Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   MSZ Radzi: Nie podróżuj! czyli Harleyem po Saharze (15.VII- 24.VIII 2018) (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=33739)

Dredd 28.11.2018 20:53

MSZ Radzi: Nie podróżuj! czyli Harleyem po Saharze (15.VII- 24.VIII 2018)
 
3 Załącznik(ów)
Wyglądając za okno stwierdzam, że jest już wystarczająco zimno, aby czytanie relacji z wyjazdów było bardziej prawdopodobne niż jazda motocyklem. Postanowiłem coś skrobnąć na długie wieczory. Czasu więcej – więc i relacja obszerna. Jeśli ktoś ma ochotę trochę poczytać, zapraszam.
Stawiam tylko jeden warunek – poproszę o informację zwrotną. Szczególnie, jeśli coś się nie podoba. Za długo, bezpłciowo, zbyt patetycznie – proszę walić śmiało. Nie chodzi i o to, żebym ja się napracował, a czytający męczył czytając.


Tym razem chciałbym zabrać Was w podróż, którą odbyliśmy po Algierii na przełomie lipca i sierpnia 2018 roku. Wiem, że nie jest to oblegany kierunek na wakacyjne wojaże, ale mimo to może kogoś zainteresuje ;)
Uprzedzam, jednak, że podróż będzie długa i męcząca.
Liczę jednak, że warto się w nią wybrać.

Ale od początku.

Inspirację do wyjazdu znalazłem – a jakże - na jednym z forów motocyklowych. Była dość lakoniczna, a zasadniczo to tylko krótkie hasło: Ajn Salah. Jak się okazało – to oaza/osada leżąca na Saharze.
Gość, który to napisał był wcześniej na pustyni syryjskiej. Od razu w głowie pojawiło mi się pytanie: Czemu znowu go ciągnie do tego pustkowia? Post był jednak sprzed ośmiu czy dziewięciu lat, a Kyllera nie było dawno na forum i nie udało mi się z nim skontaktować.
Myśl o podróży do Ajn Salah drążyła jednak mój umysł, z czego nie zdawałem sobie nawet sprawy…

W międzyczasie udało nam się „liznąć” co nieco Sahary czy to w postaci Erg Chebbi niedaleko Merzougi w Maroku czy jadąc do Al Ujun na Saharze Zachodniej.

Niemniej jednak to wystarczyło, żeby się zakochać. W pustyni.
By wywołać coraz bardziej przemożną chęć powrotu na nią.
Jest w niej coś nieopisywalnego. To na pustyni powstały największe religie świata. Modlił się na niej Jezus. To na niej Muhammadowi został objawiony Koran.
Sahara jest zaś największą wśród pustyń.

Zatem najlepsze dopiero przed nami!

Spieszę z wyjaśnieniem, że liczba mnoga, którą używam oznacza: ja i moja żona Ania (vel Żaba), bowiem wszystkie dalsze podróże na motocyklu odbywam z nią. I tylko z nią.

Decyzja

Załącznik 113109

Wyjazd do Algierii wiązał się z pewnym ryzykiem. Nasze MSZ odradzało podróż do tego kraju. Wieloletnia wojna domowa, która zakończyła się raptem kilkanaście lat temu prowadzona była z radykałami muzułmańskimi. Wiedziałem już, że skończyła się amnestią dla tych z terrorystów, którzy złożą broń. Oznacza to, że ci ludzie nadal są na wolności. Zdawałem sobie sprawę, że w 2013r. w Ajn Amenas podczas odbijania rafinerii z rąk terrorystów zginęło kilkadziesiąt osób, miałem świadomość, że nadal zdarzają się porwania, czy odosobnione zamachy terrorystyczne, jak w Konstantynie w 2015r. Omówiliśmy to otwarcie z żoną. Statystycznie rzecz biorąc, nadal dużo bardziej realne jest, że zginiemy w wypadku samochodowym w Polsce, niż w ataku terrorystycznym. Poza tym on może zdarzyć się wszędzie: we Francji, Anglii, w Niemczech. Klamka zapadła - jedziemy.


Przygotowania

Jest zima roku 2016. Zacząłem wertować wszelkie dostępne w internecie relacje, usiłowałem nawiązać kontakt z ludźmi, którzy byli w Algierii, kupiłem wszystkie dostępne na rynku przewodniki. Co ja gadam?? Jakie przewodniki? Ostatni przewodnik po tym kraju wydany został w 2008 roku wyłącznie po angielsku i na ebayu jego cena to 100-200$. Coż… Nie ma przewodnika. Żadnego.
Nic to! Udało mi się porozmawiać z kilkoma osobami, które były w Algierii; w tym z Karoliną, która niedawno podróżowała z koleżanką stopem po tym kraju:
- Algierczycy są tak niesamowici, że od powrotu postanowiłam sobie, że każdemu będę rekomendować ten wspaniały kraj i ludzi. Pomogę Ci w czym tylko będę mogła!
Jak powiedziała - tak zrobiła. Podpowiedziała co i jak, pożyczyła mi nieosiągalne wydanie przewodnika Lonely Planet, oczywiście w języku angielskim.

Aby podróż uczynić pełniejszą, przeczytałem kilka książek o kulturze islamskiej oraz Saharze, które mogę śmiało polecić:
- „Umma” Alfred de Montesquiou,
- „ Tuaregowie z Sahary” Adam Rybiński,
- „Arabska wiosna. Rewolucja w świecie islamskim” Jorg Armbruster,
- „Kraje Maghrebu. Historia,polityka, społeczeństwo” Bruno Callies de Salies
- „Pod smaganiem samumu” Antoni Ferdynand Ossendowski,
- „Pod niebem Allaha” Stanisław Hadyna
- „Życie codzienne w muzułmańskim Paryżu” Marta Widy
- „Nie ma Boga oprócz Allaha : powstanie, ewolucja i przyszłość islamu” Aslan Reza
- „Tajemnice pustyni” Ibrahim Al- Koni,
- „Kobiety pustyni” Ana Tortajada,
- „Życie po arabsku” Emire Khidayer

Rozpocząłem żmudną procedurę uzyskiwania wizy, czyli: zaproszenie od Algierczyka, zaświadczenie z agencji turystycznej zarejestrowanej na liście prowadzonej przez Ministerstwo Turystyki Algierii o zapewnieniu opieki przewodnika. O szczegółach w stylu: wniosek, zdjęcia, opłaty czy ubezpieczenie koniecznie obejmujące transport zwłok do Polski, nawet nie wspominam.
Napisałem maile do agencji turystycznych w Algierii, czy zapewnią mi przewodnika.
Jak dowiadywali się, że potrzebuję opieki dla 2 osób i to tylko na kilka dni, to albo kontakt się urywał, albo nie podejmowali się wyzwania, albo walili ceny w stylu 450Euro za dzień.
- Może napisałeś do za małej ilości agencji – zapytuje żona. Do ilu wysłałeś maila?
- Do wszystkich.

Wreszcie - jest!! Jest!! Agencja, która zapewni nam przewodnika za cenę jaką (choć z trudem), ale jesteśmy w stanie przełknąć. Nareszcie!
Dobrze, bo w międzyczasie niepostrzeżenie nastała wiosna i najwyższy czas na złożenie wniosku o wizę.

Żona jak na skrzydłach pognała z kompletem papierów, w tym upragnionym, pisanym „szlaczkami” pismem z agencji turystycznej do ambasady i złożyła wnioski o wizę.
- Proszę czekać na telefon, że wiza jest do odbioru. Musimy dostać decyzję z Algieru.

Czekamy.
I czekamy.
Termin wyjazdu coraz bardziej się zbliża…

Po głowie coraz intensywniej zaczęła krążyć myśl, którą można streścić w lakonicznym zdaniu: „w d… pojedziemy, a nie do Algierii”.
Nadzieja jednak umiera ostatnia.
Dla pewności jednak został opracowany „awaryjny plan” wycieczki po Turcji.

Kilka dni przed terminem wyjazdu żona pojechała do konsulatu. Tam pan oświadczył jej oficjalnym tonem:
- Nie dostaliśmy zgody z Algieru, wobec czego nie możemy dać wizy.
- Trudno. In sza Allah – spontanicznie wyrwało się mojej Żabie.

Zwrotu tego nauczyliśmy się od Marokańczyków, a który to doskonale oddaje nastawienie muzułmanów do świata i zawierzenia swojego życia Bogu.
Na twarzy urzędnika ambasady zagościł szeroki uśmiech.
- Proszę próbować. Na pewno w przyszłym roku się uda. Tymczasem proszę przyjąć te foldery i zobaczyć jaka Algieria jest wspaniała, żeby za rok miała pani jeszcze większą ochotę tam pojechać!

Nie pozostało nic innego jak tegoroczne wakacje spędzić w Turcji. Okazały się one także bardzo ciekawe – ale o tym w odrębnej historii.
Nic jednak nie dzieje się bez przyczyny.
Podróż do Turcji uświadomiła mi, że Allah nad nami czuwał nie pozwalając wybrać się do Algierii. Motocykl nie był do tego gotowy. Upały w Turcji oscylujące w okolicy 40 stopni spowodowały, że podczas przejazdów przez zakorkowane miasta musiałem, często stawać, żeby silnik mógł ostygnąć.
Silnik Harleya chłodzony jest bowiem powietrzem i jedyne co go mogło uratować przed przegrzaniem to odpowiednio wczesne zatrzymanie, gdy na zamontowanym przeze mnie termometrze temperatura oleju zbliżała się do wartości granicznej :)

Przygotowania – podejście drugie

Tym razem poza „zwykłymi” czynnościami związanymi z uzyskaniem wizy, zabrałem się za modyfikacje w motocyklu, które pozwolą na w miarę normalną jazdę po Saharze.
O szczegółach w stylu zmiana klocków hamulcowych czy opony nie wspominam, bo to oczywiste.

Załącznik 113110


Mając kolejny rok na przygotowania stwierdziłem, że nauczę się podstaw arabskiego. Każdy kto był w obcym kraju wie, że znajomość choć kilu słów w rodzimym języku otwiera wiele serc (i drzwi). Kupiłem jakieś książki i kurs do samodzielnej nauki.

O matko!!
Wszystkie języki obce, z którymi miałem okazję dotychczas się spotkać to nic w porównaniu z arabskim. Ale do walki! Wiadomo, że się uda – trzeba tylko chcieć i nad tym pracować. Stwierdziłem, że po nauczeniu się alfabetu (tzn. czytania i pisania) pójdzie już z górki. Nie poszło…
W arabskim każda litera posiada 4 formy w zależności gdzie w wyrazie leży: inna jest na początku, w środku, na końcu wyrazu, inna jako samodzielna forma. Niezmiernie łatwa jest też ich wymowa niektórych: np. litera „ajn” to: „dźwięk spółgłoskowy przypominający próbę wymówienia „a” przy jednoczesnym połknięciu śliny” :)
Gdy opanowałem pisownię, uświadomiłem sobie, że najtrudniejsze wcale nie za mną, lecz nadal przede mną…
Niemniej jednak paru słów udało się nauczyć, co później procentowało… napadami śmiechu słuchających mnie :)

Wiza.
Tym razem ja zaniosłem paszporty do ambasady. Po umówionym czasie poszedłem je odebrać – miałem nadzieję - wraz z wizami. Stary cap, a czułem się jak uczniak przed ważnym egzaminem, albo jak dziecko rozpakowujące prezent wyciągnięty spod choinki, kiedy jeszcze nie widać, czy w środku jest ulubiona zabawka.
Celowo nie dowiadywałem się wcześniej, bo wierzyłem, że się uda.
Po chwili dzwonię do żony, która odebrała zanim jeszcze telefon zdążył wydać z siebie jakikolwiek dźwięk:
- Mam!! Jedziemy!
- Hurra!
Radość ogromna. W sumie nie jestem w stanie powiedzieć, kto cieszył się bardziej: żona czy ja.


Szybko zarezerwowaliśmy prom, choć na dostanie kajuty było już za późno. Pozostało nam spanie na fotelach. I tak cieszyliśmy się jak dzieci, że płyniemy.
Mówiąc szczerze, to z promem też nie było łatwo. O kupnie biletów przez stronę typu „Aferry” można tylko pomarzyć. Tylko bezpośrednio od Algerie Ferries. Komunikacja z przewoźnikiem odbywa się po francusku, a umiemy tylko kilka słów. Wysłany pierwszy, drugi, trzeci. Nikt nie odpisuje. Dopiero Żaba znalazła jakąś agencję we Włoszech, która za jedyne 20 euro prowizji załatwiła bilety.

Do wyjazdu zostało 2 tygodnie. Jestem cały podekscytowany, już nie mogę się doczekać!
Tymczasem naszego psa coś boli. Ucisk na rdzeń kręgowy, odcina łapy. Konieczna operacja – mamy na to 24 godziny. Wszystko się udało, zwierz powoli wraca do zdrowia. Rusza rehabilitacja. Przednie łapy działają, tylne zaczynają, pies powoli uczy się wstawać. Tymczasem jutro powinniśmy ruszać.
Ale… jak zostawić samą tę naszą 3-kilogramową puchatą kupkę nieszczęścia?
Ania płacze, nie chce jechać. Dla mnie też nie jest to łatwa decyzja. Wiemy, że pies będzie pod dobrą opieką moich rodziców i nic mu nie będzie.
Jednak decydujemy się na wyjazd.


24 lipca
Nadszedł dzień wyjazdu.
- Bi ismi Allahi ar-rachmani ar-rachim.
Tym sformułowaniem muzułmanie rozpoczynają każdą czynność, w tym podróż. Znaczy ona mniej więcej: W imię Boga miłosiernego, litościwego.
Także i my rozpoczęliśmy naszą podróż.

Płynęliśmy z Genui we Włoszech, do której mieliśmy do pokonania ok. 1750 km zasadniczo samymi autostradami. Startujemy wcześnie rano. Początkowo idzie dobrze. Nawet się nie obejrzeliśmy jak mignęła tablica z napisem „Bundesrepublik Deutchland”. Jak na ironię, ilość remontów na autobanach w Niemczech spowodowała, iż najszybciej pokonaliśmy drogę w Polsce ;) Później szło już trochę wolniej. Nieraz, w szczególności na wysokości dużych miast na autostradzie tworzyły się korki. Patrzę, a samochody stoją lub suną żółwim tempem. Próbować pasem awaryjnym? Tu może nie być łatwo dogadać się z policją… Nie bardzo wiem co robić, ale zauważyłem, że kierowcy na lewym i środkowym pasie sami elegancko rozjeżdżają się, pozwalając mi przejechać. Ależ oni domyślni i kulturalni ;) Myślę sobie, że taki poziom empatii to tylko w tym kraju… Muszą lubić tu motocyklistów ;)
Przeciskanie się w korku idzie nieźle, jednak utrzymuję prędkość relatywnie niską. Jeśli ktoś na sygnale pojechałby tym korytarzem, wetnę się niepostrzeżenie w kolejkę samochodów i po problemie.
Pierwszy nocleg wypadł w sielskiej okolicy w Raichu. Miejscówki w Europie zarezerwowaliśmy wcześniej, żeby nie tracić czasu na szukanie i robić przyzwoite przebiegi. Czasu co prawda mamy dużo, bo ponad dwa dni, ale dzięki temu będziemy jechać spokojnie i bez napinki. Spóźnić się na prom nie możemy nawet kilka minut…
Jesteśmy w Niemczech. Tego dnia pokonaliśmy 854km.

Załącznik 113111

czosnek 28.11.2018 21:01

Niedawno, jadąc przez Mali zastanawialiśmy się jak wygląda sytuacja w Algierii, bo jakaś cisza wokół niej zapadła i jak jest z możliwością skrótu przez nią do Europy (śladem Cizi Zyke ;) )...reasumując; Będę pilnym czytelnikiem tego wątku:)

sluza 28.11.2018 22:05

czytam

zz44 28.11.2018 22:13

Ale historia.
Gratuluję profesjonalnego podejścia do tematu podróży po danym kraju.
I zamieniam się w słuch.

Jaskola 28.11.2018 22:24

Mój wymarzony kierunek, czyta się...

wezyr 28.11.2018 22:49

Cytat:

Napisał czosnek (Post 613524)
(śladem Cizi Zyke ;) )...

a myślałem, że tylko ja czytam takie "chore" książki !! :D:D:D:D

Poncki 28.11.2018 23:48

Zapowiada się bardzo ciekawa relacja!

ATomek 29.11.2018 00:26

Cytat:

Napisał Dredd (Post 613523)
Zatem najlepsze dopiero przed nami!

Spieszę z wyjaśnieniem, że liczba mnoga, którą używam oznacza: ja i moja żona Ania (vel Żaba), bowiem wszystkie dalsze podróże na motocyklu odbywam z nią. I tylko z nią.

Na tę okoliczność ja mam takie wytłumaczenie:

To nic, że parę lat minęło...zawsze jedziemy z Aśką w podróż poślubną!
Bo każda nasza podróż po ślubie jest podróżą poślubną.

Życzę Wam, żebyście zobaczyli i przeżyli razem jak najwięcej!
A przy okazji opowiedzieli nam o tym :D

tyran 29.11.2018 02:50

No Dredd, dajesz czadu!

Rychu72 29.11.2018 07:52

Czytam z OKRUTNYM zaciekawieniem. ;)

zbyszek 29.11.2018 07:59

Harleyem, to one nadają się do jazdy??
ps.czekam na dalszy ciąg :)

pajak65 29.11.2018 14:52

Początek super ciekawy !!! Proszę o jeszcze :)

Qter 29.11.2018 18:40

No to narobiłeś smaka ....

Pzdr

Qter

piję bro i palę szisze....

Dżeferson 29.11.2018 19:27

Cytat:

Napisał wezyr (Post 613537)
a myślałem, że tylko ja czytam takie "chore" książki !! :D:D:D:D

Oj tam. Żył pełnią życia :-):D

zbyszek 29.11.2018 21:35

1 Załącznik(ów)
Cytat:

Napisał zbyszek (Post 613558)
Harleyem, to one nadają się do jazdy??
ps.czekam na dalszy ciąg :)

Dobra, odpowiadam sam sobie,:)
No pewnie że się nadają, lepiej niż wszystkie hądy razem wniebowzięte..

Tu już nawet sprowokować nikogo się nie da, no co za forum, no!:p
ps moja Dynia '09 przebiegiem geejesy przyprawia o rumieniec, :haha2:

Dajesz Dredd z tym piochem...:)

matjas 29.11.2018 21:46

No... jak doyechałes w Karkonosze ... :) stad widziałem tyle oleju na zakrętach ;)

zbyszek 29.11.2018 21:48

A cegłą kcesz??:D

Dredd 30.11.2018 11:41

Cytat:

Napisał ATomek (Post 613546)
Na tę okoliczność ja mam takie wytłumaczenie:

To nic, że parę lat minęło...zawsze jedziemy z Aśką w podróż poślubną!
Bo każda nasza podróż po ślubie jest podróżą poślubną.

Życzę Wam, żebyście zobaczyli i przeżyli razem jak najwięcej!
A przy okazji opowiedzieli nam o tym :D

Hmm... mądre to, co piszesz. Prawdziwe! :D
A za życzenia dziękuję - będziem się stosować.
I wzajemnie!

Cytat:

Napisał zbyszek (Post 613558)
Harleyem, to one nadają się do jazdy??
ps.czekam na dalszy ciąg :)

Odpowiadam na zaczepkę.
Pewnie, że się nadają do jazdy. I nie tylko. Zapytaj kobiet, czy znają jakiś motocykl który lepiej wibruje ;)
A jak do tego się jeździć umi - to można nawet porwać się na eksplorację np. piachów Wielkiego Ergu Wschodniego. Tu trochę uprzedzam fakty.

Dredd 01.12.2018 10:32

34 Załącznik(ów)
25 lipca

Pobudka o 5:00, na dworze 19 stopni. Wstajemy, żona zakręciła się za zrobieniem śniadania, ja szykuję nasze rumuńskie tobołki. Jako, że w tym kraju jest ordnung, motocyklem nie dało się podjechać pod same drzwi, tylko musiał stać na parkingu za domem. Dzięki temu, oprócz noszenia z drugiego piętra, pokonałem dla zdrowia jeszcze kilkanaście metrów z torbami. Startujemy i powrót na autostradę. Biegi wchodzą gładko: dwójka, trójka, czwórka, piątka, szóstka. Na budziku już 120. Włączam tempomat i pędzimy jak wiatr ;)
Jest fajnie. Mimo, że to tylko dojazd autostradą i tak to lubię.
Krajobrazy zaczęły robić się coraz ładniejsze.
Wobec tego zrobiliśmy małą przerwę na kawę.

Załącznik 113116


Załącznik 113117

Po drodze spotkaliśmy „pozytywnie zakręconych”, jadących starym garbusem. Mój pierwszy samochód – łza się w oku kręci.

Załącznik 113118

Generalnie jednak wrażenia z podróży po Europie zamykały się w dwóch słowach: jazda i tankowanie. Dobrze, że chociaż Stelvio jest po drodze – będzie jakieś urozmaicenie. Niepostrzeżenie wjeżdżamy do kolejnego kraju – Austrii. Ponieważ zjechaliśmy z autostrady, muszę trochę zacząć patrzeć na znaki, bo może prawa jazdy nie zabiorą, ale mandat w ojro może zaboleć. Inna sprawa, że i tak średnia prędkość wychodzi niezła, więc nie ma potrzeby gonić. Zatrzymaliśmy się w wiejskim markecie zrobić zakupy. Patrzę na półki, a tu większość towarów taka sama jak w Polsce. Nie znoszę tej globalizacji! Udaje się jednak capnąć trochę wurstu i parę innych w miarę „lokalnych” rzeczy do jedzenia. Plan jest taki, żeby na Stelvio zrobić sobie przystanek i przyrządzić kanapki na łonie przyrody.
Kolejna zmiana kraju. Tym razem na Włochy. Rozglądamy się z ciekawością, co tutaj innego niż w Austrii. Już niedaleko. Jak do tej pory pogoda wymarzona. Zastanawiam się, czy uda nam się także przełęcz przejechać w słoneczku. Wiadomo, w górach bywa różnie, zwłaszcza gdy góry są ciut wyższe. Ale jest super - na niebie tylko kilka małych baranków. Jeśli wierzyć internetowi, niedawno oberwana część trasy powinna być już naprawiona. Pojawiające się coraz częściej motocykle wskazują, że jedziemy w dobrym kierunku. No, zaczyna się wreszcie robić coraz ciekawiej. Ośnieżone szczyty majaczą w górze, droga coraz bardziej się wije, agrafki coraz ciaśniejsze. Na jakim biegu powinienem w nie wchodzić? Da radę na dwójce? Hamulec, złożenie, podłoga już szoruje po asfalcie, gaz i wychodzimy z zakrętu. Jeśli w następny wejdę na jedynce, będzie zdecydowanie lepiej. W ostatniej chwili podjąłem dobrą decyzję, bo łuki drogi jeszcze bardziej się zacieśniły. Cholera, bardziej się nie złożę, a i tak wynosi nas na przeciwległy pas ruchu. Dobrze, że akurat nic nie jechało. Trzeba poprawić technikę i ognia. Fajna ta jazda, krajobrazy super, choć na łukach muszę dobrze wytężać uwagę, żeby obrać dobrą „trajektorię lotu”. Ja to pikuś, współczuję natomiast kierowcy autobusu, który wypatrzyliśmy z góry. Musiał dwa razy cofać, aby pokonać zakręt. Zawsze uważałem, że motocykl jest najlepszym (i najbezpieczniejszym) środkiem transportu!

Załącznik 113119


Załącznik 113120


Załącznik 113121


Załącznik 113122


Załącznik 113123


Załącznik 113124


Drugi nocleg wypada we Włoszech – w miasteczku Tirano. Do pokonania tego dnia mieliśmy tylko 580 km, Stelvio pomimo zdjęć poszło szybko, więc jeszcze za dnia jesteśmy u celu. Adres ustawiony w gpsie, więc z trafieniem nie powinno być problemu. Tymczasem wyjeżdżamy z miasteczka, droga pnie się coraz bardziej w góry, zakręty coraz bardziej zaczynają przypominać Stelvio. Nagle, gdy wokół nie ma niczego gps oznajmia entuzjastycznie „jesteś u celu”.
Nocleg zarezerwowany, ojro przelane i co? Czyżbyśmy zostali… ehm… no, tego… ten…
Nie ma co, ładnie się zaczyna nasza przygoda! Dobrze, że w Algierii nic nie rezerwowaliśmy ;)
Próbujemy jeszcze kawałek. Droga się kończy. Dalej maleńki dziedziniec i kościółek. Chyba nici z noclegu. Ale, ale – przejeżdżamy pomiędzy kwietnikami i jedziemy dalej. Droga zmienia się w szutrówkę i nagle kończy, zaś po prawej stronie stoi opuszczona rudera.
Teraz jesteśmy pewni, że jesteśmy w d…!
Nagle po lewej stronie – jakby spod ziemi – pojawia się dziewczyna z psem.
Okazuje się, że do urwiska „przyklejone” są schodki, po których można dostać się do naszego pensjonaciku. Eletta poszła przodem, zaś Bruno (tak miało na imię bydlę) bezpardonowo obszczał nasz bagaż, który zdążyłem zdjąć z motocykla…
Świński ryj!


Załącznik 113125


Załącznik 113160


Pensjonacik okazał się rewelacyjny – dostaliśmy pokój przerobiony z piwniczki na wino. W pełni wyposażony, kuchnia, łazienka. Wszystko w rustykalnym stylu – nie wiem jak Eletta jest w stanie utrzymać tam niemal kliniczną czystość ?! A widok jaki się z niego roztaczał wart jest każdych pieniędzy. Na stole słodycze i owoce, a w lodówce jogurty, dżemy, miody, mleko. Mamy się częstować. Jak to traktować – czy jako gościnność, czy potem należy za to zapłacić – jak w hotelu?
Za chwilę wpada Eletta, przynosząc nam lokalną wędlinę w stylu szynki parmeńskiej i rogala. Zanim zdążyliśmy to zmłócić, dostajemy parujące lokalne danie, tylko jak to się nazywało? Potem przyniosła jeszcze ciasto… Wszystko super!
Dobrze, że Bruno nie odstępował nas na krok… i nie jest wybredny ;)
W ciągu pół godziny reagował już na polskie „podaj łapę”.
Nawiedził nas również mąż Eletty, przynosząc 1,5 litrową butlę pysznego wina z winnicy kolegi.
A my następnego dnia rano wsiadamy na algierski prom! Żona z żalu rozważała nawet ostrą samotną degustację tego wieczoru…
Leżąc w łóżku rozmawiamy o bardzo ciepłym przyjęciu we Włoszech. To dobra wróżba!

Załącznik 113127


Załącznik 113128


Załącznik 113129


Załącznik 113130


Załącznik 113131


26 lipca

Wstajemy o 7:00. Jak dla mnie nie jest to wczesna godzina, więc mogę powiedzieć, że trochę poleniuchowałem ;) Plan jest taki, żeby wystartować o 8, żeby dojechać bez napinki do promu. Niby mamy tylko 340 kilometrów do Genui, ale prom odpływa o 17, a trzeba być 2 godziny wcześniej. Zagadaliśmy się tak z Elettą, że wyjeżdżamy prawie o 10.
Łykamy sielskie, włoskie krajobrazy, ale droga mija bardzo wolno. Masa małych miasteczek, ruch ogromny, a wyprzedzać trudno. Jak tak dalej pójdzie to może nie być różowo… Generalnie ciepło, termometr wskazuje 34 stopnie. Szczęście, że zabudowania się skończyły i wjeżdżamy na autostradę. Trochę podgonimy. Płacimy 10,60 Euro, ale (nie licząc winiety w Austii) to jedyny koszt za przejazd. Cieszy mnie to, bo zakładałem dużo większe wydatki. Jedziemy spokojnie, wjeżdżając co i rusz w jakieś tunele aż naszym oczom ukazuje się taka oto tablica:


Załącznik 113132


zaś po chwili jednostka pływająca o jakże śpiewnie brzmiącej nazwie: Al – Dżazair II.


Załącznik 113133


Zostawiam motocykl z Anią w kolejce, sam zaś idę załatwiać papiery. Przed budynkiem tłum ludzi. Wszyscy siedzą lub leżą jak popadnie. Z ubiorów, rysów twarzy i sposobu zachowania widać, że to raczej nie Europejczycy – ciemniejsza skóra, kobiety często w hidżabach. Widząc moje niezdecydowanie, ktoś wskazuje ręką schody na pierwsze piętro. Nie bardzo wiem co i gdzie się załatwia, jednak prosta i jasna wskazówka ochroniarza: uno i secundo ze wskazaniem konkretnych okienek wszystko rozjaśniła. Trochę stania w kolejkach, dostaję bilety i możemy pakować się na prom. Dobrze się stało, że przyjechaliśmy 3 godziny przed planowanym wypłynięciem, bo czasu nam nie zostało… Tymczasem prom wyruszył z około godzinnym opóźnieniem. W sumie – co za różnica – i tak 24 godziny na morzu przed nami. W oczekiwaniu na odpłynięcie żona pyknęła kilka zdjęć Genui i portu.


Załącznik 113134


Załącznik 113135


Załącznik 113136


Załącznik 113137


Załącznik 113138


Załącznik 113139


Załącznik 113140



Wreszcie płyniemy. Czekał nas piękny zachód słońca i rozgwieżdżona, księżycowa noc. Tak naprawdę to nasz pierwszy „rejs”, kiedy to zza burty nie widać lądu, lecz - jak okiem sięgnąć – tylko morze.
W nocy odstaliśmy w kolejnej 3-godzinnej kolejce aby załatwić papierologię związaną z przekroczeniem granicy. Dobrze, że odbywa się to na promie i nie trzeba tracić czasu po zejściu na ląd. Kupiliśmy także ubezpieczenie OC – zielona karta nie działa w Algierii. Koszt 15 Euro. Nikt później przez całą podróż nie pytał o to ubezpieczenie…
Na koniec zonk – nie da się na statku wprowadzić nas do jakiegoś systemu informatycznego i całą procedurę celną musimy dokończyć w Algierii.


Załącznik 113141


Załącznik 113142


Załącznik 113143

Nie udało nam się wykupić kajuty, więc śpimy na fotelach. To g… a nie spanie. Z dwóch powodów: Algierczycy klimę ustawiają chyba na 15 stopni i jest po prostu strasznie zimno, poza tym – fotele. Ja w kurtce i kawaleryjkach trochę kimnąłem, ale moją Żabę obudziło szczękanie jej własnych zębów. Poszła zagrzać się na pokład i pochodzić po promie. Dzięki temu poznała gościa z obsługi i została oprowadzona bez mała po całej łajbie. Nie była jedynie w maszynowni. Była natomiast na mostku kapitańskim, gdzie spotkała kobietę w hidżabie. Kapitana tego promu :)
Cóż, nie zdążyłem powiedzieć, że jako jedyni Europejczycy – byliśmy maskotkami, wzbudzając dość duże zainteresowanie. Wszyscy byli dla nas bardzo mili i serdeczni, z każdym się dało pogadać. Nieraz był jedynie problem z językiem, ale to pokonywaliśmy.
W restauracji po zamówieniu kawy nic za nią nie zapłaciliśmy, bo… jesteśmy gośćmi w Algierii. Jaki miły gest. Jeśli do takich serdecznych ludzi jedziemy, to super zaczyna się nasza podróż.
Na promie nawiązałem masę znajomości z ludźmi płynącymi z nami; chłopaki opowiedzieli mi jak przejść przez kontrolę celną, gdzie w Algierii wymieniać pieniądze.

- To jest mój numer telefonu. Kupisz sobie algierską kartę telefoniczną i w razie jakichkolwiek problemów, możesz do mnie zadzwonić. Jeśli będziesz miał jakikolwiek problem z dogadaniem się – zadzwoń i ja przetłumaczę. Jeśli będzie potrzeba to przyjadę do ciebie.
- Ale mieszkasz co najmniej 600 km od naszej trasy !?
- To nic. W Algierii paliwo jest tanie.
Babskie gadanie – pomyślałem. Nie było babskie. Ja jeszcze nie znałem Algierczyków.

Tymczasem mieliśmy możliwość poobserwowania ludzi, jakże odmiennych od nas. Wszędzie wielki rwetes, tumult, masa dzieci. Ludzie poukładali sobie posłania dosłownie wszędzie – w salach, na korytarzach, na klatkach schodowych. Ale wszystko z uśmiechem. Łatwo dało się zauważyć, że uwielbiają dzieci. Są one wszędzie - uczestniczą w życiu dorosłych, jednak – gdy trzeba – okazują im szacunek. Maja przy tym ogromną swobodę. Moja lepsza połówka, kwitnąc wraz ze mną w kolejce do odprawy celnej namalowała dziewczynce stojącej obok rysunek. Dziecko tak się ucieszyło, że uściskało i wycałowało moją żonę. Okazało się, że kontakt fizyczny jest tam dużo bliższy niż u nas (jednak oczywiście w obrębie płci).

27 lipca

Tymczasem zastał nas świt – przepiękny! Jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że jest to jeden z wielu naszych świtów…


Załącznik 113161


Dużo rzeczy do załatwienia, emocji, nowości, więc rejs – mimo, że trwał długo – jakoś upływał. Ale od południa chcieliśmy już być u celu. Tymczasem do portu dobiliśmy wczesnym wieczorem. Bardzo nas ciekawiło jak to będzie, czy uda nam się dojechać tam, gdzie planujemy. A plan wyglądał mniej więcej tak:


Załącznik 113145


W oddali już majaczy zarys – tak wyczekiwanej przez nas – Afryki.


Załącznik 113146


Załącznik 113147


Odprawa, choć nie tak szybko jak byśmy chcieli – poszła bezproblemowo. Traktowani byliśmy bardzo miło i nikt nie złościł się, że nie umiemy żadnego języka. Przypomniał mi się celnik w Serbii, który nie wiadomo dlaczego rzucał naszymi paszportami. Jako kontrast!
Tu, oprócz arabskiego, w powszechnym użyciu jest francuski. Angielski raczej rzadko. Załatwiamy kolejne formalności, udaje się uzyskać TPD, czyli coś a’la dowód rejestracyjny dla motocykla i możemy ruszać. Musi to być ważny dokument, bo celnik upomina, żeby go nie zgubić.
Jak głosi napis – jesteśmy już w Skikdzie.


Załącznik 113148


Załącznik 113149

matjas 01.12.2018 11:06

Ależ opowieść i zdjęcia...

Tomas_XRV 01.12.2018 11:26

Czyta się :umowa:

Adagiio 01.12.2018 11:36

Algierczycy to bardzo sympatyczni ludzie, mój przewodnik Habib jest algierczykiem mieszającym w Douz na południu Tunezji. Bardzo chętnie pojechałbym do Algierii kolejny raz, nawet jutro. To po Libii najpiękniejsze wydmy po jakich miałem okazję w życiu pojeździć motorem.
Już się nie wtrącam, opowiadaj dalej.

sienio 01.12.2018 13:59

Mniam. Czadowo. "Aniowe" zdjęcia i Twoje pióro - bezcenne. To będzie przyjemny grudzień :)

hellwoot 01.12.2018 14:34

Cytat:

Napisał zbyszek (Post 613682)
ps moja Dynia '09 przebiegiem geejesy przyprawia o rumieniec, :haha2:

To nie rumieniec tylko powietrza nie mogą ze śmiechu złapać :D
Weź nie rób dyni obciachu w środowisku i zdejm te damskie torebki z cekinami bo ktoś pomyśli, że to szadołka :D





;)

Ehehehade :D

zbyszek 02.12.2018 10:25

Dredd dajesz dalej :Thumbs_Up:
ps.
Szkotu, masz rację, sakwy bee są strasznie,:)
A tak przy okazji to ...uja bananowego się znasz:D

majek 02.12.2018 19:37

wrruuummmm

czytam aż mi ślinka leci.

Dawaj dalej!

na!zdrowie!

apex 03.12.2018 08:18

Poprosimy o dalszy ciąg:)

Gończy 03.12.2018 12:45

Rewelacja! Piękne zdjęcia. Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.

Onufry22 03.12.2018 20:33

Super. Jedziesz dalej:)

Wegrzyn 04.12.2018 13:22

Zima tego roku zapowiada sie bardzo ciekawie :blues:

Dredd 04.12.2018 18:26

31 Załącznik(ów)
Wreszcie – Afryka! Jak długo na to czekaliśmy!

Folklor jest. Samochody to takie trupy, że aż dziw bierze, że jeszcze jeżdżą. I to niezależnie od wieku. Większość jest poobijana z każdej strony, są też takie, które mają potłuczone wszystkie światła. Jeden miał przód zgięty w harmonijkę, aż maska wstała. Duża część życia toczy się „na ulicy” – handel, jedzenie, etc. Budynki to połączenie kolorytu afrykańskiego z dogorywającym kolonializmem. Budowa części z nich została przerwana, sterczą jedynie druty zbrojeniowe. Tak naprawdę trudno jest rozróżnić te niedokończone od będących już w ruinie. Zaparkowaliśmy na ulicy za szarym peugeotem. Ja lecę wymienić pieniądze i kupić kartę do telefonu, żona zostaje przy motocyklu.
Krokiem zwycięzcy wracam dzierżąc tutejszą walutę. Dopiero pioruny z oczu Ani świadczyły, że coś mnie ominęło…
A było to tak: chwilę po tym, jak zostawiłem Anię na straży dobytku, zaczęli ją zagadywać Algierczycy. Niektórzy chcieli pogadać, inni przywitać się, lub chcieli zdjęcie motocykla albo Ani. Albo jedno i drugie. W tym całym chaosie, Ania kątem oka dojrzała poobijanego mercedesa beczkę, który usiłował się wcisnąć przed motocykl na miejsce małego peugeociny. Nieważne, że na pewno się nie zmieści. Gdy tył samochodu jest jakieś 10 centymetrów od przedniego koła motocykla, Żaba bohatersko włazi pomiędzy oba sprzęty i wali z całej siły w klapę bagażnika. Na migi pokazuje kierowcy, że zostało może ze 2 centymetry. W ogóle nie widział w tym problemu. Wzruszył ramionami, ale odjechał. Mercedes był tak poobijany, że jedna czy dwie stłuczki w ogóle nie zmienią jego stanu technicznego, a my ze zgiętymi lagami raczej daleko nie zajechalibyśmy…
Dzielna była :)
Zdarzenie to należy potraktować jak dobrą i darmową radę: trzeba zawsze parkować motocykl tak, żeby nie było szansy zdewastowania go przez samochody :) :) :)


Załącznik 113162


Załącznik 113163


Startujemy. Gorąco, ale chyba po to tu przyjechaliśmy. Na drodze dość duży ruch, który jednak nam nie przeszkadza. Jesteśmy podekscytowani i ciekawi wszystkiego. Rozglądamy się i chłoniemy otaczające nas krajobrazy, miasta, ludzi.
Tymczasem zaczyna się ściemniać. Dobrze wiemy, że jazda w nocy jest tu BARDZO niebezpieczna – trzeba znaleźć nocleg. Pada na miasto Konstantyna.
Hotelu szukamy w klimatycznej okolicy, tuż przy samej medynie. Medyna to arabskie stare miasto, z uliczkami tak wąskimi, że da się tam wjechać co najwyżej osłem. A i to nie wszędzie. Oczywiście układ tych uliczek to totalny chaos: mnóstwo zaułków, przejść, etc. Ale klimat orientu niepowtarzalny. W przewodnikach piszą, że z reguły jest tam niebezpiecznie i lepiej się nie zapuszczać bez towarzystwa kogoś zaufanego, a na pewno nie w nocy.
Znajdujemy super klimatyczny hotel, ale bez klimy. Nie damy rady. Bierzemy pokój w mniej ciekawym budynku naprzeciwko, ale z klimą. Do tego z łazienką – żona się uparła. Skoro chcieliśmy łazienkę w pokoju, to trzeba dymać na drugie piętro bez windy.
Bagaże wniesione, pokój względny, klima działa. Łazienka duża: prysznic, umywalka… tylko… kibla brakuje. Chcieliśmy pokój z łazienką, nie z toaletą ;)
Toaleta na drugim końcu korytarza – i o dziwo – z muszlą. Dla niewtajemniczonych powiem, że w dotychczas odwiedzonych przez nas krajach z kręgu kultury arabskiej standardem są toalety „na narciarza”. Często jest to wybetonowana dziura w ziemi. Obok z reguły jest kranik i kubełek z wodą lub sam kubełek, pełniące rolę papieru toaletowego.
Dlatego też przyjęte jest, że ręka lewa jest „nieczysta”, ponieważ używamy jej właśnie w toalecie. To powoduje, że do jedzenia należy używać ręki prawej.
My uzbrojeni jesteśmy w swój papier toaletowy :)
Motocykl został na ulicy, przykryty pokrowcem, zaś nad jego bezpieczeństwem czuwał opłacany przez nas „gardien”, czyli „strażnik” pilnujący kilku okolicznych samochodów. Znamy to z Maroka.
Pałaszujemy kupione na ulicy za mniej niż złotówkę danie a’la pizza i popijamy wodą mineralną.
Po kolacji walimy w kimę.


Załącznik 113164


Załącznik 113165


Załącznik 113168




Nie zdążyliśmy za długo pospać. Do drzwi wali recepcjonista.
- Przed chwilą był gardien. Musicie zabrać motocykl w inne miejsce. Na ulicy nie jest bezpieczny.
- Ale gdzie ?!
- Nie wiem. Może do Ibisa. Tam mają swoje podwórko. Pokażę ci gdzie to jest.

W Ibisie faktycznie bezpiecznie. Brama, za nią rozkładana zapora a’la przeciwczołgowa, wysuwana z jezdni. Ale motocykla na przechowanie nie chcą przyjąć. Wracam do hotelu.
Gardien coś tam mówi, rozumiem tylko, że tu nie jest bezpiecznie. Z hotelu wyszedł recepcjonista, ale nie ma żadnego pomysłu. Jak to w Algierii – zaraz zjawia się kilka osób, każdy chce pomóc. Jest też jakiś gość, który twierdzi, że zaprowadzi mnie do strzeżonego parkingu piętrowego. Gardien pomysł popiera. Zabieram chłopaka na motocykl, startujemy. Kątem oka zauważam, że recepcjonista zrobił niewyraźną minę. Nie wiem co o tym sądzić, ale co robić? Parking był przy tej samej ulicy co hotel, ale jakieś 1,5km dalej. Zamiast jechać prosto, najpierw objechaliśmy kawał miasta, a mój „wybawca” machał i krzyczał coś do wszystkich spotkanych po drodze znajomych, korzystając z tego, że jedzie Road Kingiem. Wielu Algierczyków mówiło mi potem, że pierwszy raz widzą Harleya na żywo. Chłopak zachowuje się co najmniej dziwnie; jest jakiś pobudzony. Odwraca się na motocyklu i przechyla tak, że zaraz wyrżniemy glebę. Road King sam waży około 380kg i nie jest łatwo wytrącić go z równowagi, ale gość wyczynia cuda. Musiałem stanąć i na migi wytłumaczyć mu o co chodzi.
Nagle każe skręcać do kamienicy wyglądającej na ruderę. Środek nie robi lepszego wrażenia. Wjeżdżam na platformę z desek, która okazuje się windą i jedziemy na drugie piętro. Gość z parkingu nalega, bym nie zapinał motocykla i nie włączał alarmu… Jakoś wyperswadowałem mu, że ubezpieczenie ma takie wymogi, itd. W sumie co mi pomoże alarm czy disclock?? Motocykl mam odebrać o szóstej rano.

Wracamy do hotelu. Ja dobrze zmęczony, kawałek drogi za nami, dużo emocji, na promie też za bardzo nie pospałem. Nie zauważyłem nawet, że zamiast iść prosto do hotelu, skręciliśmy w medynę. Robi się coraz ciaśniej, ciemniej, ale ja raczej uważam pod nogi i nie zastanawiam się, gdzie idziemy. Dopiero gdy zziajałem się wchodząc pod długie schodki szerokości 1,5 metra dotarło do mnie, że coś jest nie tak… Czemu idziemy medyną?
Może po prostu idziemy skrótem? Ale jakim skrótem?! Przecież najprostsza i najkrótsza droga była ulicą prosto, a nie zaułkami medyny!! Ciemno jak w d… , uliczki wąskie, co chwila tylko widać białka oczu. Oby zaraz nie okazało się, że wdepnąłem w niezłe goowno.
Wyobraźnia zaczyna pracować: po co my tu skręciliśmy? Przecież jak mnie zaciukają to nawet nikt się o tym nie dowie! Pocieszam się jedynie, że jeździliśmy po mieście i mnóstwo ludzi nas razem widziało. Tylko co z tego…
Pytam chłopaka, gdzie my idziemy i po co? Komunikacja trudna, bo on tylko po francusku i to chyba nie za bardzo, ja zaś jeszcze słabiej. W końcu oświadczyłem, że wracam. Tylko jak? Mrok taki, że oko wykol, plątanina uliczek, a my tyle razy skręcaliśmy, że na pewno nie uda się trafić tą samą drogą. Telefon oczywiście został w hotelu. Zresztą… i tak by mi nie pomógł, bo nawigacja nie jest w stanie poprowadzić po medynie. Po kilku krokach wraca do mnie chłopak i pokazuje, że zaraz wyjedziemy i będzie ok. Skręcamy gdzieś i za chwilę wychodzimy na jakąś większą ulicę, gdzie jest trochę światła. Po kilku minutach jesteśmy na ulicy prowadzącej do hotelu. Uff…
Adrenalina podskoczyła, już nie chce mi się spać tak bardzo ;)
W hotelu czeka na mnie żona, która na szczęście przysnęła i nawet nie była świadoma, że nie było mnie 1,5 godziny.
Po mojej opowieści, Ania też nie może zasnąć, a wszystkie odgłosy dochodzące zza okna wydają się jej odgłosem odjeżdżającego Harleya.


Załącznik 113193


Załącznik 113194



28 lipca

Rano, trochę niewsypani, zasuwamy na nasz wielopoziomowy parking. Jest ten sam gość co wczoraj. Na szczęście jest i motocykl. Odbieramy go, płacę parę groszy. Trzeba podjechać do hotelu po rzeczy, jedynym problemem jest, że ulica jest jednokierunkowa. Taki problem to nie problem ;)

Tego dnia w planach jest dojechanie do nadmorskiej miejscowości Tipaza, jednak po drodze chcemy zobaczyć ruiny starożytnego miasta Djemila. Część drogi pokonujemy bezpłatną autostradą, wiodącą ze wschodu na zachód Algierii.
Trzeba przywyknąć do śmieci, które towarzyszyć nam będą przez całą podróż. W tym zakresie Algierczycy muszą jeszcze wiele zrobić – przede wszystkim w zakresie świadomości społecznej. Nie jest też wielką atrakcją smród z rur wydechowych samochodów. Niestety, żeby to zmienić potrzebne są już pieniądze.
Musimy też przywyknąć do robionych nam zdjęć czy filmów z naszym udziałem. Zostaliśmy sfotografowani czy sfilmowani przez wiele osób z przejeżdżających obok samochodów. Nie sposób się gniewać, bo wszystko dzieje się z uśmiechem, wśród przyjaznych gestów i pozdrowień.
Krajobrazy tymczasem zaczynają się robić coraz ciekawsze.


Załącznik 113169


Załącznik 113170


Załącznik 113171


Załącznik 113172


Załącznik 113173


Załącznik 113174


Załącznik 113175


Docieramy do Djemili, która kiedyś nosiła nazwę Cuiculum, zaś założona została przez Rzymian w I w n.e. Są to najpiękniejsze antyczne ruiny w Algierii i faktycznie robią spore wrażenie. Dobrą robotę robi nietuzinkowe położenie. Przed muzeum pojawia się policja, uśmiechnięta pyta skąd i dokąd i prosi o dokumenty. Po raz pierwszy przydały się zrobione przeze mnie fisze. Panowie dostają jedną z nich, nie kryjąc swojego zadowolenia.
Wstęp to jakieś niewielkie pieniądze rzędu 100 – 200 DA (dinarów), czyli 2-4zł. Jest kameralnie - razem z nami ruiny zwiedza zaledwie kilka osób. Zaraz po wejściu podchodzi do nas Algierczyk i pyta czy chcemy aby nas oprowadził. Chwila konsternacji, bo mówi jedynie po francusku. A co tam, może coś uda się zrozumieć. Oczywiście słońce grzeje, więc staramy się, na ile tylko jest to możliwe, trzymać w cieniu. Nasz przewodnik pokazuje nam w telefonie piękne zdjęcia z Djemili zrobione zimą i oczywiście zdjęcia swojej rodziny :)
Ponoć w muzeum na terenie wykopalisk są dość unikatowe mozaiki. Niestety muzeum było w remoncie. Jednak, skoro przyjechaliśmy z tak daleka, chłopaki i tak wpuścili nas, żebyśmy mogli pooglądać :)


Załącznik 113176


Załącznik 113177


Załącznik 113178


Załącznik 113179


Załącznik 113180


Załącznik 113181


Załącznik 113182


Załącznik 113183


Załącznik 113184


Załącznik 113185


Załącznik 113186



Po wyjściu z muzeum dostrzegamy stragan z pamiątkami. Algieria to nie jest kraj nastawiony na turystykę. Wśród pamiątek nie ma ani jednej, którą warto kupić. Chłopak na straganie stara się pomóc w wyborze, ale grzecznie mu dziękujemy. Cóż, nie tak łatwo Muzułmaninowi odmówić – dostajemy w prezencie gipsowy odlew zabytków Djemili. Szkoda, że nie dojechał z nami do domu.

Podczas, gdy ja ustalałem dalszą trasę na GPS, moją żonę dopadli jacyś kolesie i tradycyjnie rozmowa zakończyła się wspólnym zdjęciem. Generalnie, wszyscy spotkani Algierczycy byli bardzo mili, pomocni, z każdym można było pogadać. Oczywiście – my oraz nasz motocykl - także stanowiliśmy dla nich swojego rodzaju atrakcję.
Wszyscy pytali: jak wam się podoba w Algierii? I każdy, każdy z nich starał się, żebyśmy odpowiedzieli: jest fantastycznie!
Często też słyszeliśmy: pamiętajcie, ISIS to nie są muzułmanie!


Załącznik 113187


W drogę! Jedziemy przez miasteczko. Uważam, bo w okolicy jest suk i trochę większy ruch. Nagle, samochód jadący przede mną, nie wiadomo dlaczego, zatrzymał się. Więc i ja hamuję. Tymczasem – motocykl ewidentnie ma inne palny! Oba koła stoją, a my jedziemy! Zatrąbiłem na gościa, który na szczęście ruszył, ale… zbroja prawie była pełna! Nasza prędkość to nie więcej niż 20-30 na godzinę, więc może wielkich szkód by nie było, ale po co nam paciak. Zatrzymałem się sprawdzić dlaczego tak pięknie pojechaliśmy. Na drodze nie było żadnego piachu, tylko asfalt okazał się strasznie śliski.
Już bez przygód tniemy autostradą A1 na zachód. Mijamy Algier tzw. 2-gą obwodnicą, sprawnie łykając kilometry. Śmiesznie, bo droga ta nie ma żadnego oznaczenia w stylu A1, N103, tylko określana jest jako „2-ga obwodnica Algieru”. Muszę jednak przyznać, że sieć dróg w tamtym rejonie rozwinięta jest nieźle.
Późnym popołudniem dojeżdżamy do Tipazy. Chcieliśmy wynająć pokój nad samym morzem, ale za maleńki, zapyziały bungalow trzeba było zapłacić ok. 300zł, więc szukamy trochę dalej od plaży. Z każdym kolejnym metrem – ceny spadały. Finalnie trafiliśmy do ośrodka Munetec, w którym oprócz hotelu były bungalowy. Na całym terenie gwarnie, kolorowo, wesoło. Przed wejściem zostałem obstąpiony przez stado zawoalowanych, uśmiechniętych kobiet.
- Skąd jesteście? Mieszkacie w tym hotelu?
- Z Polski, idziemy dopiero zapytać, czy jest wolny pokój.
- Mam nadzieję, że będzie wolny pokój i zostaniecie z nami! Jutro pokażemy wam miasto i pójdziemy na plażę. Jestem nauczycielką angielskiego, więc wszystko wam opowiem, mogę pomóc w dogadaniu się.

Wieczorem panie przyniosły nam ogromną bagietkę nadziewaną mięsem, warzywami i… frytkami. Kiedyś uważałem, że skoro Anglicy potrafią jeść bułkę z frytkami, to nie mają najlepszego gustu, ale po tym doświadczeniu muszę to odszczekać! Buła była po prostu pyszna!
Przyjemnie zmęczeni kładziemy się do łóżek.
Cała noc nie była nam jednak dana. Obudziłem się, żeby iść do WC i zanim zdążyłem włożyć klapki zauważyłem, że podłoga się rusza! Półmrok nie pozwalał szybko ocenić o co chodzi.
Pstryknąłem włącznik nocnej lampki. Cała podłoga usiana była mrówkami, maleńkimi faraonkami, które pedałowały w najlepsze przez nasz pokój.
Pierwsza myśl: pokonać towarzystwo kapciem! Ale nie, ich jest za dużo. Trudno, trzeba ratować nasze rzeczy porozrzucane rozkosznie po podłodze w całym pokoju. Przede wszystkim zaś należy zdjąć jedzenie ze stolika, w tym daktyle i melona. Mrówki jeszcze nie zdążyły zwietrzyć jedzenia na stoliku, nie pakowały się też na szczęście do łóżka.
Czekamy więc i obserwujemy rozwój sytuacji. Jedne włażą dziurą w ścianie, inne szybko wyłażą szparą pod drzwiami. Trwało to jeszcze z pół godziny, ale mrówki tylko przemaszerowały przez nasz pokój, nie interesując się niczym. Sytuacja powtórzyła się następnej nocy, ale wtedy nawet nie reagowaliśmy.


Załącznik 113188


Załącznik 113189


Załącznik 113190


Załącznik 113191


Załącznik 113192

Mech&Ścioła 04.12.2018 20:16

Cytat:

Napisał Dredd (Post 614326)
Po raz pierwszy przydały się zrobione przeze mnie fisze. Panowie dostają jedną z nich, nie kryjąc swojego zadowolenia.

Co to są te Twoje "fisze"?
BTW: :Thumbs_Up:

matjas 04.12.2018 20:25

Ta opowieść rozdupca, to pewne ;)

Cezarus 04.12.2018 20:25

Cytat:

Napisał Mech&Ścioła (Post 614344)
Co to są te Twoje "fisze"?
BTW: :Thumbs_Up:

Kserokopie paszportu , dowodu rejestracyjnego motocykla i ubezpieczeń :)

Dredd 04.12.2018 20:50

Cytat:

Napisał Mech&Ścioła (Post 614344)
Co to są te Twoje "fisze"?
BTW: :Thumbs_Up:

Cytat:

Napisał Cezarus (Post 614348)
Kserokopie paszportu , dowodu rejestracyjnego motocykla i ubezpieczeń :)

Bardzo ciepło :)

Mówiąc fiche miałem na myśli kartkę z wydrukowanymi danymi typu: dane personalne, nr paszportu, dzieci, mąż/żona, nr rej motocykla, czy nadawany nr "pesel" (to w Maroku). Dodatkowo skserowałem nasze paszporty (stronę z danymi i wizę). Jest to o tyle przydatne, że w razie kontroli policji/żandarmerii dajesz taką kartkę i nie musisz czekać pół godziny, aż spiszą Twoje dane z dokumentów. Jeśli kontrole zdarzają się co 50km a do tego jest 40 stopni lub więcej, takie fiszki są nieocenione :D
Kartkę z danymi z paszportu dajesz zamiast paszportu.

Zmyler 04.12.2018 21:57

:Thumbs_Up: Super. Świetnie się czyta.:bow:

Dredd 08.12.2018 00:01

25 Załącznik(ów)
29 lipca

Wstajemy rano, tradycyjnie niewyspani :). Tego dnia planowaliśmy pójść na plażę i zobaczyć ruiny rzymskie, które są w Tibazie. Najpierw jednak pójdziemy na miasto i wciągniemy jakieś śniadanie. Ledwo udało nam się wyjść przed hotel, a do mojego Żabska podeszła laska, której z racji burki widać było wyłącznie oczy.
- Cześć Jestem Hulud a to mój mąż Kadar, skąd jesteście?
I tym sposobem zaprosiła nas, abyśmy z nią i jej mężem poszli do miasta.
Tak, jak i my są tu na wakacjach. Nie pamiętam czym zajmuje się Kadar, ale Hulud skończyła dwa fakultety: prawo oraz historię i jest szefem w jakimś instytucie. Jak nie patrzyłem, Hulud stanęła tyłem do mnie i podniosła burkę tak, by Ania widziała jej twarz - a tak wyglądam. Twój mąż nie może mnie zobaczyć. Po chwili chwyciła Anię za rękę.
Idziemy do meczetu. Dziewczyny przez cały czas trzymają się za ręce, co jakiś czas Hulud przytula i głaszcze Anię.
Cały budynek był misternie zdobiony mozaikami, bądź też innymi detalami.
Aby niewierny wszedł do meczetu, zgodę musi wyrazić imam. Oczywiście nie było z tym żadnego problemu, imam nawet chciał podarować nam Koran. Moje Żabsko musiało co prawda przywdziać odpowiednie szaty, ale weszła nie tylko do części dla kobiet, ale także do męskiej. Część żeńska jest jak zwykle ciekawsza od męskiej. Uśmiechnięta, rozśpiewana i kolorowa.
Jak Kadar zobaczył Anię w Burce wyrwało mu się:
- Jak ty pięknie wyglądasz! :) :) :)
Ja tymczasem zostałem oprowadzony po meczecie, nawet dokonałem rytualnej ablucji. Przed każdą modlitwą, a jest ich pięć w ciągu dnia, muzułmanin musi się obmyć w ściśle określony sposób. W tamtejszym klimacie ma to głęboki sens…

Później razem z Kadarem i Hulud poszliśmy coś zjeść i to było również ciekawe doświadczenie. Ja z Kadarem siedzieliśmy przy jednym stoliku plecami do naszych żon, zaś Żaba z Hulud przy drugim. Hulud dopiero wtedy mogła zdjąć zasłonę z twarzy i spokojnie zjeść. Cała konsumpcja odbywała się zaś z jednego talerza bez użycia sztućców. Nigdy wcześniej nie spodziewałem się, że już drugiego dnia w Algierii będę jadł rękami z Arabami i to z jednego talerza…
Oczywiście o zapłaceniu przez nas rachunku nie było mowy.
- Jesteście przecież gośćmi w Algierii!


Załącznik 113267


Załącznik 113268


Załącznik 113269


Załącznik 113275


Załącznik 113271


Załącznik 113272



Po południu sami zwiedziliśmy ruiny, położone nad brzegiem morza. Nasi nowi znajomi zaprowadzili nas i udali się na popołudniową drzemkę. Umówiliśmy się, że po południu wybierzemy się razem nad morze. Ruiny nie są zbyt porywające; sytuację ratuje jedynie ich malownicze usytuowanie. W morzu zaś syf, kiła i mogiła – horda reklamówek imituje meduzy… Turystów wielu, ale jak okiem sięgnąć jesteśmy jedynymi Europejczykami.



Załącznik 113273


Załącznik 113274



Morze. Nasi nowi znajomi zabrali nas na najładniejszą plażę w okolicy, wjechaliśmy jeszcze na górę „Szinła”, z której roztaczała się super panorama. Z tej wycieczki nie mamy niestety żadnych zdjęć, bo zakładaliśmy, że skoro idziemy się tylko wykąpać, nie braliśmy ani aparatu, ani telefonów. A szkoda! Tymczasem na plaży dołączyła do nas siostra Hulud wraz z mężem i dziećmi. Ona ubrana była zdecydowanie bardziej „po europejsku” – na głowie miała jedynie mały turban.
Rozkręciła się impreza. Grill, wielkie pyszne żarcie – mięso i warzywa, najlepsza na świecie domowej roboty harisa. Smaki całkowicie odmienne od tego do czego przywykliśmy. Ania pytała Hulud jak może ubrać się do kąpieli. Specjalnie na Algierię kupiła jednoczęściowy strój kąpielowy, do tego zszyła dekolt, bo był zbyt szeroki.
- Jesteś turystką, możesz występować jak chcesz. Nie ma żadnego problemu.
- Bo wiesz, mam jeszcze krótkie spodenki (od piżamy :) ), i mogę je założyć…
Tymczasem problem się rozwiązał sam, bo do wody weszliśmy dopiero blisko północy. Dziewczyny poszły same, ja z chłopami potem. Zauważyłem już w Turcji i Maroku, że tam wszyscy noszą luźne spodenki, a nie slipki. Żeby nie było, także miałem specjalny strój na Algierię – luźne szorty do połowy uda. Patrzę czy wbiłem się w kanon. Widzę, że ciut za krótkie - powinny być do połowy uda. Kobiety tymczasem ubrane różnie, ale raczej pozakrywane. Od pełnego stroju, tzn. łącznie z chustą, poprzez coś a’la leginsy i na to luźna koszulka aż do prawie takiego jak u nas stroju jednoczęściowego.
Poznane przez Żabę w morzu dwie studentki opowiedziały trochę o życiu w Algierii. Obie bardzo spontaniczne i pozytywnie zakręcone.
- Ja mam na imię tak jak księżyc.
- A moje imię nic nie znaczy, ale to nic.
- Nie do końca podoba nam się jak u nas traktowane są kobiety, ale nigdy stąd nie wyjedziemy, bo ludzie ogólnie są wspaniali i serdeczni.
Jest super, morze ciepłe, ale jakoś dziwnie się czuję kąpiąc się nocą. Zwłaszcza, że jedyne oświetlenie to tak naprawdę piękny, ogromny księżyc w pełni. Dziewczyny szaleją w morzu na całego. Odchodzi tam coś na wzór aerobiku. Ania była pełna podziwu jak w tym całym ubraniu można pływać. W ogóle wejść do wody. Bała się, że któraś z dziewczyn się utopi. Wszystkie twierdziły, że potrafią pływać, choć wyglądało to zupełnie inaczej... Wychodząc z morza, już prawie przy brzegu kopnąłem solidnie wystający z dna kamień wielkości płyty nagrobnej. Jak idzie się domyśleć, z tej konfrontacji nie mogłem wyjść zwycięsko. Nie mam zwyczaju rozczulać się nad sobą, ale jednak wyraźnie czuję, że go mam ;) Oby tylko nie był złamany, bo będzie problem. Pocieszam się, że to prawa stopa i nie muszę nią przerzucać biegów. Dziewczyny wychodzą z morza. Następuje uroczyste zapoznanie się z rodziną studentek. Pani Mama - z kolorowym turbanem i czerwoną szminką na ustach ściska nas i przytula. Witamy w rodzinie. Nie da się nie zauważyć i tu otwartości ludzi względem siebie. Nie ma barier. Kontakt z obcym człowiekiem (całą rodziną) nawiązywany jest w kilka minut.
Kadar i Hulud bardzo chcieli nas ugościć „jak należy” u siebie, wobec czego zaprosili nas do swojego domu rodzinnego, jakieś 200km stąd. Obiecaliśmy, że jak starczy czasu – zajedziemy do nich w drodze powrotnej. Później dzwonili wielokrotnie, dopytując czy przyjedziemy.
Impreza trwała do późnej nocy, więc do hotelu dotarliśmy blisko o 3 nad ranem. Nie wiadomo było nawet czy kłaść się do łóżka, bo o świcie wyjazd…


Załącznik 113276


Załącznik 113277


Załącznik 113278


Załącznik 113279


Załącznik 113280


Jak opowiedziała mi później moja Żaba świat kobiet w islamie nie wygląda wcale tak źle jak nam się wydaje. Są one dla siebie bardzo serdeczne, a ich kontakty bliskie. Są poza tym bardzo bezpośrednie. „Podczas naszego spaceru po Tibazie, Hulud zupełnie spontanicznie ujęła moją dłoń i od tamtej pory chodziłyśmy po mieście trzymając się za ręce. Gdy z kolei w meczecie już ubrałam się w tradycyjny strój, wszystkie kobiety mnie wyściskały, wyprzytulały i życzyły wszystkiego najlepszego. Na koniec wycałowały, życząc abym jeszcze je kiedyś odwiedziła. Podobnie, gdy poszłam wykąpać się z Hulud, jej siostrą oraz innymi poznanymi na plaży dziewczynami ani się spostrzegłam, jak któraś zawisła mi na ramieniu, głaszcząc mnie po ręce, czy po włosach.”
Jak później obserwowałem inne kobiety, nie było w tym nic nadzwyczajnego. Ania była ściskana jeszcze wielokrotnie.

30 lipca

Nie pospaliśmy. Wstać ciężko. Jedyne co mnie podrywa z łóżka to emocjonująca myśl, że dziś wjeżdżaliśmy już na mityczną drogę nr 1, znaną bardziej jako Trans Sahara Highway, która ciągnie się przez całą Saharę, aby za ponad 3000km dotrzeć do Niamey w Nigrze. My pokonamy jej odcinek 1200km do Ajn Salah.
Tego dnia naszym celem jest miejsce zamieszkane przez Mozabitów, czyli dolina M’Zab.
Północ Algierii jest dość górzysta, choć jazda miejscami średnia – ruch spory, choć drogi dobre. Napisy nie pozostawiają złudzeń, kto buduje wiadukty. Im dalej na południe, ruch maleje, zaś krajobrazy także „spokojniejsze”. Coraz bardziej mi się to zaczyna podobać. Mijamy kolejne miasta i wsie.


Załącznik 113281


Załącznik 113282


Załącznik 113283


Załącznik 113284


Załącznik 113285


Wreszcie – zgodnie ze starą filozofią harleyowców – zakręt stanowi tylko przeszkodę pomiędzy dwiema prostymi.


Załącznik 113286



Załącznik 113287



Teraz mamy trochę czasu, żeby pobyć sam na sam ze sobą i swoimi myślami. Ja wspominam wczorajszy dzień i to, co nas spotkało. Od razu przychodzą na myśl nauczycielki w hotelu. Takie ciepłe i serdeczne powitanie nie spotkało nas nigdzie w Europie. Albo Kadar i Hulud. Zapewne zrezygnowali ze swoich planów na cały dzień, poświęcili nam swój czas, oprowadzili po mieście, pokazali zabytki, zapewnili rozrywkę. I to wszystko w sposób tak naturalny i odruchowy. Żadnym problemem nie było to, że ich angielski jest słaby, a nasz francuski to tylko kilka słów. Ci ludzie są po prostu niesamowici!


Załącznik 113288



Załącznik 113289



Załącznik 113290



Paliwo zalane. Tu nie ma zbyt wielu stacji benzynowych, więc leję pod korek, żeby zapas paliwa był jak największy. Jeszcze pyszna, zimna cola i jedziemy dalej. Nie przypominam sobie, abym oblał motocykl paliwem, a śmierdzi strasznie! Patrzę, a benzyna elegancko zasuwa po baku na rozgrzany silnik. Pewnie nie dokręciłem korka, albo jakiś paproch wpadł pod uszczelkę. Stajemy, odkręcam korek i już wiem, co się stało. Po prostu przelałem – dopóki motocykl stał na stopce nie było problemu, ale po postawieniu go do pionu paliwo zaczęło wylewać się odpowietrznikiem. Zawracamy na stację. Dobrze, że chłopaki znaleźli jakiś kawałek szlaucha. Zasysam i pozbywam się nadmiaru cieczy.
Kolejna zimna cola i znowu w drogę ;)


Po pokonaniu kawałka trasy, zatrzymaliśmy się na herbatę od przydrożnego sprzedawcy. Zaraz ktoś chce z nami pogadać, dostaliśmy numer telefonu, przekazałem mój. Z rozmową było trochę słabo, ponieważ koleś nie mówił po angielsku. Niemniej jednak do końca naszego pobytu w Algierii regularnie dzwonił, aby upewnić się, że wszystko u nas ok.
Oczywiście herbatę dostaliśmy jako prezent od niego. Algierczycy są nadzwyczajni…
Obok nas biesiadowała też jakaś rodzina.


Załącznik 113291



Załącznik 113292

matjas 08.12.2018 11:09

Kurczę Dredd - sporo tu różnej maści relacji ale Twoja jakoś przykuwa. Może to sposób w jaki piszesz, może piękne zdjęcia, a może w końcu niecodzienny cel podróży.
Jeszcze jedno rzuca mi się na mózg - doświadczyliscie tam tyle dobra od MUZUŁMANÓW - gdyby była tam wojna chcieliby schronić się w Europie, czy wtedy otrzymaliby pomoc od nas, jako kraju i od jednostek, od takiego przeciętnego polaka, chrześcijanina i co gorsza katolika /bo coraz częściej myślę, że to dwie różne rzeczy/???
Przyznam, że za głupi jestem aby to ogarnąć, jednak wiem, ze chętnie udałbym się Twoimi śladami.

Będę tu chętnie zaglądał.
m

Dredd 08.12.2018 14:05

Cytat:

Napisał matjas (Post 614879)
Jeszcze jedno rzuca mi się na mózg - doświadczyliscie tam tyle dobra od MUZUŁMANÓW - gdyby była tam wojna chcieliby schronić się w Europie, czy wtedy otrzymaliby pomoc od nas, jako kraju i od jednostek, od takiego przeciętnego polaka, chrześcijanina i co gorsza katolika /bo coraz częściej myślę, że to dwie różne rzeczy/???
m

Matjas, poczekaj! Nasza podróż jeszcze się nie skończyła...
Czeka nas jeszcze wiele kontaktów z Muzułmanami!

Natomiast Twoje pytanie traktuję jako retoryczne (niestety)...

Dredd 12.12.2018 19:28

24 Załącznik(ów)
Odcinek kolejny.

Docieramy do Ghardai, czy mówiąc ściślej – doliny M’Zab. Żeby pełniej zrozumieć naturę tego miejsca, a przede wszystkim ludzi, którzy tu mieszkają, kilka słów opisu.
Dolina M’Zab to miejsce specyficzne. Składa się z pięciu oaz: Ghardaia, Melika, Bou Noura, El Atteuf i – uważanej za miejsce święte – Beni Isguen. Ich mieszkańcy to ibadycki odłam islamu, czasem nazywany sektą. Społeczność ta jest bardzo zamknięta; zasadniczo nie dopuszczają do siebie obcych. Małżeństwa od wieków zawierane są wyłącznie w obrębie własnej grupy etnicznej, do medyny Ghardai i Beni Isguen wolno wejść wyłącznie w towarzystwie przewodnika, w określonych godzinach i zachowując nakazane zasady przyzwoitości, tzn. długie spodnie i długi rękaw (ten ostatni wymóg latem w stosunku do mężczyzn nie jest przestrzegany). Kategorycznie nie wolno również robić zdjęć ludziom, chyba, że uzyska się ich zgodę. O powyższych regułach przypominają, tablice informacyjne. Turyście (niewiernemu) nie wolno zostać w mieście na noc. Nie wiem na ile to prawda, lecz podobno jeszcze w latach 60-tych złamanie tego zakazu mogło skończyć się dla takiego śmiałka tragicznie, zaś pierwszy niewierny został wpuszczony do miasta dopiero na początku XX wieku. Kobiety ubierają się w sposób bardzo charakterystyczny – mężatki ubrane są w białe szaty (czadory) zasłaniające je od stóp do głów. Odsłonięte może być tylko jedno oko. Niewidoczne są nawet dłonie, które przytrzymują czador od wewnątrz. Ponoć kobiecie nie wolno rozmawiać na ulicy z obcym mężczyzną. Wspólnota Mozabitów jest bardzo solidarna między sobą – bogaci pomagają biednym, nikt się nie wywyższa. Widać to chociaż w wysokości i wyglądzie zewnętrznym domów – żaden nie jest wyższy, by nie zabierać światła sąsiadowi i zasadniczo nie maja one ozdób. W oczach Boga jesteśmy przecież równi – jak mawiają.
Z uwagi na powyższą odmienność kulturową, dolina jest od 1982r. wpisana na listę dziedzictwa Unesco.

W dolinie M’Zab zamierzaliśmy spotkać się na chwilę z Abdou oraz zwiedzić Beni Isguen i Ghardaię.
I jak to w Algierii – spotkanie miało trwać godzinę, a zostaliśmy 3 dni…

31 lipca – 2 sierpnia

Abdou ugościł nas w iście algierskim stylu. Załatwił nam nocleg w pensjonacie przyjaciela i dodatkowo, w najciekawszym – urządzonym w tradycyjnym stylu pokoju. Otoczeni byliśmy troskliwą opieką - zasadniczo 24h/dobę. Ponieważ Abdou normalnie pracował, zapewnił nam opiekę Liesa, który – będąc nauczycielem – miał wakacje. Lies w pierwszej kolejności zalecił nam zakupienie chust w celu ochrony przed słońcem, później oprowadził po mieście, pokazał najciekawsze lokale. Zabrał do miejscowej knajpki na lokalne napoje mozabickie, których nazw oczywiście nie byliśmy w stanie zapamiętać. Jego żona zaś przygotowała nam jedno z lubianych przez Mozabitów dań.


Załącznik 113336


A to nasze lokum, zanim zdążyliśmy zrobić w nim zwykły, motocyklowy pier….k (czyt. nieporządek).


Załącznik 113337


Załącznik 113338


Zwiedziliśmy osady Ghardaia oraz Beni Isguen. Tę ostatnią oczywiście z przewodnikiem.
Najstarsza część oazy i meczet pochodzi z XI wieku. Pomimo, że budulec to zasadniczo glina i pnie palm daktylowych, z uwagi na sprzyjający klimat dotrwały do naszych czasów w niezłym stanie.
Choć na pierwszy rzut oka nie umiemy tego dostrzec, domy w dolinie M’Zab są budowane w sposób naprawdę przemyślany. Ich mieszkańcy - mądrzy wiekami doświadczeń - przystosowali się do życia w niesprzyjających warunkach. O tym, że nie wolno ignorować tej mądrości mieliśmy się jeszcze przekonać.



Załącznik 113339



Załącznik 113340



Załącznik 113360



Załącznik 113342



Załącznik 113362



Załącznik 113363



Załącznik 113345



Jak było widać, domy budowane są blisko siebie, co ma przeciwdziałać zbytniemu nagrzewaniu się ulic. Sprzyja to również bezpieczeństwu oazy, ogrodzonej murem. Okna nie są skierowane na ulicę, lecz wewnętrzne dziedzińce, czy tarasy. Życie rodziny koncentruje się wewnątrz budynku. Umożliwia to m.in. ochronę kobiet przed wzrokiem obcych, zaś kobietom – zdjęcie czadorów. Tę zasadę najlepiej widać na przykładzie budynku szkoły.


Załącznik 113346



Załącznik 113347



Z Abdou nie dało rady się nudzić. Poznaliśmy jego przyjaciół, uczestniczyliśmy w – specjalnie dla nas zorganizowanej – wieczerzy, podczas której jedliśmy tradycyjne algierskie danie - kuskus z baraniną. Ciekawostką jest, że sos w tej potrawie był zrobiony z daktyli i ostrej papryki, a przez to słodki z lekką nutą pikanterii. Konsumpcja zaś odbywała się – tradycyjnie - z jednej miski, ale dla naszej wygody – łyżkami :) :)
Gdy wszyscy się najedli, najstarszy wiekiem przy stole, podzielił pozostałe jedzenie pomiędzy obecnych.
- Ponieważ na świecie jest wielu głodnych ludzi, nie godzi się, żeby wyrzucać jedzenie. Mamy taką zasadę w Ghardai.
Po kolacji zasypiamy wśród szumu palm, który do złudzenia przypomina odgłos wydawany przez wiatr w koronach naszych drzew.


Załącznik 113348


Jeśli czegoś potrzebowaliśmy, Abdou albo nam to zorganizował, albo jechaliśmy do sklepu, żeby to kupić. W Ghardai poznaliśmy kolejny aspekt algierskiej gościnności. Abdou nie pozwolił nam za nic zapłacić… Na nic zdały się nasze tłumaczenia.
- Jesteście gośćmi w Algierii i nie ma dyskusji.
O przyjęciu jakiejkolwiek zapłaty za nasz pobyt w pensjonacie oczywiście także nie było mowy…

Chłopaki opowiadali nam o życiu i lokalnych zwyczajach. Choć wiedzą jak funkcjonują społeczeństwa w innych krajach, nadal hołdują lokalnej tradycji.
- Żonę poznaje się przez rodzinę. Mnie na przykład znalazła ją siostra. Razem z matką zrobiły wywiad czy to dobra i wartościowa osoba. Potem zostaliśmy sobie przedstawieni, czy się sobie podobamy. W czasie okresu „narzeczeńskiego” mogliśmy rozmawiać i spotykać się za każdym razem w towarzystwie osób z obu rodzin. Rozmawialiśmy o wspólnym domu i rodzinie.
- A nie próbowałeś spotkać się z nią „na boku”, żeby swobodnie porozmawiać?
- Ojciec chyba by mnie zabił!
- A jak rozpoznajecie kobiety – mówię o mężatkach. Przecież wszystkie są ubrane tak samo i mają odsłonięte tylko jedno oko?!
- Ja matkę i żonę poznaję po butach :)


Załącznik 113349



Załącznik 113350



Załącznik 113351



Załącznik 113361



Załącznik 113353



Na niektórych domach umieszczone były tabliczki z datą budowy. Dwie daty to: liczona od narodzin Chrystusa oraz od daty hidżry czyli ucieczki Proroka Mahometa z Mekki do Medyny.



Załącznik 113354



Załącznik 113355



Dowiedzieliśmy się również, iż w dolinie istnieje „Rada”, złożona ze szczególnie poważanych obywateli. Czuwa ona m.in. nad kształtem ceremonii weselnej oraz pilnuje, żeby przyszła żona dostała odpowiednia ilość złota od męża. Ma ono zabezpieczyć ją materialnie na wypadek śmierci męża czy rozwodu.
A tak wygląda aktualny skład Rady.
Tabliczka „urzędowa” wskazuje, że Rada obraduje w tym budynku. Napis w 3 językach: arabskim, tamazigh i francuskim. Tamazigh to język Berberów i – jak widać – posiada własny alfabet.



Załącznik 113356



Załącznik 113357



Oaza w dolinie M’Zab ma niestety również swoje problemy. W oazie mieszka także sporo Arabów, którzy osiedlili się po drugiej stronie drogi Trans Sahara Highway. Z zasady społeczności ze sobą współżyją zgodnie, ale nieraz dochodzi do dość ostrych konfliktów. Przykładowo w 2015r. Arabowie napadli na Mozabitów, palili domy i sklepy, było wielu rannych. Policja i wojsko wkroczyło po jakimś czasie do akcji i zaprowadziło porządek, jednak słychać głosy, że zbyt długo czekali na podjęcie działań. Od tamtej pory w oazie siły porządkowe wykazują wzmożoną czujność. My także widzieliśmy ewidentną obecność służb porządkowych. Rosłe chłopy nieraz w pełnym oprzyrządowaniu w stylu ochraniacze i tarcze budzą respekt. Mnie osobiście wydaje się, że za tymi zamieszkami mogła stać polityka.

Przy okazji wizyty w Ghardai zostaliśmy zabrani do zoo. A oto największy obecnie drapieżnik Sahary – fenek. Choć to nie do uwierzenia, jest w stanie podobno upolować widoczną na kolejnym zdjęciu wiperę rogatą – także mieszkańca Sahary. Abdou mówił, że nieraz spotyka fenki jeżdżąc po pustyni, ale boją się ludzi i widać je tylko z daleka.


Załącznik 113358



Załącznik 113359

Mhv 13.12.2018 08:25

Bardzo pouczająca opowieść, szczególnie dla tych, którym wydaje się że wszystko wiedzą o innych. Ciekawe też, że pewne opisane tu zwyczaje były u nas kiedyś obecne, a przeminęły - z czasem, postępującą globalizacją i dobrobytem.
Pytanie z ciekawości rodzi się następujące, dlaczego muzułmanie (jak rozumiem w tej nieco odizolowanej osadzie) odwołują się do daty narodzin Chrystusa - tabliczka na jednym z domów. (Rozumiem że jest on uważany za jednego z najważniejszych proroków, ale nie stawiają go w jednym rzędzie z Mahometem). Czy to ze względów porządkowych (inny kalendarz) czy innych?

matjas 13.12.2018 09:09

Czyta się!!! :D i ogląda!

Z fenkami to ja podzielę się z Wami taką ciekawą/zakręconą historią sprzed lat nastu - z Karkonoszy :D

Szliśmy sobie z Żonką spod Kościoła Wang w Karpaczu jakimś tam szlakiem i po około godzinie wcięliśmy sie na szlak na którym był jakiś wyścig MTB - no i chłopaki zapierdzielają, my coś tam schodzimy z drogi, coś tam kibicujemy, pogoda piękna, wczesna jesień, no pięknie jest.
Nagle w zupełnie pustym lesie spotykamy na winklu laskę z aparatem i do tego na kocu obok niej leży jakis kurwa dziwny pies - uszy jak u kosmity, kolor jak bawarka... japierdole... co to za rasa. Wygląda jak fenek! Ale fenek w karkonoszach??? BEZSENSU.

No to dzień dobry, dzień dobry, w całym tym stuporze nawet nie powiedziałem nic w stylu 'ale ładny piesek' :D, i poszliśmy dalej.

Jakieś 500m dalej na zjeździe spotkalismy kolesia z XChallengerem, obwieszonego aparatami i się okazało, że on, Tomek, jeździ na różnego rodzaju imprezy sportowe i robi zdjęcia zawodnikom. Miał to jakoś mega poogarniane, że już na mecie miał gotowe całe pakiety tylko dla danego zawodnika...
No gość sympatyczny, aparaty sympatyczne, moto też no i gadka się klei więc gadamy. Jakoś wyszło, że mówię mu, że wyżej też laska robi foty z jakimś dziwnym lisopsem co wygląda jak fenek - na co on, że to jego dziewczyna a lisopies to faktycznie jest faktyczny fenek :D

Byli na jakimś rajdzie w maroko w robocie i ktoś na pustyni znalazł małego fenka. No to co... mieli go zostawić? Wrzucili go do skrzynki z gąbką na aparaty i tak przyjechał do niemiec i już z nimi został. Koleś normalnie mieszkał w DE ale z pochodzenia był polakiem.

Może kiedyś trafi na to wspomnienie przypadkiem hehehehe.
Fenek w Karkonoszach to było kurna coś.

Już nie śmiecę sorry, ale przypomniała mi sie ta..hmmm.. anegdota? :D

zdrowia
m

jochen 13.12.2018 11:43

Dawaj pan dalej! Ciekawie jest.
Fajnie, ze dałeś fotę żmii rogatej - ja jako dzieciak parę lat mieszkałem w Libii i kiedyś identyczną żmiję przyniosłem na podwórko domu, gdzie mieszkałem z rodzicami w charakterze kawału, żeby ich nastraszyć. Trzymałem za ogon, a gadzina wykręcała się usiłując mnie użreć w nogę, ale dziecinny upór był silniejszy niż rozsądek. Rzuciłem przed progiem i wpadłem do domu krzycząc, że żmija rogata nas zaatakowała. Mama nie uwierzyła, ale tato kontrolnie sprawdził i włos mu się na głowie zjeżył, gdy zobaczył wijącą się i syczącą żmiję pod drzwiami. Złapał dwumetrowy drąg oparty o framugę i ją załatwił.
Dzieciaki to jednak durne są...
Później inną taką żmiję przyniósł rodzicom w słoiku (też żywą) Arab, który słyszał że chcieliby mieć suwenir do Polski. Do dziś ją mają zalaną formaliną.
A skorpiony jakieś widziałeś?

consigliero 13.12.2018 23:56

Było zalać spirytusem to żmijówka byłaby

jochen 14.12.2018 11:06

No widzisz, człowiek był młody, to i głupi, nie wiedział co dobre...:D

matjas 14.12.2018 11:43

Cytat:

Napisał jochen (Post 615591)
No widzisz, człowiek był młody, to i głupi, nie wiedział co dobre...:D

i co po prostu ją zjedliście? :haha2::haha2::haha2::haha2:

przypomina mi sie stary kawał o wilku co po akcji w chatce babci czerwonego kapturka znalazł w szafce masę pornoli - no i ogląda ogląda, gały mu wyłażą na wierzch i w końcu mówi: 'a ja debil po prostu ją zżarłem :('

oczywiście mowa nie o babci :D

:D

jochen 14.12.2018 15:29

Nie, nie zeżarliśmy, choć podobno nieźle smakuje. Leży w tej formalinie po dziś dzień, co parę lat się jej tylko zmienia formalinę i spoko.

matjas 14.12.2018 15:50

Widzę, że masz nieskończone podkłady humanizmu
- 'A niech ma gadzina nowe formaline' :D

Melon 14.12.2018 18:22

Cytat:

Napisał matjas (Post 615596)
i co po prostu ją zjedliście? :haha2::haha2::haha2::haha2:

przypomina mi sie stary kawał o wilku co po akcji w chatce babci czerwonego kapturka znalazł w szafce masę pornoli - no i ogląda ogląda, gały mu wyłażą na wierzch i w końcu mówi: 'a ja debil po prostu ją zżarłem :('

oczywiście mowa nie o babci :D

:D

:lol19: Dobre!

Dredd 14.12.2018 19:04

Widzę, że temat żyje własnym życiem:):):)
A historie dużo lepsze niż moja: fenek w Karkonoszach, żmija rogata w butelce, wilk pierdoła ;)

Cytat:

Napisał Mhv (Post 615463)
Pytanie z ciekawości rodzi się następujące, dlaczego muzułmanie (jak rozumiem w tej nieco odizolowanej osadzie) odwołują się do daty narodzin Chrystusa - tabliczka na jednym z domów. Czy to ze względów porządkowych (inny kalendarz) czy innych?

Wydaje mi się, że używanie kalendarza chrześcijańskiego ma wzgląd czysto utylitarny, ale to tylko moje przypuszczenia.

Cytat:

Napisał jochen (Post 615497)
A skorpiony jakieś widziałeś?

Hmmm... O skorpionach po prostu zapomniałem :o
Będąc na Saharze Zachodniej zaglądałem pod kamienie w poszukiwaniu tych przemiłych stworzeń, ale i tak nie spotkaliśmy żadnego.
A tu w ogóle o tym nie myśleliśmy. A szkoda...


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:15.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.