Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   Na piwko do Macedonii (sierpień 2019) (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=36340)

Gończy 10.12.2019 13:37

Na piwko do Macedonii (sierpień 2019)
 
1 Załącznik(ów)
Na piwko do Macedonii
8 sierpnia

Rogatki Lublina minąłem zwalniając się wcześniej z pracy około godziny 13, przy pięknej pogodzie, która miała mi potem towarzyszyć przez kolejne 10 dni podróży. Tradycyjnie pięć dni urlopu plus dwa weekendy i piątek dawały całkiem niezłą możliwość wyrwania się z codziennej rutyny dusznego sierpnia i monotonii biurowej egzystencji. W tym roku postanowiłem, że pojadę w towarzystwie kolegi, z którym nie dało rady pojechać do Rumuni w roku poprzednim. Cel jak zwykle bliżej nieokreślony, ale na horyzoncie majaczyła Albania i w tamtym kierunku postanowiliśmy się wybrać. Nawet odbyliśmy jedną wspólną naradę przed wyjazdem gdzieś tam w kwietniu nad jeziorem Firlej, która polegała na tym, że Piotrek przyniósł kawę z plażowej kafejki, a ja rozłożyłem dumnie świeżo zakupioną mapę Bakanów na upstrzonym plamami i zjedzonym do połowy przez korniki drewnianym stoliku, na której z powodu skali "mityczna" Albania zajmowała jak się okazało powierzchnię jakichś 10 cm kwadratowych. Narada zajęła nam również 10 minut, z czego większość czasu polegało na piciu kawy.
I tak kilka miesięcy później jechałem drogą na Bychawę gdzie na Orlenie czekał już paląc fajki Piotrek. Śmignęliśmy nieśpiesznie drogą na Przemyśl i po południu powoli dotoczyliśmy się w Bieszczady gdzie zaplanowaliśmy start na sobotę rano. Po drodze w okolicach Sieniawy trafił nam się, a właściwie koledze sporej wielkości bażant, którego sprzątnął przy dużej prędkości barkiem. Pamiętam, że mijając go, gdy trzepotał skrzydłami w rowie pomyślałem: No nieźle się zaczyna.
Jakoś tak zawsze jest, że lądujemy w BPM-ie i tak też było w tym roku. Motocykli było całkiem sporo bo i pogoda zapowiadała się idealna. Słońce powoli chowało się za las kiedy obładowani browarami i pożegnani uroczym uśmiechem pięknej pani ekspedientki wytoczyliśmy się ze sklepu spożywczego w Czarnej i upychając z trudem butelki po sakwach i kurtkach potoczyliśmy się powolutku na bazę. W zeszłym roku trafiliśmy na zlot GS-ów. Jedyną hondą była wtedy moja AT więc czułem się z lekka przytłoczony. W tym roku jakże miło było spojrzeć na parking gdzie w promieniach zachodzącego słońca stygły różnej maści kolorowe japońce. Nie planowaliśmy siedzieć zbyt długo bo następnego dnia miał się odbyć skok pod serbską granicę. Oczywiście plany planami ale około 23 pojawiła się gitara więc przynajmniej mi tak trochę się to ognisko przeciągnęło. Zamiast jak w zeszłym razem słuchać rozmów o usterkach i przewadze kardana nad łańcuchem :) oraz plusach opon bezdętkowych, darliśmy ryje w rozgwieżdżoną bieszczadzką noc. Pamiętam, że powstał wtedy nawet z lekka żartobliwy kawałek o wspomnianych powyżej motocyklach pt. "Lawetowy blues" ale niestety tekst uleciał mi z głowy nad ranem wraz z procentami. Była już trzecia i na wschodzie niebo zaczęło nieśmiało się różowić, kiedy wtoczyłem się do śpiwora nucąc ".... nic to Honda i Yamaha ja Gieesa mam...."
Gdybym wtedy wiedział co przyniesie kolejny dzień wcale nie byłoby mi aż tak wesoło.

ZmotocyklemnaTy 10.12.2019 13:51

:lukacz:

Dubel 10.12.2019 14:30

:lukacz:

Rafał_RD 10.12.2019 17:04

Czyta się, dajeeeesz :lukacz:

bini 10.12.2019 18:44

Czyta się,

RAVkopytko 10.12.2019 20:29

:lukacz:

zz44 10.12.2019 21:57

Nieźle się zaczyna.
Jadę z wami na to piwko!

wojtekk 10.12.2019 22:29

Bomba !

colles 10.12.2019 23:34

No halo się czyta :))))

CzarnyEZG 11.12.2019 06:48

Czytamy :)

Gończy 11.12.2019 08:51

9 sierpnia - piątek

To nic że jest piątek, a piątek to jak mawiają zły początek. Tamtego poranka nic by nas do tego nie przekonało. Plany porannego wyjazdu trochę się przesunęły i po szybkim śniadaniu, żegnani przez poznane zeszłego popołudnia wesołe towarzystwo, ruszyliśmy dzielnie drogą 897 do granicy ze Słowacją.
W Bieszczady jeździłem od szczeniaka, kiedy jeszcze mieszkałem pod Rzeszowem i uczyłem się tam w liceum. Potem na studiach tłukliśmy się z plecakami pociągiem „noc długą przecinającym, buntującym się na ostrych zakrętach”, dwa razy do roku z całym mandżurem na linii Lublin – Zagórz, a potem zdezelowanym PKS-em do Rzepedzi, Komańczy czy Ustrzyk i hen do gór. Dwadzieścia lat temu, kiedy jeszcze kolejka bieszczadzka nie była tak popularna a Siekierezada nie wyglądała jak Mc Donald, te podróże miały swoją magię. Teraz jadąc w weekend tą trasą musisz stale uważać i mieć oczy naokoło głowy. Samochody parkujące wzdłuż drogi w okolicach Smereka czy w Cisnej, motocykle śmigające jeden koło drugiego, płatny parking widokowy pod Caryńską albo przy schronisku pod Małą Rawką jest jak kubeł zimnej wody wylany na rozgrzany, rozmarzony łeb, trochę jak kop w jaja z bardzo dużego rozpędu. Pamiętam do dziś jak jechałem tędy pierwszy raz swoim motocyklem i powiem wam trochę mi było głupio i nieswojo. Niestety tabuny turystów dotarły tutaj bardzo szybko, a może ja urodziłem się za późno. Brak mi trochę tamtych starych wakacyjnych Bieszczadów. Ktoś powie, że kiedyś to były Bieszczady a teraz to nima… Chyba wystarczy jednak przyjechać tu poza sezonem a wtedy nagle góry przechodzą swoją metamorfozę - nikt po nich nie biega, nie trąbi, nie drze gęby i nie rzuca papierków i śmieci gdzie popadnie. Deszcz kapie jak kapał kiedyś a potoki wzbierają równie szybko co w XX wieku. :
No ale dość tych smętów i przynudzania bo właśnie zjeżdżamy w dół bukowym lasem na Słowację. Postój robimy przy Węgierskiej granicy i decydujemy się polecieć w kierunku na rumuńską Oradeę.
Humory dopisują, przednia pogoda, jakieś jedzonko, fajeczka i jest ogólnie pięknie. Przodem pędzi Piotrkowy GS 1150 ADV z pojemną cysterną a za geesem żwawo pomyka Afryka. Cóż może być wspanialszego niż przejażdżka w piątkowe wczesne popołudnie. Mijamy jakąś cysternę, która jedzie pod górkę i widzę, że puszcza nam oczko więc instynktownie zwalniam bo teren zabudowany tuż tuż. Potem jakaś łada robi to samo, potem kolejny samochód a mimo to kolega mi się oddala. No dobra, przecież nie będę go ścigał. Za jakieś dwie minutki i tak go dogoniłem bo zjeżdżał właśnie do zatoki przy drodze, wprost w objęcia dwóch policjantów. No nic, zaparkowałem za nim i czekamy. Panowie łapią kolejne samochody nie mierząc do nich nawet z żadnego radaru. Okazuje się że radar mają ale jakieś pół kilometra wcześniej, schowany w krzakach. Czas leci a my stoimy. W końcu kumpel nagrodzony mandacikiem zaczyna zakładać kask. Mandatu nie zapłacił od razu bo nie braliśmy nawet żadnych lei. Zbliża się godzina piętnasta w piątek, a ten uparł się że musi znaleźć bankomat i komisariat. No dobra jestem ugodowym człowiekiem więc jedziemy. Po kwadransie zajeżdżamy pod mały komisariat na zadupiu. Pod budynkiem sześć radiowozów ale przybytek zamknięty na cztery spusty. Nie ma żywej duszy. Wszyscy musieli pójść sobie do domu. I w tym momencie kolega podejmuje decyzję, która zaważa na całym wyjeździe. Podjedziemy do miasta na chwilkę opłacić mandat w centrum na komisariacie, szast prast i lecimy dalej. Zapala mi się czerwona lampka w głowie i mówię że to nie jest zbyt dobry pomysł żeby się pakować w piątek przed 17 do ponad 200 tysięcznego miasta, kiedy wszyscy zapieprzają do domu na weekend. Kumpel jest nieprzejednany.
No dobra, machnąłem ręką. Nie pamiętam czy już ten mandat zapłacił wtedy w mieście czy przywiózł go do Polski. Pamiętam tylko że jedziemy sobie wylotówką z Oradei w kierunku na zachód. Trzy pasy, ruch jak w Istambule, co chwila ktoś trąbi, wyprzedza, ciężarówki prą naprzód, między nimi skaczą osobówki, a my w środku tego burdelu na motocyklach, no masakra. Trzeba strasznie uważać bo nie dość, że jedziesz pod ostre słońce to na sygnalizacji nic nie widać. Gs leci przodem ja za nim. Za mną jakieś młode towarzystwo ciśnie w białej becie i jeszcze trąbi. Przyspieszam, lekki łuk a za łukiem nagle skrzyżowanie. Kumpel daje po heblach w ostatniej chwili i hamuje przed czerwonym światłem, które ja dostrzegam w ostatniej chwili. Zaczynam hamować ale wiem, że już jest za późno. Poza tym na plecach mam osobówkę i nie jestem pewien czy się wyrobi i zahamuje. Kątem oka widzę że samochody nie zdążyły ruszyć z drogi po mojej lewej. Wszystko dzieje się błyskawicznie. Słyszę jak beta hamuje za mną z piskiem a ja odbijam pomiędzy samochody na prawym pasie a motocykl kumpla i przelatuje na czerwonym zwalniając dopiero za skrzyżowaniem. W lusterku widzę, że białe bmw staje z piskiem jakiś metr za gs – em. Uff. Wszystko w porządku ale za ułamek sekundy słyszę konkretny huk z tyłu. Za osobówką jechał transit wypchany cyganami i sprzętem budowlanym po sam dach. Pomimo hamowania wali z impetem w osobówkę, a ta w motocykl Piotrka. W lusterku widzę jak od gieesa odpadają jednocześnie trzy kufry, motocykl skacze w przód i wali się na glebą razem z ziomkiem. Kumpel leży. Zeskakuję z motocykla i lecę rzucając łaciną na lewo i prawo. Na szczęście Piotrek wstaje sam i chyba nic mu nie jest, tylko poobijany i ponaciągany, trochę w szoku. Motocykl na szczęście miał gmole za kołem i impet uderzenia poszedł głównie na nie. Poskładał je i pogniótł również boczne. Plastikowy błotnik na kole przestał istnieć, zbity reflektor, osłona cylindów, włącznik kierunkowskazów, owiewka, porysowany bak i rozpieprzone zamki w kufrach. Z daleka wyglądało to znacznie gorzej. W osobówce jeden chłopak utyka. Skrzyżowanie zablokowane, afera na całego - policja, karetka, godzina 17, piątek. Koło w gieesie na szczęście chyba proste ale to trzeba jeszcze obadać bo opona przyjęła niezły strzał. No żesz kur.. mać - czyżby „lawetowy blues”? Z nerwów zapominam nawet cyknąć fotki z miejsca wypadku. Ściągamy motocykl na pobocze, na szczęście odpala. Zbieramy się wszyscy na komisariat: młodzież z białego bmw, rozdarci cyganie z dostawczaka, my oraz mundurowi. Pomaga nam też jeden Rumun, jak się okazuje był świadkiem zdarzenia. Jako że zgodnie z przysłowiem „ głupi ma zawsze szczęście”, okazuje się, że jest on też emerytowanym policjantem a przy okazji tłumaczem i biznesmannem. Potem poznajemy go bliżej, pomaga nam załatwić wszystkie papiery i temat ubezpieczenia. Po raz kolejny przekonujemy się, że w sumie świat jest pełen dobrych ludzi. Koleś pozwala nam się przekimać w jego starym mieszkaniu, co prawda w trakcie remontu ale wcale nam to nie przeszkadza. Nad ranem użycza nam również warsztat do ogarnięcia rozbitego motocykla. Może jednak ten bażant pod Sieniawą to był zły omen?
Ale zanim poranek zapukał do okien naszego rumuńskiego lokum na trzecim piętrze starego osiedla był przecież jeszcze wieczór. Właściciel mieszkania przyjechał do na jak obiecał wieczorem i poszliśmy na podwórko, gdzie zostaliśmy elegancko zapoznani z lokalesami okupującymi ławki pod blokiem. Zabrał nas również do piekarni obok, żeby przedstawić swojej znajomej. Kupiliśmy browar w większych ilościach, jakieś jedzenie i usiedliśmy niedaleko sklepu na ławeczce przy ulicy. Ciśnienie z nas powoli zeszło. W Rumuni niby jest zakaz spożywania alkoholu w publicznych miejscach ale jak ktoś nie robi zbytniej trzody i pije piwko kulturalnie to nie ma z tym żadnego problemu. Dowiedzieliśmy się co nieco o Oradei i jej mieszkańcach. Po zamknięciu sklepu dołączyła do nas jeszcze Lavinia, młoda ekspedientka, którą poznaliśmy w supermarkecie. Ot tak bez ceregieli, skończyła pracę i przyszła na browar pogadać. Fajnie było posłuchać jak wygląda życie w tym mieście z jej punktu widzenia, choć jej podejście do niego nie różniło się zbytnio od podejścia młodych, z którym spotykamy się u nas. Ot miasto jak miasto. Jest fajnie ale chętnie wyrwałaby się do większego albo gdzieś wyjechała za granicę.
Zdrowo po północy już w lepszych nastrojach, po wcześniejszym ustaleniu z gospodarzem zbiórki na 9 rano w garażu, udaliśmy się na kwaterę, gdzie podsumowaliśmy dzień wypijając resztę lodowatej śliwowicy, która znaleźliśmy w lodówce naszego nowego kolegi. Tamtego piątku była i Dzida i Trzoda więc i trzecia afrykańska bogini musiała się zmaterializować.:friday:

Ps. Zdjęcia z wyjazdu tym razem będą ale jeszcze nie dzisiaj.

bini 11.12.2019 15:32

:lukacz:: :kumbaya:

Dario 11.12.2019 19:45

Gończy, naprawdę rozczarowałeś mnie. Dlaczego nie napisałeś, że mijalismy się na Słowacji. Mógłbym wtedy zaistnieć medialnie:D

trzykawki 11.12.2019 20:14

Bardzo ładnie pisane, a ciekawe jeszcze bardziej. Czekam na na ciąg dalszy, bardzo.

Molek 11.12.2019 21:00

:Thumbs_Up:

tyran 11.12.2019 23:07

No! Jak tak się zaczyna, to co będzie dalej?!?!

rrolek 12.12.2019 09:13

Witam
Cytat:

Napisał tyran (Post 661297)
No! Jak tak się zaczyna, to co będzie dalej?!?!

Dzida, tszoda i najepka już była to musi pora na lawetowanie... ;)

Pozdr rr

Gończy 12.12.2019 13:24

Dario to w końcu żeśmy się mijali czy nie? :) Na pewno leciała nowa afra potem chwilę nic i 2 inne sprzęty.

Dario 12.12.2019 15:03

Cytat:

Napisał Gończy (Post 661364)
Dario to w końcu żeśmy się mijali czy nie? :) Na pewno leciała nowa afra potem chwilę nic i 2 inne sprzęty.

Tak. To my. Ja jechałem z przodu a dalej moj kumpel z jakimś kolesiem. Który siadl nam na zderzaku.

Gończy 16.12.2019 09:17

10 sierpnia - sobota

- Halo jest tam kto? - poranny kac zapukał mi brutalnie w obie skronie jednocześnie kiedy podnosiłem umęczoną głowę z miękkiego materaca. Za oknem świeciło już piękne słońce, a że na kaca najlepsza jest ponoć praca to narzuciłem na siebie jakieś ciuchy i zagotowałem wodę na kawę. Piotrek potłuczony jarał kolejnego szluga na balkonie. Widać, że coś go gryzło. Szybkie śniadanko i meldujemy się na dole przy garażach. Nie jest źle – myślę sobie - ale chyba tylko dlatego, że jestem jeszcze trochę pijany. Po wydobyciu motocyklów z zagraconego z garażu robimy oględziny. Całość jest na szczęście do ogarnięcia, więc bierzemy się za odkręcenie wszystkiego co krzywe. Wiem że powinniśmy się spieszyć bo za jakieś dwie godziny, kiedy słońce wyjdzie zza bloku, to biorąc pod uwagę nasz obecny stan po prostu nas zabije :). Brakuje nam śrub do gmoli i tylnej lampy . Najgorzej przedstawia się chyba jednak problem z kierunkowskazem. Gnę i prostuję gmole w imadle w piwnicy w bloku razem z Rumunem. Dziś i on jakiś niewyraźny, z tego co mówi chyba po prostu zatruł się kilka dni wcześniej jakimś żarciem na lotnisku kiedy wracał z Włoch. Popija colę i od czasu do czasu puszcza mini pawia za garażem. Dobra lecę do sklepu po jakieś światło, kumpla zostawiam żeby ogarniał resztę. Latam między sklepami i udaje się znaleźć jakąś lampę do przyczepki w sklepie samochodowym obok piekarni. W sklepie z mydłem i powidłem miła pani wysypuje mi na stół zawartość dwóch szuflady pełnych śrub, śrubek i nakrętek różnej maściNa szczęście udaje się znaleźć niemal identyczne jak te z niemieckiej fabryki. Ahoj przygodo. Wpadam uradowany pod garaż a tam robota stoi. Kumpel poszedł zadzwonić i nie ma go i nie ma. Niestety nie mam trzeciej ręki żeby pomogła mi podociągać rurki gmoli więc, żeby nie marnować czasu robię drutologię i łączę połamane elementy plastików i osłon, za pomocą trytytek lepię lampę, która zaczyna wyglądać lepiej jak fabryka :).

https://zapodaj.net/images/f6f2aa8d1d844.jpg
Upgrade tylnej lampy GS 1150

Szefa też nie ma, bo pojechał sobie zrobić badania do szpitala. Już wtedy ledwo stał na nogach. Tymczasem słoneczko powolutku i nieśmiało wychyla się zza bloku. Łapię lekkiego wkur..a, bo nie dość że zostałem sam z robotą to jeszcze wytrzeźwiałem i łeb mi pęka a słońce leje żar z nieba na potęgę. Lecę po Piotrka i drę go zrezygnowanego na dół do pomocy. Słońce już grzeje na maksa, zbliża się południe, krzywy asfalt pod garażami zaczyna się prawie kleić. Piotrek narzeka i sieje defetyzm spocony jak mysz kościelna, ja klęczę przy gieesie próbując wpasować te cholerne gmole. Nie dość że upał jak jasna cholera i kac po wczorajszych mieszankach to jeszcze pot z czoła kolegi kapie mi na ręce. Jezu. Muszę się położyć gdzieś w cieniu na chwilę bo umrę. Idę po coś zimnego do picia i robię chwilę przerwy.
Po jakimś czasie udaje się wszystko na szczęście złożyć do kupy. Pasami ściągającymi przypinamy kufry do stelaży. Piotrek już wczoraj wspominał że nie jedzie dalej i chce wracać. Myślałem, ze mu do rana przejdzie ale chyba nie przeszło. Ma trochę plecy poobijane to prawda ale mówi, że czuje się dobrze. Mam zagwozdkę małą, bo nie chcę go zostawiać. Wracać też mi się nie chce, szczególnie że dopiero wczoraj się zaczęło. Idziemy coś wreszcie zjeść porządnego i na spokojnie ustalamy plan. Piotrek zostaje jeszcze do następnego dnia i wraca do Polski a ja jadę dalej sam. Wieczorem dostaję wiadomość od niego, że nie czekał i ruszył zaraz po mnie tyle, że na północ i właśnie moknie na przejściu w Barwinku. Jak się okazało lało mu potem aż do samych Puław, gdzie wrócił zdrowo po północy cały i zdrowy.
I tym oto sposobem po raz kolejny wylądowałem sam gdzieś w Rumunii. Z Oradei wyjechałem po siedemnastej. Mijając resztki porozbijanego plastiku po gieesie na tamtej wylotówce miałem jeszcze nadzieję, że może Piotrek poleci za mną i dogoni mnie na E671 do Timisoary ale tak się nie stało. No i znowu tylko ona, ja i to dziwne uczucie deja vu. - jakbym nagle cofnął się w czasie dokładnie o rok. Afrykę mam wspaniała maszyna… zwycięstwa w rajdach sobie wspomina... nucę pod nosem i odkręcam manetkę gazu kiedy mijam ostatnie zabudowania. Postanowiam przejechać jeszcze trochę kilometrów przed nocą, żeby nie stracić całego dnia.

https://zapodaj.net/images/b5e21c4d39d59.jpg

Tym oto sposobem plan zamienił się w bezplan i pozostał nim już do końca wycieczki. Wieczorem dojechałem w okolice granicy z Serbią. W sklepie spożywczym dowiedziałem się od rumuńskiego kierowcy ciężarówki, z zamiłowania motocyklisty, że przejście dziś już niestety jest zamknięte i będzie otwarte dopiero nazajutrz. Zrobiłem standardowe zakupy browarowe na wieczór i odbiłem na wschód szukać noclegu, który wypadł mi nad toczącą ciepłe i leniwe wody rzeką Timis. Zawsze jest przecież jakieś kolejne przejście graniczne. Noc była cieplutka, nie było sensu rozstawiać namiotu. Leżąc w rzece i popijając piwko gapiłem się na wschodzący nad lasem księżyc. Z daleka dolatywało mnie jedynie od czasu do czasu poszczekiwanie burków. Gdzieś na drugim brzegu za lasem mieszkańcy małej wioski układali się do snu. Po całym tym pechowym początku musiało być już tylko lepiej.

bini 16.12.2019 18:03

Ja pierdziele ,dawaj dalej:beer2:

magicl 16.12.2019 18:47

Stary, dawaj dalej

qbaRD07 17.12.2019 18:03

I......?

Gończy 18.12.2019 08:46

11 sierpnia - niedziela

https://zapodaj.net/images/97e678f55080e.jpg

Rano szybko się ogarniam. Zaparzam kawę, szybkie musli z jogurtem i na koń. Pomimo bliskiej obecności rzeki pranie prawie wyschło, resztę dosuszam na motocyklu. Polnymi drogami docieram do mostu i asfaltu i ruszam na południe w stronę kolejnego przejścia granicznego. Po godzinie jestem już w Serbii. Teren zaczyna falować i być coraz bardziej urozmaicony. Chłonę jak gąbka kolejne krajobrazy. Okolica, w której się znajduję jest całkiem podobna do naszego Podkarpacia, nawet domy są całkiem znajome. Myśli biegną do Polski i domu. Pogoda jest przepiękna a mi nigdzie się nie spieszy. Na postojach nie mogę również narzekać na brak towarzystwa. Do Afryki ciągną zarówno serbskie lwy jak również niezwykle niebezpieczne i głodne hieny rzucające się na Bogu ducha winnych motocyklistów. Takie moje małe Serengeti.

https://zapodaj.net/images/72f57926f3845.jpg

https://zapodaj.net/images/e8e9301a4369d.jpg

Z godziny na godzinę jest coraz ładniej.

https://zapodaj.net/images/e8812b01c4b98.jpg

https://zapodaj.net/images/8e2b4cc534f01.jpg

Zakręt za zakrętem, podjazdy i zjazdy, ruch niewielki. Nieśpieszne popołudnie zamienia się w urokliwy wieczór. Po ostatnich przygodach aż ciężko się przestawić.

Zaczyna być bajkowo.

https://zapodaj.net/images/582f129f0d8a3.jpg

Kolejnego dnia planowałem się przedostać się przez granicę z Kosovem i następnie ruszyć do Macedonii. Tymczasem robiło się późno, więc pora była znaleźć jakiś nocleg. Najbliższa wodą, gdzie można by się rozłożyć z namiotem okazała się rzeka Uvac, płynąca sobie w stromym kanionie. Tego wieczoru a właściwie już nocy, dojechałem do końca wspomnianego kanionu, gdzie Uvac rozlewał się szeroko i właściwie wyczułem niż dojrzałem jakąkolwiek wodę. Było ciemno jak w przysłowiowej dupie, a poza tym dojazd do rzeki był utrudniony. Doświetlając sobie drogę halogenem po kamienistym pastwisku ruszyłem w kierunku brzegu, rozjeżdżając po drodze walające się wszędzie owcze bobki. Krążyłem trochę aż udało mi się odnaleźć kawałek żwirowej drogi, która prowadziła w kierunku rzeki. W pewnym momencie na poboczu drogi zamajaczył w światłach mojego motocykla zaparkowany w szczerym polu kamper. Nie był to jednak kamper do jakiego widoku można przywyknąć na oświetlonych kempingach z dostępem do prądu i wifi gdzie radyjko pogrywa najnowsze niemieckie hity ale oklejony naklejkami stary rzęch, który tylko jakimś cudem jeszcze nie zgubił silnika. Na burcie pojazdu udało mi się odczytać tajemniczy napis: Apios Racing Team.
No dobra pomyślałem, dziś wieczorem będę miał przynajmniej ciekawe towarzystwo. Samochodem podróżowało trzech Chorwatów, którzy z miejsca zaprosili mnie na kolację – jak się potem okazało jeden z nich był kucharzem. Oczywiście grzechem byłoby odmówić. Noc zapowiadała się chłodna, byliśmy u wylotu kanionu na około tysiącu metrów n.p.m. Na szczęście było czym się rozgrzać i o czym pogadać. Chłopaki co roku w wakacje wynajmują od znajomego samochód i podróżują razem po Europie. Znają się jeszcze sprzed czasów wojny w Jugosławii, potem ich drogi się rozeszły. Po wojnie, udało się zebrać ekipę sprzed lat i tak co roku gdzieś jadą – tym razem celem są greckie Meteory. Okazało się również, że tego dnia jadąc nad Uvec spotkali się z Noraly - https://www.itchyboots.com/ , która tłucze się po całym świecie swoim Royal Entfieldem.
Rozmawialiśmy na różne tematy zarówno te dotyczące Chorwacji jak i Polski, aczkolwiek bardzo często schodziliśmy mimowolnie na tematy związane z wojną. Starałem się też zbytnio nie wnikać w rozmowie w stosunki chorwacko-serbskie.
Zimny wieczór skutecznie zniechęcił mnie do nocnych kąpieli, szczególnie, że rzeki nadal nie było widać. Umyłem się w butelce wody i wpakowałem do ciepłego śpiwora w namiocie.

Gończy 18.12.2019 13:06

12 sierpnia - poniedziałek

Nad ranem zbudziły mnie przychodzące do wodopoju owce, a kiedy otworzyłem wilgotną ścianę w namiocie moim oczom, w morzu wstającej mgły, ukazał się w całej okazałości chorwacki krążownik szos.

https://zapodaj.net/images/947dc0200541f.jpg

Proszę zwrócić uwagę na finezyjne zamknięcie klapy przedziału silnikowego.

https://zapodaj.net/images/593bbb0b907f5.jpg

Słowiański Paris -Dakar 2019.

Zaopatrzony w ręcznik, płyn do kąpieli i ciuchy do prania zanurzyłem się w chłodną mgłę w poszukiwaniu rzeki. Gdy dotarłem do brzegu przed moimi oczyma roztoczył się widok na Krzywouchowe Moczary z trzeciej komputerowej części Wiedźmina. Brakowało tylko utopców.

https://zapodaj.net/images/99cbb39bacd14.jpg

Muliste dno ale woda ciepła, płytka i czysta więc nie było tak źle, choć nie powiem widok był raczej z tych przygnębiających.
Na szczęście mgła szybko wstała i pokazało się słoneczko. Szybka kawka i zwinęliśmy obóz. Trochę jeszcze pogrzebaliśmy przy samochodzie, bo jak wiadomo dzień bez pracy to dzień stracony. Spaliny wydobywały się nie z tej strony, z której była rura wydechowa co z lekka zainteresowało chłopaków. Na szczęście nie było to nic poważnego. Pożegnaliśmy się i Chorwaci odjechali.

https://zapodaj.net/images/9c6b0d7a28bf2.jpg

Gdy opadła mgła zrobiło się całkiem przyjemnie.

https://zapodaj.net/images/75a41f59becd0.jpg

Tego dnia pod sklepem spożywczym na jednym z winkli gdzieś na trasie nr 29 kiedy wyrzucałem spalone gniazdo usb do śmietnika przy drodze, mignęła mi AT chyba na warszawskich blachach, taka jak w moim malowaniu, a za nią jeszcze jakieś kilka motocykli z Polski. Stałem w cieniu małego drzewka i popijałem zimny sok ciesząc się chwilą. Oni wracali do domu, a ja miałem jeszcze przed sobą trochę kilometrów. W mieście Novi Pazar gdzie odbiłem drogą nr 22 na południe do granicy z Kosovem i dojechałem do rzeki Ibar. Na Ibarze, w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, pobudowano wysoką tamę spiętrzającą kryształowo czyste wody rzeki do wysokości prawie stu metrów, tworząc niesamowicie piękne jezioro Gazivode.

https://zapodaj.net/images/8660b95d8eafb.jpg

Ten przygraniczny obszar w ostatnich dziesięcioleciach przechodził z rąk do rąk i był przedmiotem sporów.

https://zapodaj.net/images/14139ca73b98f.jpg

Lubię kiedy woda jest piękniejsza niż niebo. Gdyby nie to, że działy się tu rzeczy straszne człowiek pomyślałby, że znajduje się gdzieś w raju. Ludzie egzystowali tu i żyli w swoim świecie, dopóki nie pojawili się przybysze i ich interesy.

Biały most delikatnie spina oba brzegi rzeki.

https://zapodaj.net/images/5f1f00647214a.jpg

https://zapodaj.net/images/aa79d394269ea.jpg

Na granicy na lewym brzegu Ibaru musiałem dokonać dodatkowej opłaty ponieważ zielona karta tu nie obowiązuje - trzeba o tym pamiętać jadąc do Kosova. Za granicą minąłem znany mi kamper ale chłopaków nie było w środku. Pewnie pili już piwko na dole na plaży.

W pasie przygranicznym widziałem jedynie nieliczne samochody wojskowe parkujące na poboczu i kilku wojskowych. Po przyjeździe do Polski przeczytałem informację, która umknęła mi miesiąc wcześniej. Gazety pisały coś o napiętej sytuacji w tej okolicy ponieważ na przełomie maja i czerwca doszło tutaj do zatrzymań Serbów przez Kosovską policję.
"Misja ONZ w Kosowie (UNMIK) zamieściła na swojej stronie internetowej oświadczenie, w którym wyraziła głębokie zaniepokojenie wtorkowymi wydarzeniami na północy Kosowa, w tym zatrzymaniem jej dwóch pracowników przez kosowską policję. Poinformowano, że obaj zatrzymani odnieśli obrażenia i zostali przewiezieni do szpitala(…) Kosowscy policjanci napotkali opór, zwłaszcza w mieście Zubin Potok, gdzie aresztowali lokalnego komendanta policji, etnicznego Serba. W sumie podczas operacji policyjnej aresztowano wielu funkcjonariuszy policji, w tym kosowskich Serbów, podejrzanych głównie o przemyt - informuje Reuters." (http://www.tvn24.pl)

Jak widać pomimo upływu lat sytuacja nie jest do końca stabilna. Jedna prowokacja lub incydent może spowodować spore zamieszanie. Artykuł informował dalej:

"Serbia postawiła swe wojsko i policję w stan pełnej gotowości, gdy nadeszły informacje o wejściu kosowskiej policji do tej części Kosowa, która jest zamieszkana głównie przez Serbów. Serbska telewizja publiczna RTS informuje, że zebrała się Rada Bezpieczeństwa Narodowego, w skład której wchodzą przedstawiciele rządu, sił zbrojnych i policji. Według RTS prezydent Serbii Alaksandar Vuczić ostrzegł Unię Europejską, że Belgrad zareaguje, jeśli kosowska policja nie zostanie wycofana z północy Kosowa. RTS TV informuje, że zaobserwowano "ruchy" serbskich wojsk w kierunku Kosowa. Vuczić powiedział w serbskim parlamencie, że, że kosowska policja "wdarła się" na północ Kosowa w pojazdach opancerzonych i zatrzymała dotąd 23 osoby, używając siły przeciwko "nieuzbrojonym Serbom" i strzelając w powietrze. - Serbia w możliwie najkrótszym czasie będzie w pełni gotowa do obrony naszego narodu - oświadczył i dodał: - Jesteśmy świadomi wszelkich konsekwencji. Associated Press zwraca uwagę, że jakakolwiek interwencja ze strony Serbii prowadziłaby do bezpośredniej konfrontacji z żołnierzami sił pokojowych z państw NATO stacjonującymi w Kosowie". (http://www.tvn24.pl)

Jadąc przez Zubin Potok a potem na południe w stronę Mitrovicy widać było coraz częściej czarno-czerwone albańskie flagi. Nic dziwnego, w końcu prawie 80 % mieszkańców, głównie są to ludzie młodzi, to muzułmanie. Serbowie są tu zdecydowaną mniejszością. Im dalej na południe tym bardziej wszystko zaczyna przypominać mi zachód z wszędobylską reklamą coca-coli i innych amerykańskich produktów. To samo jest w radio. Muzyka, która dobiega z głośników na stacjach to ten sam syf, który słyszymy u nas, te same magazyny na półkach, gazety. Albańczycy w Kosovie są oczarowani i zafiksowani na punkcie Ameryki, która pcha tutaj swój kapitał, również ten polityczny i militarny. Buduje się tu dużo, bardzo dużo. Na każdym kroku, na przedmieściach i w centrach miast. W centrum Prisztiny stoi nawet pomnik Billa Clintona. W końcu to USA przy pomocy swoich popleczników stworzyło z rdzennie serbskich terenów swój folwark. Z drugiej strony natomiast Rosja robi wszystko, żeby ten marsz do NATO i Unii opóźnić. Szuka miejsca dla siebie i swoich interesów. Do tego dodajcie jeszcze kosowską mafię, która trzyma na wszystkim łapę i zaczyna być naprawdę ciekawie.
Jadąc przez Kosovo biłem się trochę z myślami. Wszędzie powtarza się podobny schemat, przez który cierpią ci najmniejsi. Skłócić ze sobą sąsiadów, zrobić piekło, przybyć z pomocą, zostawić bazy i eksploatować jak tylko się da. Za wszystkim tym stoją potężne pieniądze i medialne prowokacje. Nie jestem stronniczy i nie chcę taki być, zawsze wolę stanąć po stronie tych słabszych. Zauważcie w ilu filmach amerykańskich to Serbowie uważani są za największych bandytów, zaś dzielni amerykańscy piloci i żołnierze idą z pomocą tym uciśnionym. To co zdarzyło się w Srebrenicy jest przedstawiane tylko z jednej wygodnej dla interesów strony. Bo tak to jest biznes i niestety zarówno USA jak UE oraz Rosja mają wszystkich ludzi wykrwawionych tym konfliktem gdzieś. Tak jest na całym świecie.
Cdn.

RAVkopytko 18.12.2019 21:12

Ooooo,pierwszy raz widzę Gieesa w technologi Rejli :D

co do byłej Jugosławii ,to byłem na zgrupowaniu w Kielcach i na własną prośbę nie pojechałem tam,koniec politiki ;)

Stare campery są super :Thumbs_Up:

Gończy 19.12.2019 08:38

ciąg dalszy..

Takie właśnie przemyślenia miałem w poniedziałek kiedy wyjeżdżałem z Prisztiny. Wieczorem zaplanowałem spać już w Macedonii.

https://zapodaj.net/images/71d2f89ee2b3c.jpg

Jak wiadomo plan był do osiągnięcia w sprzyjających warunkach. Był realny i w zasięgu ręki. Niestety warunki sprzyjające nie były. Dowiedziałem się o tym kiedy zdecydowałem się zgodnie z zaleceniami garmina wybrać drogę M2 zamiast wbić się i przelecieć drogą szybkiego ruchu R6.
Od Prisztiny do Uroševac jest tylko 40 km. Niestety prawie na całym tym odcinku non stop są miasteczka i zabudowania. Jakby tego było mało wszędzie łażą kozy, konie i krowy. Samochody jeżdżą wieczorami bez świateł i każdy za nic ma jakiekolwiek przepisy o ruchu drogowym. Kierunkowskazy nie są raczej potrzebne, parkuje się wszędzie gdzie się ma ochotę. Kto pierwszy na rondzie ten lepszy. Jakby tego było mało wieczorami w kafejkach siedzą chyba wszyscy pełnoletni mężczyźni z miasteczek, popijając kawę, herbatę i paląc. Na ulicy straszne korki, masa przechodniów, traktorów z przyczepami, naczepami, Bóg raczy wiedzieć czym jeszcze. Ktoś leje wodę po ulicy, ktoś krzyczy, wbiega przed samochody. Garmin prowadzi nieczuły przez same centra tych ludzkich skupisk. Po całym dniu jestem już zmęczony upałem więc jadę i nie zastanawiam się ile jeszcze. Chaos, armagedon i entropia, która szerzy się coraz bardziej. Przebijałem się więc ostrożnie prowadzony przez gps starając się wykrzesać z siebie jeszcze trochę uwagi. Odpalam dodatkowe oświetlenie dla swojego bezpieczeństwa. Jak będziecie kiedyś w okolicy to szczerze nie polecam :) Przejechanie tego odcinka zajęło mi jakieś dwie godziny.
Wieczorem przekraczam granicę z Macedonią, wcześniej gubiąc jeden zjazd i tracąc jakieś pół godziny. Celnik pyta czy wbić mi pieczątkę w paszport. W sumie nie planuję wjeżdżać jeszcze raz od strony Serbii do Kosowa więc macham ręką i się zgadzam. Zawsze to kolejna pamiątka w paszporcie. Tankuję motocykl, zjadam coś na szybko bo noc niedługo, a słońce już chowa się za góry. Pytam policjanta pijącego kawę czy gdzieś w okolicach Parku Narodowego można się przespać w namiocie. Twierdząco kiwa głową. No to na koń i lanca w dłoń. Mam przed sobą jeszcze kawałek drogi. Gdzieś w oddali majaczy Korab 2.764. m n.p.m. największy szczyt Półwyspie Bałkańskim. Decyduję się na ostatni skok nad jezioro Mamrewo. Robi się ciemno gdy wjeżdżam w górski las. Ruch zerowy. Serpentyna za serpentyną motocykl składa się ładnie w zakrętach. Płynie w mroku przecinając go światłami lamp. Wschodzi księżyc, gdzieś z prawej strony mijam Korab - szczyt od którego bierze nazwa całego masywu górskiego i przez który przebiega granica Albańsko-Macedońska i zmęczony dojeżdżam do jeziora.
Szkoda, że nie zajrzałem na jakieś googlemaps przed wyjazdem – myślę ale skąd mogłem wiedzieć, że przyjdzie mi szukać noclegu właśnie tu. Nie ma nigdzie dostępu do zbiornika. W świetle księżyca błyszczą kamienie wysokiego brzegu, a pod spodem lśni gładka spokojna tafla jeziora. Jeżdżę w okolicy tamy szukając jakichś krzaków, w górę i w dół, szukając miejsca gdzie można będzie odpocząć do rana. Chciałbym mieć okazję zobaczyć park w świetle poranka, szczególnie po tym jak polecił mi go Dario, który jechał podobną trasą jakiś tydzień przede mną.
Znajduję miejsce za jakimś pomnikiem gdzie planuję uderzyć w kimę na chodniku. Nie ma za bardzo miejsca na namiot, poza tym jest zimno bo jestem w miarę wysoko. W oddali schodzi jakaś zakochana parka. Podjeżdżam, a nuż coś podpowiedzą. Niestety poziom farta wyczerpał mi się najprawdopodobniej gdzieś w zatłoczonych uliczkach pomiędzy Prisztiną do Uroševacem.
Gaszę na chwilę Afrę aby pomyśleć, żeby za chwilę kiedy naciskam starter, dowiedzieć się, że królowa nie ma zamiaru odpalić.
No dobra zabiłem trochę akumulator, przyznaję się. Pewnie halogen zrobił swoje jak tłukłem się powoli w korkach po wsiach na ostatnim odcinku. Na szczęście mam z górki więc sprzęgło i hyc. Silnik zaskakuje, wyłączam nawigację, wolę naładować go teraz niż czekać do rana. Zmęczony postanawiam jechać dalej. Mam teraz prawie cały czas z górki, robi się coraz cieplej, księżyc pięknie przyświeca wisząc nad masywem Korabu. Miałem oglądać góry i widoki przy świetle dziennym ale przy blasku jasno świecącego księżyca jest niesamowicie i pięknie. Jakąś godzinkę potem rezygnuję z jazdy, zmęczenie daje o sobie znać. Zatrzymuję się na stacji benzynowej zamykanej na noc, ani żywej duszy. Stacja stoi pośrodku niczego. Jakieś ziarenko szczęścia udało mi się tego dnia jeszcze przechować bo tuż obok widzę rozciągnięty szlauch, z którego płynie non stop woda i szemrząc w trawie spływa w krzaki i hen w dół do potoku. Mam więc łazienkę tylko dla siebie. Parkuję motocykl pod drzewem, zimny prysznic, piję piwko, uzupełniam notatki i w śpiwór. Namiotu nie ma sensu rozkładać. Noc mija spokojnie. Woda z węża jak strumyk szemrze mi koło uszu. Od czasu do czasu podjeżdża jakiś samochód ale kierowcy jadą dalej widząc, że stacja jest zamknięta. Około drugiej jest już cichutko, zostały góry, niebo i gwiazdy.

bini 19.12.2019 18:57

:lukacz:

Pirania 19.12.2019 19:15

Czy mogę przypomniec stara mądrość... Jedno zdjęcie to milion słów..;)
Poprosimy dużo zdjęć..;))

consigliero 19.12.2019 20:29

Bez przesady, ja słyszałem że tysiąc😎


Wysłane z iPad za pomocą Tapatalk

RAVkopytko 19.12.2019 21:12

Cytat:

Napisał Pirania (Post 662286)
Czy mogę przypomniec stara mądrość... Jedno zdjęcie to milion słów..;)
Poprosimy dużo zdjęć..;))


:oldman::lukacz:

Dario 19.12.2019 21:15

My objechaliśmy jezioro Mawrowo w dzień.
Jest dużo zjazdów i fajnych miejsc nad woda.
Ale po nocy to trochę słabo.
Wiadomo, w nocy wszystkie koty czarne....

krajcar 19.12.2019 22:56

Przyjemnie się czyta, proszę o więcej :)

Gończy 20.12.2019 10:33

Przewinąłem kiedyś sporo taśmy 35mm w aparatach i jak weszły cyfrówki to nadal się nie mogłem przestawić na robienie dużej ilości zdjęć. Podobnie jest z telefonem. Często było tak, że mimo fajnego widoku nawet się nie zatrzymywałem, bo musiałbym tam zostać na miesiąc :)

Gończy 20.12.2019 14:25

13 sierpnia - wtorek

Wstaję raniutko, przed świtem. Dziś zostaje mi króciutki odcinek do jeziora Ohrid ale chcę być jak najwcześniej, żeby pobejować trochę na plaży i odpocząć.
W Macedonii wstaje powoli świt.

https://zapodaj.net/images/0c81b147c6dc1.jpg


Dojeżdżam do miasta Ohrid, od którego bierze nazwa jeziora. Sennymi jeszcze przedmieściami, a raczej osadami, które wchłonęło miasto przeciskam się do zbiornika. Tym razem kawę i śniadanie wciągam na stacji na wylotówce. Spotykam Niemca na wytłuczonym BMW F650 w wypłowiałej kurtce. Ratuje mnie smarem do łańcucha, zamieniamy kilka słów i lecę dalej. Kieruję się na południe wzdłuż linii brzegowej. Po drugiej stronie jeziora jest już Albania. Blisko centrum na rondzie spotykam czarnucha macedońskiego na starszej siostrzyczce. Oczywiście nawrotka. Koleś ma w Ohridzie zakład blacharski i jedzie właśnie do roboty. Proponuje, żebym zaczekał godzinę to pokaże mi okolice. Dziękuję serdecznie ale dziś mam fajrant i nie planuje się nigdzie tłuc później niż po godzinie dwunastej. Wymieniamy się numerami na wszelki wypadek, przybijamy piątkę i lecę dalej.

https://zapodaj.net/images/a3ae446993bdf.jpg

Mijam archeologiczny skansen z domami na palach.

https://zapodaj.net/images/72b5623fc4afb.jpg

Pomiędzy Jeziorem Ohrydzkim a Jeziorem Prespa znajduje się przełęcz i Park Narodowy Galiczica.Warto zapłacić kilka euro i wjechać na przełęcz. Droga wspina się zakosami a u podnóża góry rozlewa się potężne jezioro o krystalicznie czystej wodzie.

https://zapodaj.net/images/58e9559fc3472.jpg

https://zapodaj.net/images/9677c4cd734de.jpg

Jadąc w górę, pod moimi stopami oglądam nitki serpentyn i samolot pasażerski podchodzący do lądowania na lotnisku w Ohidzie. Chwila odpoczynku i za chwilę docieram na przełęcz.

https://zapodaj.net/images/ae70e3828f9ab.jpg

https://zapodaj.net/images/6bbe1bbb4012e.jpg

Początkowo pomyślałem, że niesamowicie byłoby się rozbić z namiotem gdzieś tutaj na dużej wysokości, żeby obejrzeć zachód słońca a w nocy światła miasteczek nad brzegiem jeziora. Jednak wizja przeleżenia całego popołudnia w ciepłej wodzie oraz zimny browar wygrywają z romantyzmem chwili i miejsca.
Około południa zaopatrzony w piwo rozstawiam swój mały obóz nad brzegiem jeziora.

https://zapodaj.net/images/9aff9b026cc17.jpg

https://zapodaj.net/images/0de00b5888c70.jpg

Jest ciepło i przyjemnie. Woda na południu jeziora jest najczystsza. Robię pranie w kufrze i popijając trunki leniuchuję. Co jakiś czas wskakuję do jeziora żeby się ochłodzić i napocząć kolejne macedońskie piwko. Na nic nie robieniu przyłapuje mnie wieczór.

https://zapodaj.net/images/b5b9388a9da9d.jpg

Samo jezioro jest niesamowicie czyste i ciepłe, idealnie nadaje się do nurkowania. Poza tym w okolicy jest bardzo dużo ciekawych miejsc gdzie można powłóczyć się motocyklem, rowerem, połazić po górach. Miasto pamięta czasy starożytne i ma dużo zabytków. Jest również niedrogo a dużym atutem jest lotnisko. W okolicy parku jest ponoć również aktywny wulkan. Pomimo, że byłem tu w środku sezonu wakacyjnego zbiornik jest tak duży, że nie ma tłumów. Bardzo chciałbym tu kiedyś wrócić na dłużej.

bini 20.12.2019 18:12

:lukacz:zazdraszczam,a te widoki:Thumbs_Up:

RAVkopytko 22.12.2019 21:05

Fajny zestaw :D
mapa papierowa,książka i harmonijka ,no i do tego zimne piwko,jezioro

consigliero 22.12.2019 22:02

Skrytka jest do sprawdzenia

https://uploads.tapatalk-cdn.com/201...656f6be8ed.jpg

https://uploads.tapatalk-cdn.com/201...ef361bcd9b.jpg

https://uploads.tapatalk-cdn.com/201...16eb7b9f53.jpg

Znaczy się czy jeszcze jest


Wysłane z iPad za pomocą Tapatalk

Gończy 31.12.2019 12:26

14 sierpnia - środa

Rano wstaję tuż przed świtem. Pakuję się szybko, poranna toaleta i w drogę w stronę granicy z Albanią. Po drodze zajeżdżam zwiedzić klasztor założony w X w. przez św. Nauma – ucznia Cyryla i Metodego. Nie ma turystów, na parkingu znowu znajomy kamper i chłopaki. Zostawiam motocykl i idę się przejść. Miejce nastawione jest typowo pod turystę. W tym miejscu jak w każdym miejscu kultu bije cudowne źródełko, tu woda w całym jeziorze Ochrydzkim jest najczystsza, po prostu kryształowa. Jest pusto. Główny kościół niestety zamknięty więc nabieram jedynie wody w butelki i w ciszy przechadzam się po alejkach spoglądając na podnoszące się zza gór słońce.

https://zapodaj.net/images/c90c56babe100.jpg

https://zapodaj.net/images/641f1f355f308.jpg

Jest bardzo cicho i spokojnie. Za jakieś 2 godziny zacznie się ruch i zjadą turyści i czar pryśnie. Dzisiaj zapowiada się kolejny dzień pięknej pogody. Planuję przejechać Albanię wzdłuż jej wschodniej granicy kierując się na Kukes a potem na przełęcz Valbone. Wracam do motocykla i żegnam po raz kolejny z kolegami oraz starym kamperem, który nie chce odpalić. Według grzebiącego w nim kierowcy to wina niskiej temperatury jaka była w nocy. Nie chcę go zasmucać ale w nocy kiedy spałem pod chmurką i było jakieś 20 stopni więc trochę się myli w swojej diagnozie. Ja raczej obstawiałbym stary i rozładowany akumulator. Tak czy siak na pewno dadzą sobie radę. Dzisiaj jadą do Grecji a ja odbijam na północ.

Na parkingu znajduję weterana macedońskich szutrów, który zaległ na stałe w parkingowej knajpie.

https://zapodaj.net/images/74bf3cbf1793c.jpg

Od klasztoru do granicy jest już tylko rzut beretem i po chwili jestem w Albanii. Co pierwsze rzuca się w oczy to syf nad albańskim brzegiem jeziora. Wszędzie walają się śmieci co kontrastuje z pięknem samego jeziora. Szybka kawka na stacji i drogą SH3 jadę wzdłuż pięknej rzeki płynącej wśród skał głodny do Librazhd. Jestem na miejscu koło jedenastej, tankuję Afrykę po korek bo dziś czeka mnie trochę jazdy po zadupiach i w górach i udaję się w poszukiwaniu jakiegoś obiadu. Dość mam jedzenia z puszek, pasowałoby spróbować lokalnej kuchni.
Przy głównej drodze w Librazhd jest stacja benzynowa w centrum miasta. Polecam bar naprzeciwko. Rodzinny interes, pyszne jedzenie, przemiła właścicelka, która kiedy dowiedziała się, że jadę sam z Polski przyjęła mnie jak swego. Poznałem jej rodziną, zabrała mnie do kuchni i po kolei pokazując całe zapasy jedzenia w lodówkach i szafkach wymieniała ich albańskie nazwy każąc wybierać sobie czego dusza zapragnie. W tym roku byłem siódmym Polakiem, który do niej zajechał. Byłem głodny jak wilk więc po jakichś dwudziestu minutach wylądował przede mną na stole zapas jedzenia, który spokojnie starczyłby na śniadanie, obiad i sutą kolację. Cztery nieduże pyszne pstrągi z lokalnej rzeki , sałatki, ryż, bułeczki, oliwki i inne specjały wylądowały pachnące przed moim nosem. Kiedy skończyłem, nie byłem w stanie się podnieść od stołu. Pod knajpką stała równie do pełna zatankowana Afryka. I tak siedziałem i trawiłem a słońce wspinało się wyżej i wyżej. Serio chętnie bym się powłóczył po miasteczku czy poszedł nad rzekę poleżeć ale pora była zabrać dupę w troki i siodłać konie.
Droga z SH3 odbija w prawo i prowadzi coraz wyżej i wyżej. Dołącza się do mnie jakiś lokalny czarnuch na suzuki i razem prujemy na północ. Koleś niedługo potem odbija na chatę a ja lecę nadal wśród pięknych widoków.

https://zapodaj.net/images/85f6999795432.jpg

Im bardziej na północ tym robi się ciekawiej. Świeży asfalt szybko się kończy i zaczynają się idealne szutry.

https://zapodaj.net/images/694c82fe1e780.jpg

Początkowo jest w miarę łagodnie ale z czasem robi się wąsko, nierówno i coraz bardziej stromo. Ruch zerowy, może kilka samochodów snujących się powoli i ostrożnie z góry. Podczas mijania jednego z nich zjeżdżam zbyt wolno na miękkie sypkie kamienie przepuszczając go i zaliczam książkowego paciaka.

https://zapodaj.net/images/e65056bf27b12.jpg

Panowie pomagają mi podnieść motocykl więc nie muszę rozpinać bagaży. Jest cholernie gorąco i robi się coraz bardziej stromo.

https://zapodaj.net/images/2fa1e499a4e57.jpg

Zaczyna się płaskowyż.

https://zapodaj.net/images/5f48417f9c2d7.jpg

https://zapodaj.net/images/cf797bbc33d4c.jpg

https://zapodaj.net/images/7742de1a155b6.jpg

Dla takich dróg tutaj przyjechałem.

https://zapodaj.net/images/9cb6d80052eac.jpg

Z prawej strony tym razem mijam masyw Korabu. Jeszcze kilka wzniesień i powoli zaczynam zjeżdżać wąską kamienistym serpentynami w dół niżej i niżej. Trzeba uważać głównie na wąskich stromych zakrętach, bo niektóre odcinki są niebezpieczne ale ogólnie nie ma tragedii. Najtrudniejszy odcinek mam już za sobą. Od czasu do czasu wjeżdżam do jakiegoś sioła i mijam drewniane chatki.

https://zapodaj.net/images/7504f9f004b18.jpg

Ta środa jest gorąca, upał robi swoje. Po kilku godzinach jazdy jestem zapylony, zmęczony ale micha cieszy się jak u dzieciaka. Ahoj przygodo!

https://zapodaj.net/images/1da69fafffc84.jpg

https://zapodaj.net/images/e102ac4f88211.jpg

Droga w zboczu góry ciągnie się niczym wstążka nad doliną.

https://zapodaj.net/images/2ff976c385448.jpg

Wjeżdżam na asfalt.

https://zapodaj.net/images/47ee8939b4736.jpg

Do Kukes został jeszcze malowniczy kawałek.

https://zapodaj.net/images/986f3aae7b254.jpg

https://zapodaj.net/images/1641753b89fae.jpg

Kamienne strome ściany wspinają się w niebo. Dziś będzie padać.

https://zapodaj.net/images/7fe28087fcc94.jpg

Kolega z trasy.

https://zapodaj.net/images/7343ecfee6ba0.jpg

W dolinie zbiornik wodny i już Kukes. Powoli mam dość zakrętów. Do Kukes jest prosty długi odcinek przy lotnisku. Kiedy odkręcam manetkę i pozwalam się Afryce trochę rozpędzić ścigają mnie burzowe chmury. Zatrzymuję się na stacji zmęczony. Dziś nie mam ochoty na namiot. Szukam jakiegoś noclegu, tymczasem nad górami zaczynają się kłębić coraz większe chmury. Burza w górach przychodzi nagle.

https://zapodaj.net/images/5cc6e697de4e9.jpg

Udaje mi się znaleźć niewielki hotelik w centrum, gdzie mogę w nieczynnej sali na dole tuż obok wejścia w podwórku zaparkować bezpiecznie motocykl. Płacę z góry 10 euro i nie meldując się nawet taszczę bagaże do małego dwuosobowego pokoiku na drugim piętrze. Nie rozbierając się z ciuchów idę na zasłużone piwka, które spełniam na niewielkim balkoniku tuż nad ulicą. Szczyty gór dzielnie trzymają kłębiące się chmury nie pozwalając się im przedrzeć i opaść na miasto.

Na to piwo i odrobinę luksusu zdecydowanie dziś zapracowałem.

https://zapodaj.net/images/373ef58d43262.jpg

https://zapodaj.net/images/e6673bd33f96c.jpg

Siedzę dziś 31 grudnia w biurze. Za oknem przewalają się chmury i zaczyna padać wreszcie wyczekiwany przez dzieciaki śnieg. Myślami wracam do tamtego dnia kiedy walnąłem się wreszcie umęczony na kojo w hoteliku Tirana przy Rruga Dituria. Po kilku dniach spania po krzakach nawet najgorsze łóżko wydaje się być wygodne. Leżę z książką i popijam piwko. Tuż obok, przez uchylone okno dobiega do mnie śpiew muezina, przypominając mi jak daleko mam jeszcze do domu. Burza rozmyśliła się i poszła sobie gdzieś hen za górskie turnie i szczyty pozostawiając na niebie spinający góry łuk tęczy.

https://zapodaj.net/images/b6d051b7f4336.jpg

bini 31.12.2019 17:22

Fajna relacja oraz zdjęcia:D

wierny 01.01.2020 08:44

Pięknie :Thumbs_Up: Dzięki :)

Gończy 07.01.2020 09:25

15 sierpnia - czwartek

Czwartek to kolejne 420 kilometrów przepięknych krajobrazów w Albanii, Kosovie, Czarnogórze, i Serbii. Pewnie udałoby się przejechać go szybciej ale widoki jakie miałem podziwiać tamtego dnia spowodowały, że co chwila zwalniałem żeby nasycić oczy i serducho.

https://zapodaj.net/images/58b956c65b1f8.jpg

Z Kukes wyjechałem standardowo o świcie. Na całej mojej wycieczce, nie licząc bieszczadzkich noclegów wstawałem skoro świt, tuż przed schodem słońca. Jak dla mnie to najpiękniejsza pora dnia. I tym razem się nie zawiodłem. Pogoda była bardzo ładna, powietrze ostre po wczorajszej burzy.

https://zapodaj.net/images/4f3da8c02c376.jpg

Postanowiłem zrezygnować z Valbone i pojechać na północ, przez Kosovo a następnie Czarnogórę w kierunku na Zabljak. Początkowo myślałem o tym, żeby dalej jechać przez Bośnię ale ostatecznie wjechałem na teren Serbii. W Bośni byłem w tym roku terenówką z rodziną i bardzo miło wspominam tamte tereny. Chciałem jednak jeszcze trochę zobaczyć tej Serbii szczególnie na zadupiach, gdzie nitka asfaltu niknie czasem w szutrowej drodze.


https://zapodaj.net/images/221346a1882c9.jpg

https://zapodaj.net/images/dc162344ee6db.jpg

https://zapodaj.net/images/19d8c367ea09b.jpg

Po szybkich winklach w Czarnogórze dojechałem do Plewdli i przez malutkie przejście graniczne krętą drogą wjechałem do Serbii. Jak stroma i wąska może być serpentyna dowiedziałem się zanim dojechałem do Priboju. Wybrałem drogi przez wioski, takie nasze Bieszczady, gdzie co chwila jakaś ciężarówka zwoziła leżące na poboczach drewno. W dolinach szemrały potoki, było niezbyt gorąco, jechałem bez jakiegokolwiek planu. Ot po prostu prowadziła mnie droga. Ciężarówki zostały gdzieś z tyłu, zjechałem w jakąś boczną drogę, zaczęły się biedne wioski poutykane gdzieś po lasach i wąskie asfaltowe ścieżki szerokości trzech metrów. Nie mam pojęcia jak tam mogą mijać się jakiekolwiek samochody czy furmanki. Zdarzały się nawet odcinki gdzie droga skręcała serpentyną 180 stopni na łuku długości może 15 metrów. I tak co chwila. Bardziej przypominało to bouldering niż wycieczkę motocyklem.

https://zapodaj.net/images/05ad05c683f1a.jpg

Tak jak pisałem plan tego dnia był na Serbię więc odbiłem znowu na wschód nad Jezioro Zlatarsko. Nie dane mi było jednak rozbić tam namiotu więc postanowiłem, że prześpię się trochę później gdzieś na trasie. Nocleg wypadł mi w górach na połoninie. Nie wybrzydzałem bo widoki były przepiękne.

https://zapodaj.net/images/c7fad59f1d67b.jpg

RonDell 07.01.2020 13:42

Pięknie. Muszę to sprawdzić w tym roku na TET.

bini 07.01.2020 18:03

:lukacz:miodzio

krajcar 07.01.2020 22:21

Takie relacje powinny być zakazane w sezonie grzewczym. Człowiek się naczyta, co gorsza naogląda, a potem chodzi po domu, przegląda mapy i szuka guza

Jest pysznie, dawaj dalej!


Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk

Dario 07.01.2020 23:42

Gończy

Z tej serbskiej połoniny pochodzi to Twoje zdjęcie z kalendarza 2020?

Gończy 08.01.2020 09:27

Tak, to właśnie stamtąd. Wrzucę jutro pewnie jeszcze jakieś zdjęcia na koniec.

Gończy 09.01.2020 12:43

16 sierpnia - piątek

W nocy posiedziałem trochę przy ścieżce zajadając paprykarz szczeciński, który odnalazłem gdzieś na samym dole sakwy i gapiąc się na księżyc, który rozświetlał dolinę. Ostatnia noc w Serbii była chłodna i rześka. Rano obudził mnie piękny poranek.

https://zapodaj.net/images/dc5f0b40c9d6e.jpg

https://zapodaj.net/images/ad931f6383b16.jpg

https://zapodaj.net/images/bf673798ca470.jpg

Nie chce się ruszać, chętnie bym został ale czas niestety nagli. Poranna kawa i w drogę. Dziś planuję przenocować się na Węgrzech. Zanim jednak tam dojechałem czekało mnie całe przedpołudnie pustych piątkowych dróg, sporo górek i masa zakrętów. W dolinach utrzymywały się mgły a słoneczko leniwie grzało po plecach.

https://zapodaj.net/images/1473f73441011.jpg

Za Nowym Sadem zaczęły się płaskie tereny chyba po dawnych PGR-ach. Skończyły się zakręty i podjazdy. Mimo to fajnie było wreszcie pojechać trochę po prostym. Od czasu do czasu mijałem jakąś małą miejscowość i parłem w stronę granicy. Powoli pogoda zaczynała się psuć i nie miałem ochoty zmoknąć więc zająłem się wyścigiem z chmurami i walką z nasilającym się wiatrem.

https://zapodaj.net/images/52435503803ff.jpg

Na granicy poszło szybko. Spotkałem dwóch kolesi w adidasach i t-shirtach na bramkach, na ATAS i nowym KTM 790 R i wjechałem na węgierską ziemię. Zaczęło kropić i zapowiadało się na konkretną burzę. Zacząłem ubierać przeciwdeszczówkę ale na szczęście deszcz poszedł sobie gdzieś na chwilę. Skoro udało się uciec w Serbii burzy to może uda się na Węgrzech. W Szeged wody było masę, lawirując w głębokich kałużach szybko uciekłem z miasta. W samą porę, bo pędząc potem w północnym kierunku we wstecznym lusterku widziałem co tam zaczęło się dziać. Wiał cholernie mocny wiatr więc złożyłem się na baku i walcząc z podmuchami uciekałem (tzn. taktycznie wycofywałem się na z góry upatrzoną pozycję) z Bałkanów gdzie po tylu tygodniach bez deszczu burza postanowiła o sobie jednak przypomnieć i rozpiździć co będzie w stanie a resztę utopić. Ostatnio taką burzę widziałem ze dwadzieścia lat temu. Postanowiłem jechać do wieczora. Na powrocie jak to na powrocie wraca się sprawniej i szybciej. Rolnicze Węgry to trochę nudny odcinek więc starałem się nie zatrzymywać za bardzo. Wieczorem zjechałem na jakieś pastwisko, wydeptana ścieżka doprowadziła mnie do kanału irygacyjnego i niewielkiej stróżówki na śluzie. Nie było nikogo więc rozbiłem namiot na dróżce pod drzewami. W nocy kręciło się trochę dzików i innej zwierzyny. Ktoś tam daleko kradł też chyba drzewo z lasu, bo słyszałem niesione przez mgłę i pola głosy oraz dźwięk piły łańcuchowej.
Dystans 490.

Końcówa - 17 sierpnia sobota do Polski

Rano wschód słońca oglądałem sobie już z motocykla.

https://zapodaj.net/images/ee048b1c3ee49.jpg

W Bieszczady do bazy było jeszcze parę stówek. Pogoda przednia, Bieszczady po Słowackiej stronie przepiękne. Nigdzie się nie spieszyłem. Zatrzymałem się jeszcze na chwilę na pstrąga w Barze na Stawach (z sentymentu dla samej nazwy) – polecam rybkę, palce lizać i po południu wturlałem się do BPM – u. Motocyklistów masa, gdzieś w okolicy miało grać chyba KSU. Suma summarum na koncert nie dotarłem ale i tak było bardzo sympatycznie. :kumbaya:

Cały ten wyjazd to seria przepięknych widoków i miejsc. Kalejdoskop pejzaży i zachwytów, które z racji samotnej wycieczki miałem tylko na wyłączność dla siebie. W tym roku samochodem i motocyklem przejechałem w wakacje ponad siedem tysięcy km po Bałkanach ale szczerze powiedziawszy dla mnie i tak najładniej jest i chyba zawsze już będzie u nas.
W niedzielę przed dziewiątą poturlałem się przez moją ukochaną Rzeszowszczyznę do Puław. Zdążyłem akurat na obiad na pysznego schabowego ale do telewizora nie mogłem się przyzwyczaić przez kilka następnych dni.

No i to by było chyba na tyle.

Qter 09.01.2020 16:03

Świętna relacja! Dzięki że chciałeś się nią podzielić!

Kuszą mnie samotne wyjazdy ale jakoś nie mogę się jeszcze przełamać...

PZDR

Qter

bini 09.01.2020 18:39

Przyjemnie się czytało i podziwiało:Thumbs_Up:


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:27.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.