kupią chleb. W końcu piekarz wszystkich zna

Następnego dnia rano stwierdzamy, że nigdy nie byliśmy w GB, to chociaż na Gibraltar pojedziemy
Żeby nie jechać tą samą drogą co dzień wcześniej, jedziemy trochę górkami do Marbelli i dalej wybrzeżem.


Marbella i dalej wzdłuż wybrzeża to chyba najbardziej snobistyczna część Costa del Sol, więc zdjęcia rezydencji i hoteli sobie darowaliśmy
Słynna skała Gibraltaru widoczna z daleka:


Jedziemy na koniuszek Europy, żeby popatrzeć z bliska na Afrykę. Przez cieśninę wieje tak, że urywa głowę i mimo prawie 40 stopni ubieramy polary. Zadziwia trochę meczet. Do tego wszędobylskie napisy arabskimi robaczkami i się człowiek zastanawia, czy jeszcze jest w Europie.
GS na tle mewy, tankowca i Afryki:


Trzeba wjechać na tę jedną, jedyną górkę, jaką tu mają...
Płaci się jakieś straszne pieniądze, ale w tym zwiedzanie jaskiń, twierdzy itp. itd. drogi fajne, takie, jak GSy lubią najbardziej No i jedyne małpy w Europie, oczywiście też na tle tankowców i Afryki. To w dole to Gibraltar.


No i długo będę jeszcze słyszeć uprzejmą odpowiedz każdego Giblartarczyka, we wspaniałym, angielskim akcentem: "certainly, madam". A sama muszę sobie cały czas powtarzać: R, L, R, bo inaczej mi jakiś Giblaltal wychodzi
Wracamy jak zwykle nieco naokoło, przez Tarifę, chyba najbardziej wysunięty na południe kawałek Hiszpanii. Zajeżdżamy na plaże, moczymy ciała w Atlantyku (żeby nie było, że nie), dokonujemy ekwilibrystyki, żeby piasek z plaży wytrząsnąć z kasków, rzut oka na port i promy do Afryki (to innym razem) i wracamy.
I jeszcze pamiątkowe zdjęcia z Afryką:


Wracamy oczywiście przez bar z tapas Tym razem coś jakby rosół z małżami Na szczęście małże też lubię.
Dziś mamy gościa w domku. Mam nadzieję, że okaże się kulturalny i będzie cicho nocą, bo wyprosić się nie da. P. twierdzi, że wyłapie nam wszystkie pająki. W każdym razie rano nie ma ani gościa, ani pająków..

Ostatnio edytowane przez jagna : 21.12.2010 o 22:41
jagna jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem