Africa Twin Forum - POLAND

Africa Twin Forum - POLAND (http://africatwin.com.pl/index.php)
-   Trochę dalej (http://africatwin.com.pl/forumdisplay.php?f=76)
-   -   Kamyk z Bartangu, czyli Tian-Szań & Pamir solo. 7-20.VII 2017 (http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=30706)

redrobo 28.11.2017 13:38

Tuba

Sneer, nie ociągaj się kurde mol.

bukowski 28.11.2017 15:43

Cytat:

Napisał redrobo (Post 559084)
Tuba

Sneer, nie ociągaj się kurde mol.

Moze dzisiaj. Reke mialem szytą wczoraj, palce spuchniete :/

Wysłane z mojego SM-A510F przy użyciu Tapatalka

marcinos11 28.11.2017 20:03

nie ma że boli !! Ludziska czekają ;)

Rychu72 30.11.2017 10:42

Pisz kolego, bo śnieg za oknem i trzeba się czymś zająć ;)

bukowski 30.11.2017 23:17

11 Załącznik(ów)
Opuszczam rano Osz i kieruję się na południe. W kieszeni mam jakieś 700 somów i 20 dolarów, ale liczę na bankomat w Sary Tash. Po trzech godzinach przyjemnego, krętego asfaltu mijam bez zatrzymywania się przełęcz Tałdyk (3 615 m. n.p.m) . Jurty, kumys, owce, konie i wszechobecny smród dymu z krowich placków.
Załącznik 83634
Załącznik 83635
Wjeżdżam do Sary Tash i mierzę się z własną naiwnością: żadnych szans na bankomat. Nawet na jedynej stacji nie można zapłacić kartą, tylko cash. No cash in Sary Tash. Mam jeszcze pół baku, więc olewam stację. Robi się zimno i zaczyna padać, na horyzoncie ledwie widać pasmo górskie. Wpinam ocieplacz i walcząc z silnym, bocznym wiatrem jadę w stronę Sary Mogul. Wzdłuż drogi, w pewnym oddaleniu, płynie kawowa, szeroka na 10 metrów i mocno wezbrana rzeka. Zaczynam rozumieć, że trzeba szukać mostu. Wjeżdżam w Sary Mogul, pytam lokalesów, ale kręcą głową i mówią, żeby dalej jechać. Prawdę mówiąc dziwi mnie, że taka atrakcja nie dość że nie jest oznakowana, to najwyraźniej nie funkcjonuje w społecznej świadomości.
Jakiś kilometr czy dwa za miejscowością widzę jakby zarys mostka: jest! Wysokościomierz pokazuje 2 792 m n.p.m. To znaczy, że trzeba zrobić kilometr w pionie!
Załącznik 83636

Rzeczka rzeczywiście wygląda groźnie. Deszcz zamienił się w kapuśniaczek, droga za mostkiem okazała się przyjemnym szutrem, trochę zbłądziłem i musiałem zawracać, trafiło się koryto innej ale tym razem płytkiej rzeczki, dość powiedzieć, że jechało się bardzo przyjemnie no i na gładszych odcinkach zacząłem sobie trochę dokazywać. Gdzieś po 20 kilometrach od asfaltu trzask/prask i był pierwszy paciak:
Załącznik 83637
Straty żadne, kierownica na półkach się trochę wykrzywiła, oberwałem lekko w łydkę od jakiegoś żelastwa, ale ogólni, jak na paciaka przy 50 km/h - nic. Nawet lakier z gmola się nie zarysował.
Trzeba się było zmierzyć z podnoszeniem obładowanej Afryk. Bez szans. Ale zanim odpiąłem bagaże, zobaczyłem na horyzoncie jakiś gruzawik. Za 10 minut byli koło mnie, z troską zapytali się, czy nic mi się nie stało i zaraz Papryka stała na kołach.
Załącznik 83638
Na horyzoncie gęstniały chmury. Niby deszcz się skończył, ale góry nie zachęcały zbytnio. Równina, samotna jurta, przed jurtą człowiek i pies. Niesamowite, że to miejsce 1000 lat temu wyglądało pewnie tak samo.
Załącznik 83639
Załącznik 83640
Załącznik 83641

Gdy zaczynam wjeżdżać z równiny w górę, pogoda się poprawia i robi się całkiem ciepło. Z jakichś 10 stopni na dole robi się przyjemne 18.
Jest i pierwszy bród. Nie było trudno, ale na dnie dość luźny żwir nie pozwalał na zbyt mocne odkręcanie. Już po chwili chlupotało mi w butach, ale co tam: wreszcie coś się zaczyna dziać.
Załącznik 83642
Droga pnie się w górę i zaczyna być bajkowo; mam uczucie jazdy po pluszowym, miękkim czymś. Po łące biegają żółte świstaki, zanim wyciągam aparat, znikają w norach. Wychodzi słońce i dzieje się magia: wyblakłe zielenie stepu ostro zarysowane na tle bordowej, gliniastej ziemi zmieniają się soczystą zieleń.
Załącznik 83643
Znów zaczyna się robić trochę zimno, po raz pierwszy czuję skutki wysokości. Po kolejnym spionizowaniu motocykla dyszę ciężko przez minutę czy dwie. Mijam kolejne brody, jakby głębsze: myślę o tym, że jak się wypierdaczę, to zaleję silnik. No ale co robić: napieram. Gdy wyjeżdżam na rozległą polanę, gdzie stoi kilka skupisk jurt i namiotów, zaczynam rozpytywać o Polaków. Miałem na myśli tych, których spotkałem w hotelu w Osz. Nikt nic nie wiedział, ale w końcu trafiłem na ludzi, którzy powiedzieli, że cała jurta rodaków jest…po drugiej stronie rzeki, która rozdziela wzmiankowaną polanę na pół. I tu następuje moment, kiedy nie ma zdjęć, bo jest ostra walka. Stumetrowej szerokości rzekę przejeżdżałem chyba z 20 minut, dysząc ze zmęczenia, stojąc po pas w lodowatej wodzie i starać się utrzymać kloca z bagażem w pionie, wybierać trajektorię kolejnego przejazdu. Uff, udało się.
Załącznik 83644
Potem jest już dobrze. Faktycznie w ogromnej jurcie jest z 20 osób z Polski, w tym komercyjna wyprawa, jakaś mniejsza ekipa, wieczorem dojechała jakaś gwiazda z Dolnego Śląska. Wywołała z jednej strony heheszki, ale z drugiej - dotarła tam sama i chciała zaatakować szczyt. Zresztą towarzystwo z jednej strony sympatyczne, bliskie mi w tym sensie, że kiedyś trochę wspinałem się w Tatrach; ale z drugiej, patrząc na komercjalizację tego sportu, przeciążone osiołki i śmieci - poczułem ogromną niechęć do tego całego zjawiska. Coś to nie po mojemu jest. Co prawda, namawiali mnie bardzo, żebym wjechał do Base Camp II, 900 metrów wyżej. Mówili, że powinienem dać radę, a motocykla to tam nikt więcej nie widział.
Załącznik 83645
W mniejszej jurcie buzuje piec, tłuściutka azjatka ugniata liepioszki. Zaglądam z ciekawości, pytam, czy mogę popatrzeć. Uśmiecha się i zaprasza na kocyk. Trochę kucharzę, lubię robić chleb i inne drożdżowe cuda, ale to, jak ta dziewczyna wyrabiała ciasto, zawstydziło mnie. Pytam, czy mogę jej zapłacić za nocleg.
- Da, tri evra
- U mienia niet evra, somy magut byt'?
- Da
- Kolko nada somow?
Patrzy się na mnie, marszczy czoło. Uświadamiam sobie, że to analfabetka.
Na koniec ciekawostka. Noc była deszczowa i koszmarnie zimna. Z jurty słyszałem wzrastający wciąż grzmot rzeki i pomyślałem, że jeśli ta rzeka będzie większa, niż po południu, to zostanę tam pewnie cały tydzień. Spora wysokość, zimno i zmęczenie wywołało bezsenność. Coś tam czytam na kundelku, sąsiedzi też się co chwilę budzą. Dzielę się z moimi wątpliwościami na temat jutra, na co ten mi odpowiada, że rzeka nie huczy przez deszcz, tylko dlatego, że stopiony przez słońce śnieg wypełnia rzekę właśnie po południu i na wieczór. I że rano tę rzekę będzie można przejść suchą stopą, bo w nocy woda zamarza i płynie tyle, co nic.
Załącznik 83646
Budzę się rano. Wspinacze obarczyli już dwa osiołki i klacz jakąś toną bagaży. Nie mogę na to patrzeć, zwierzaki widząc stertę plecaków zapierają się na sam ich widok. Ogromne kulbaki wypełniają się plecakami i sprzętem, nogi konia uginają się od ciężaru. Wtedy dzieje się coś, co mnie przerasta: na tak obciążonego konia wsiada jeszcze Kirgiz. Ruszają, kilometr w górę.
Postanawiam nie atakować Base Camp 2. Chcę znów być sam. Pogoda jest obłędna, ruszam w dół. Rzeczywiście w rzekach wody ledwie po kostki.
Załącznik 83648
Załącznik 83647

RonDell 30.11.2017 23:34

Pięknie!!!!!

Gilu 01.12.2017 06:41

Te ośnieżone szczyty z tą zielenią tworzą bajkowy klimat,jesienią trawa jest spalona od słońca i krajobraz wygląda inaczej

fiecia 01.12.2017 16:21

Klimat! :Thumbs_Up:

madafakinges 06.12.2017 13:19

Ileż można czekać...

bukowski 06.12.2017 13:30

11 Załącznik(ów)
Pik Lenina-Xorog

To był bardzo długi dzień, pełen pomyłek i złych decyzji. Ale po kolei.
Wyjeżdżam spod Piku Lenina zaraz po śniadaniu. W nocy zmarzłem i prawie nie spałem, więc cieszy mnie śniadanie w pełnym słońcu. Liofilizowana owsianka, podwójna kawa instant i świeża lepioszka, którą za jeden uśmiech dostałem od pyzatej kirgizki.

Załącznik 83954

Pomny opowieści o niskim stanie wody rano ruszam bez zwłoki. Faktycznie, rzeki przejeżdżam bez zatrzymywania się, mocząc ledwie cholewę buta. Podróż po miękkiej wersji google maps trwa raptem półtora godziny (w przeciwnym kierunku trwało to 4h, był paciak i walka w trzech rzekach). Radość z jazdy, widoki, świadomość bycia daleko: wszystko to składa się na poczucie szczęścia, które ze mnie wprost kipi.
Udało mi się też złapać te cholerne świstaki. Są pocieszne.
Załącznik 83955
Dojeżdżam do asfaltu i kieruję się w stronę Sary Tash. Od rana kombinuję, skąd wziąć gotówkę, w kieszeni mam 700 somów i 20 dolarów. Gdy staję na skrzyżowaniu - tym z którego widać dwie ogromne kule - podejmuję decyzję, że jadę na południe. Że w Murgab będzie bankomat, tak mówią, tak mówi wujek google. Paliwa mam łącznie na jakieś 450 km. Będzie dobrze.
Załącznik 83956

Na granicy pierwszy zonk: zaproszony do odwiedzenia na bosaka budynku zostaję oskubany z 500 somów. Kwitancja jest, podatek ekologiczny. Rzecz w tym, że motocykle wjeżdżały do Kirgistanu w ciężarówce jako towary. Nic to. Odprawa przebiegła sprawnie, zaopatrzony we wriemiennyj wwoz i ekołogiczieska kwitancję wjeżdzam na ziemię niczyją. To chyba on, ten Pamir. Pięknie!
Załącznik 83957
Pogoda robi się w kratkę, wspinam się na Kyzył Art.
Załącznik 83958
Na granicy jest wesoło. Najpierw Tadżycy chca 20 USD za wriemiennyj wwoz. Policjant chce jeszcze trochę - dość, że pozbywam się ostatnich 200 somów i 20 dolarów i wychodzi na to, że jest za mało. Kręcą głową, że nie mogą puścić. Mówię im, że muszą, bo do Osz nie dojadę, a do Murgabu owszem, i mogę im przywieźć. Uśmiecham się, oni kręcą głową że nie wolno. Rozmawiamy o życiu w Polsce i Tadżykistanie, częstuję ich kieliszeczkiem śliwowicy...i odpuszczają. Dowódca mówi mi, żebym jechał, ale on jest na posterunku jeszcze 6 dni i jak nie wrócę, to on będzie musiał z własnej kieszeni dopłacić. Otwierają szlaban - i bez grosza przy duszy, bezgranicznie szczęśliwy wjeżdżam do Tadżykistanu.
Załącznik 83959
Nieśmiało zaczyna się asfalt. Dziury jak cholera, ale można jechać 100 km/h. Jedynie od czasu do czasu trafia się seria fal pofalowań, na których rozbujany motocykl ważący w sumie z 400 kilo ze dwa razy wzbija się w powietrze. Jako że mało ze strachu nie popuściłem w gacie, zwalniam.
Załącznik 83961
Przełęcz Ak Baital (4655 m n.p.m) wygląda jak z innej planety. Do tego zimno jak cholera, wiatr, w płucach brakuje powietrza, a pionizowanie motocykla powoduje zadyszkę.
Załącznik 83962
Uświadamiam sobie, że od dobrych dwóch godzin nie widziałem śladu człowieka, żadnego budynku ani śladu po czymś takim. Nie ma roślin, zwierząt. Niesamowite.
Załącznik 83963
Zaraz potem mijam z daleka Kara-kol. Fakt, że jest to ślad po ogromnym impakcie sprzed 5 milionów lat budzi pierdylion nihilistycznych refleksji. Patrzę na scenę teatru i jakby nie patrzeć, nie ogarniam.
Załącznik 83964
Tu kończy się fotorelacja z tego dnia, choć było dopiero południe, a dzień skończył się po 22. Chciałem zostać w Murgab, ale ani nie było tam miejsc, ani nie przyjmowali kart płatniczych. Bankomat owszem, jest, ale bank zbankrutował. W drugim banku nie ma szans na wypłatę pieniędzy. Mam paliwa na jakieś 200-220 km, ZERO gotówki i 310 km do przejechania w górskich warunkach. Do Osz nie było jak wrócić - raz, za daleko, dwa - tadżycki pogranicznik czekał na hajsy. Jest 14. Liczę, że w 6 godzin dojadę. Rusza. Afryka stabilizuje minimalne spalanie na 4.4 litra przy prędkości 65 km/h na czwartym biegu. Nic niżej nie udaje mi się wycisnąć, pewnie głównie z powodu średniej wysokości w okolicach 4 tys. m n.p.m. Po drodze porywisty wiatr, tarka, deszcz i temperatura w okolicach 10 stopni. Gdy wlewam do pustego niemal baku zawartość rotapaxa - 7.5 litra, GPS pokazuje 200 km do Chorog.
Wjeżdżam po ciemku do miasta. Na dzień dobry, a raczej dobry wieczór, zatrzymuje mnie 12 policjantów na raz. Stali na ulicy i tak normalnie, grupowo mnie wylegitymowali. Luzik. Chwila miłej rozmowy skąd-dokąd. Widzę bankomaty, morze bankomatów.
10 minut później, pytając dlaczego w żadnym nie ma kasy, dowiaduję się, że będzie rano. Taki lokalny folklor. Myślę sobie, piździec. Montuję się w hotelu. Nie mam pieniędzy, ale jak prawdziwy Janusz zamawiam obiad z zimnym piwem. Jest dobrze.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:58.

Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.